Nie kręci ze wszystkimi

- Nie trzeba pokazywać tyłka, by sprzedać muzykę. Sfilmowanie kilku wyginających się lal jest pójściem na łatwiznę. Przy pracy nad teledyskiem najważniejszy jest pomysł - mówi Jacek Kościuszko, reżyser, operator, twórca teledysków.

Na zdj. Jacek Kościuszko
Na zdj. Jacek KościuszkoINTERIA.PL
Na zdj. Jacek Kościuszko
INTERIA.PL

Zwłaszcza, że sam jesteś muzykiem. Twoje upodobania muzyczne przeszkadzają ci w pracy?

- Nie dla wszystkich jestem w stanie zrobić teledysk. Nie współpracuję, jeżeli w danej muzyce nie znajduję chociażby haczyka. Nie mówię już o tym, czy mi się coś podoba, czy nie. Tak naprawdę niewiele rzeczy, które obecnie znajdują się na rynku, daję radę słuchać. Ale jako, że realizowanie obrazów do muzyki jest moją, przynajmniej tymczasową, pracą, muszę się jakoś na to godzić. I w sumie nie jest to aż tak trudne, bo tak naprawdę w każdej muzyce jestem w stanie znaleźć coś ciekawego.

Kiedy odpuszczasz?

- Kiedy słyszę totalną szmirę. Zazwyczaj są to numery, które stają się przebojami (śmiech), ale niestety, nie inspirują mnie w żaden sposób.

Dodzie byś odmówił?

- Nie kupuję tej pani, stronię od niej.

Jak zdobywasz zlecenia?

- Na szczęście na ogół nie muszę sam się o nie starać. Dzwonią wytwórnie, menadżerowie czy sami artyści. W dalszej kolejności wysyłają mi utwór.

Dostajesz utwór, podejmujesz decyzję czy bierzesz zlecenie i co dalej? Spotykacie się i proponujesz swoją wizję teledysku, realizujesz czyjąś czy tworzycie wspólną?

- Różnie to bywa, ale najczęściej ja muszę wymyślać coś od początku do końca. Często dają mi zupełnie wolną rękę. Ale zdarza się i tak, że artysta dokładnie wie, czego chce i wtedy ja szukam możliwości dopasowania się do jego koncepcji. Zupełnie inna rozmowa jest, gdy artysta jest świadomy siebie, swojej muzyki, a inna, z nowymi osobami na rynku muzycznym.

Czyli zasadniczo nie cierpisz z powodu ograniczania ci swobody twórczej?

- Fakt, mam dużo swobody twórczej z jednej strony, ale z drugiej, znacznie ogranicza mnie budżet teledysku. Dostaję utwór do przesłuchania, a wraz z nim ramy budżetowe, które wszystkich twórców klipów w Polsce bardzo ograniczają. Robienie teledysków w naszym kraju, a robienie ich na Zachodzie jest totalnie nieporównywalne.

To jaki jest, średnio, budżet na polski teledysk?

- Takim średnim budżetem jest 20 tys. złotych. Oczywiście, mówię tu o kwocie, jaką na klip przeznacza raczej znana w Polsce gwiazda, niż debiutant.

Doda, z tego co wiem, na ostatni teledysk wydała 200 tys. złotych.

- 200 tysięcy złotych to w naszym kraju są naprawdę wyżyny. Gdybyśmy przeskalowali rangę Dody na rynek zachodni, to ten sam teledysk mógłby tam kosztować minimum 2 miliony dolarów, jeśli nie nawet z 20 milionów.

Czy wysokość budżetu przekłada się w zdecydowany sposób na jakość polskiego klipu, kiedy - okiem fachowca - porównujesz efekty pracy polskich i zachodnich twórców? Czy nawet przy niedużym budżecie da się zrobić ciekawy obraz?

- Da się zrobić. Myślę, że wiele zależy od sprytu i umiejętności ogarnięcia tematu, bo są polskie produkcje, które przewyższają te kasowe, realizowane w Stanach Zjednoczonych. A są robione za grosze.

To czym przewyższają?

- Pomysłem. Dużo jest teledysków o niczym, o tym samym, o samochodach i laskach. Na pewno zachodni twórcy na planie mają większy komfort, świetny sprzęt, mogą pozwolić sobie na to, by robić klip powoli, a nie jak u nas, często w jeden dzień. Komfort pracy na pewno jest różny.

Na zdj. Jacek Kościuszko podczas pracy.
INTERIA.PL

- Nigdy dłużej się nad tym nie zastanawiałem. Ja się w tym zwyczajnie nie czuję, nie lubię tego. Zresztą od zawsze było tego dużo na rynku. Uważam, że nie trzeba pokazywać tyłka, by sprzedać muzykę. Sfilmowanie kilku wyginających się lal jest pójściem na łatwiznę.

- Nie wiem jak to działa na odbiorcę, ale wiem, że mnie ten kierunek w ogóle nie kręci, więc i nie podejmuje się za bardzo robienia takich klipów.

Ale zauważasz taki trend? Doda wywala masę kasy na teledyski, tymczasem świetnie sprzedają się płyty Nosowskiej, skromnej babki ze świetnym głosem.

- Ok, ale to jest już kwestia muzyki, jaką te dwie panie robią. Doda jest popkulturowa, więc takie jej teledyski nie dziwią. A czy ktoś wyobraża sobie wijącą się w erotycznym tańcu kobietę w teledysku Nosowskiej? Nie, no można by było sobie to wyobrazić, ale z pewnością miałoby to duże walory artystyczne i było zasadne. Niestety, często pojawiają się teledyski, gdzie nie ma tej zasadności, a mimo to te dziewczyny się wyginają.

Co jest obecnie modne w teledyskach? Są jakieś ogólne trendy czy to jest kwestia tylko i wyłącznie niestandardowego, nowego pomysłu?

- Pomysłowość ceniona jest od zawsze. Pomysł w klipie jest często ważniejszy od artysty. Teledysk musi zapadać w pamięć. To on reklamuje muzykę, ilustruje ją, więc jest promocją wykonawcy.

Wijąca się w erotycznym tańcu Agnieszka Chylińska w "Nie mogę cię zapomnieć". Zrobiłeś naładowany seksualnością, acz subtelny klip. Czy było zasadne wykorzystanie takiej konwencji?

- Agnieszka tak odczuwała ten kawałek. Ona wyszła z taką inicjatywą. To była jej potrzeba, więc była i zasadność.

Częściej jesteś reżyserem czy operatorem?

- Najczęściej łączę obie funkcje.

Jak wygląda współpraca przy takim teledysku? Pytam się o to, co dzieje się między operatorem, reżyserem, a artystką? Czy trudno jest przełamać obojgu wstyd w takiej sytuacji, czy on przy współpracy profesjonalistów się w ogóle nie pojawia?

- Ważne jest, by się nawzajem poznać i jak najszybciej zrozumieć, z kim ma się do czynienia. Zobaczyć, na ile artystka jest w stanie się otworzyć, czy jest świadoma swojej seksualności.

Agnieszki Chylińskiej raczej z jakąś nadmierną kobