Kierowca "solarki" - zimą nie ma gorszego zawodu
Nie mają określonych godzin pracy, muszą być cały czas pod telefonem, nie znają pojęć "spokojny sen" oraz "komfort", a dodatkowo na każdym kroku spotykają się z nieuprzejmością. Bycie członkiem służb zajmujących się odśnieżaniem dróg to ciężki kawałek chleba.
Tegoroczna zima przyszła późno, ale kiedy już się pojawiła, to dała się we znaki. Trudne warunki atmosferyczne dokuczają nam od niedawna, co oznacza, że znienawidzone sytuacje, takie jak pługopiaskarka poruszająca się "naszym" pasem z prędkością 20 km/h, stały się codziennością.
W wielkich miastach większym problemem od zalegającego na drogach śniegu są korki, ale opuszczając rejony wielkich aglomeracji można naprawdę przekonać się, co naprawdę oznacza zima na drodze i dlaczego tak ważne jest działanie służb odpowiedzialnych za odśnieżanie szlaków komunikacyjnych.
Jak naprawdę wygląda ich praca? Czy jest to ciężka harówa, czy też pozbawiona stresu sezonowa fucha? Postanowiłem to sprawdzić.
Godzina dziesiąta rano. Docieram do siedziby firmy Juvent zajmującej się utrzymywaniem przejezdności dróg na terenach znajdujących się nieopodal Krakowa gmin Zielonki i Wielka Wieś.
Tutejsze miejscowości to w dużej części tak zwane "sypialnie" dla osób pracujących w stolicy Małopolski. Dużo ciasnych i krętych dróg, spora liczba wzniesień. Jeszcze w drodze zauważyłem, że śnieżnego puchu jest tutaj znacznie więcej niż w Krakowie. Ulice, ze względu na mniejszy ruch samochodowy, nie są czarne.
W "bazie" wita mnie współwłaściciel firmy, Bogdan Cielecki. Korzystając z nie tak do końca wolnej chwili - zaprasza na kawę. - Jeśli mam dobry dzień, to właśnie koło dziesiątej mogę sobie pozwolić na chwilę odpoczynku - mówiący te słowa jest już po nocnej, trwającej kilka godzin akcji, na którą wyruszył o trzeciej nad ranem. Na kolejną, swoisty patrol, zabiorę się z nim.
Kilkuminutowe picie kawy przerwały cztery telefony. - Komórka przyrosła mi już do ręki - mówi z uśmiechem Cielecki, który informował właśnie, na których trasach znajduje się jego "flota", odebrał instrukcje od swojego koordynatora i wydał dyspozycje pracownikom. Telefony nie przestaną się urywać, kiedy ruszymy w trasę.
Przechodzimy do średniej wielkości hangaru, gdzie znajdują się dwie z ośmiu maszyn służących do odśnieżania. Każda z tych kilkusetkonnych bestii ma napęd 4x4 - nieoceniony w trudnych warunkach, a zwłaszcza w zimie. Spod zadaszenia wyjeżdża Unimog (skrót od "Universal Motor Gerät", czyli z niemieckiego "pojazd uniwersalny"). Ta średniej wielkości ciężarówka jest najmniejszym pojazdem w "arsenale" - idealnie nadaje się na wąskie i pagórkowate drogi dominujące w podkrakowskich miejscowościach.
Po kilku stopniach dostaję się do trzymiejscowej kabiny. W oczy rzuca się brak klasycznego radia i klimatyzacji. Są za to różne przekładnie - z ośmiobiegową skrzynią biegów - i monitor nadający obraz z kamery umieszczonej na pace. Można przy jej pomocy sprawdzić czy materiał, czyli mieszanka piasku lub żwiru z solą, faktycznie trafia na ulicę. To typowy pojazd do ciężkich robót.
W środku jest chłodno. - Teraz to pół biedy. Wyobraź sobie, co czujesz, kiedy wsiadasz do samochodu w nocy. Wtedy zabieram ze sobą poduszkę, na której siadam - zdradza mi kierowca. Pan Bogdan odpala silnik. Po chwili we wnętrzu zaczyna się robić ciepło. Ruszamy.
- Łącznie odśnieżamy około 170 kilometrów dróg. Teraz w czasie patrolu przejedziemy jedną z tras. Będzie to kilkadziesiąt kilometrów - w końcu musimy objechać ją dwa razy - słyszę. Pytam, czy godziny wyjazdów są stałe, czy też podyktowane zgłoszeniami odpowiednich organów.
- Wyjazdy są uzależnione od pogody. Nie ma reguły. Nie zdarzyło nam się, abyśmy nie mieli nocnej akcji, ale liczba tych w dzień może być różna. Po pierwsze, sami dbamy o to, żeby drogi były przejezdne. Na bieżąco sprawdzam prognozy pogody z kilku różnych źródeł i wyciągam średnią.
- Polegam na internecie, na telewizji już się zawiodłem. To na podstawie tych informacji wstępnie określam, kogo, czym i gdzie wysłać. Do tego dochodzą raporty od koordynatorki "Akcji zima", z którą pozostaję w stałym kontakcie. Otrzymuję od niej analizy z Centrum Zarządzania Kryzysowego oraz alarmy o wypadkach bądź nagłych potrzebach. Ta współpraca jest nieoceniona - opowiada Cielecki.
- Na dobrą sprawę prawie cały czas mam kogoś w trasie. Trzeba pamiętać, że do naszych obowiązków należy nie tylko odśnieżanie dróg, ale i chodników. Nocą zajmujemy się tymi pierwszymi, co oznacza, że śnieg z ulicy trafia na przestrzeń zajmowaną przez pieszych. Przed porannymi godzinami szczytu trasy, na których pracowaliśmy w nocy, musi przejechać raz jeszcze traktor, aby uprzątnąć to, co przepchnęliśmy na chodniki. I tak w kółko - tłumaczy.
Pogawędkę w drodze do punktu, gdzie na ciężarówki nasypywany jest materiał, przerywa kilka telefonów - między innymi jeden ze skargą, że droga, przez którą przejeżdżaliśmy dwie minuty temu, jest nieodśnieżona. - Sam widzisz - mówi kierowca. - To dzieje się cały czas. Co chwilę, ktoś dzwoni z pretensjami. Niewielu ludzi rozumie, że to, co wysypiemy na drogę, działa dopiero po jakimś czasie. Musi zajść reakcja chemiczna - tego nie da się obejść...
Podjeżdżamy do koparki. Jej operator sypie na pakę kilka ton materiału.
- Używamy głównie mieszaki żwiru i soli. Ta najlepiej sprawdza się na tych drogach. Żwir zapewnia przyczepność oponom, a sól rozpuszcza zbity śnieg, który później jest nam łatwiej odgarnąć pługiem. Im niższa temperatura, tym więcej używamy soli - tłumaczy mi pan Bogdan.
Czy ta mieszanka sprawdza się zawsze? - Czasami zmuszeni jesteśmy używać też piasku. Zwłaszcza kiedy mamy do czynienia z naszą zmorą, czyli tak zwanym czarnym lodem. Powstaje on, kiedy z nieba pada deszcz, a temperatura poniżej zera sprawia, że od razu zamarza on na jezdni. Najgorsze jest to, że na asfalcie prawie tego nie widać. Wtedy drogi posypujemy piaskiem i solą. Aż do skutku.
Wyposażeni w materiał udajemy się na właściwy teren działań. Zza przedniej szyby widzę, że pług jest podniesiony. Zdziwiony pytam, dlaczego nie zaczęliśmy jeszcze odśnieżać. - Tutejsze drogi podzielone są pomiędzy kilku podwykonawców. Ta fragmentaryzacja jest dość uciążliwa - mówi Cielecki.
Przekonuję się o tym za chwilę. Kierowca opuścił pług na odcinek mniej więcej stu metrów. - To była "nasza" ulica, dalej nie mogę odśnieżać, ale muszę tamtędy przejechać, aby dostać się do swoich terenów. To sprawia, że ludzie dzwonią do sołtysa, bo widzą, jak nasze pojazdy jeżdżą z podniesionymi pługami, i skarżą się na nas. Na to nie możemy niestety nic poradzić...
Podział na "strefy wpływów" to tylko jeden z kłopotów tutejszych służb dbających o odśnieżanie. Kolejnym są same drogi, stanowiące wyzwanie nawet dla doświadczonych kierowców. Praca tego typu w mieście jest pod tym względem łatwiejsza - kierujący odśnieżarkami nie muszą "zdobywać gór", jak często ma to miejsce na wsiach. "Miastowi" mają natomiast większe trudności z efektywnym wykonywaniem swojej pracy ze względu na sygnalizację świetlną. Częste postoje i brak możliwości odśnieżania z równomierną prędkością to ich największa udręka.
Wspomniane "zdobywanie gór" może dać w kość. - Pod górę ciężko jest jechać z obniżonym pługiem szybciej niż 12 km/h. Kiedy warunki są naprawdę trudne, nawet nasze pojazdy mogą nie dać sobie rady. Wtedy próbujemy wyjeżdżać na wzniesienia... tyłem. To nie jedyne zmartwienia. Drogi, po których się tutaj poruszamy, nie należą do najszerszych. Często centymetry decydują o tym, czy pozostaniesz na jezdni czy wpadniesz do rowu - przestrzega mnie Bogdan Cielecki.
To, o czym opowiedział mi pan Bogdan, widzę na własne oczy. Zbliżamy się do mostku, który jest wręcz skrojony na wymiar Unimoga. Za nim znajduje się droga na szerokość jednego samochodu, wcale nie ciężarowego, którą mamy odśnieżyć.
- Aby uprawiać ten zawód, trzeba być dobrym kierowcą. Od swoich pracowników wymagam nie tylko prawa jazdy kategorii C, ale i odpowiedniego kursu uprawniającego do poruszania się odśnieżarką. Siedząc za kółkiem pługopiaskarki trzeba cały czas myśleć - za siebie, za innych kierowców, za pieszych. Musisz być też skupiony na samym odśnieżaniu. W niektórych miejscach trzeba sypać więcej materiału, zwiększyć docisk hydrauliczny pługa i tak dalej... To nie jest robota dla każdego - tłumaczy Cielecki.
Pytam, czy sam lubi to robić. - Uwielbiam! Z twojej perspektywy może to być jednostajna i nużąca robota, ale zapewniam cię, że każdy przejazd jest inny. Można się wkręcić - słyszę w odpowiedzi.
W jego zespole nie ma ani jednej kobiety. Ciekawi mnie czy tylko mężczyźni nadają się do tej roboty. - Praca na pługopiaskarce to nie tylko siedzenie w kabinie kierowcy. Nie bez powodu wozimy ze sobą łopaty do odśnieżania - czasami trzeba samemu utorować drogę dla pojazdu lub - w skrajnych przypadkach - odkopać go ze śniegu. Do tego trzeba krzepy i odpornego organizmu. Ale to jeszcze nie koniec. Często po przyjeździe na bazę okazuje się, że samochód bądź traktor ulegają awariom - wtedy konieczne jest zaglądnięcie pod maskę. Bez takich umiejętności też trudno się obejść. O tym, że zupełnie ta praca kompletnie rozregulowuje zegar biologiczny nawet nie wspominam...
Mateusz, jeden z pracowników i jednocześnie syn pana Bogdana, dodaje: - Widziałem, że w krakowskich ekipach jest zatrudnionych kilka kobiet. Mam dla nich duży szacunek.
Jazda odśnieżarką nie należy do najbezpieczniejszych. O wypadek, nawet nie ze swojej winy, nie jest trudno. Z rozmów z kierowcami dowiedziałem się, że ich maszyny, choć ważą wiele ton, potrzebują niewiele, aby ich koła oderwały się od jezdni.
Pokazują mi zdjęcia z wypadku, do którego doszło kilka lat temu. - Mrówka pokonała słonia. Mały samochód wjechał nam ze sporą prędkością na pług. Zadziałały siły i znaleźliśmy się na boku - wspominają. Nic dziwnego, że kiedy tylko jest to możliwe na akcje wyruszają dwójkami - kierowca i pomocnik.
Po dwóch godzinach walki ze śniegiem zjeżdżamy do bazy. Wraz z ekipą zasiadam do stołu. Telefon pana Bogdana znów się urywa. Jeden z chłopaków szybko wstaje i zaczyna się ubierać. Już biegnie na kolejną akcję. Zapewne nie ostatnią tego dnia. - To szaleństwo trwa całą dobę... - wzdycha Cielecki.
Wracam do Krakowa. Na pas, po którym porusza się taksówka, wjeżdża odśnieżarka. - Oczywiście, będą się teraz guzdrać pół miasta, cholera... - burczy pod nosem taksówkarz. Po tym, co zobaczyłem dzisiaj wiem, że z moich ust już nigdy nie padną podobne słowa.
Michał Ostasz
-----
Za pomoc w przygotowaniu materiału dziękujemy firmie Juvent.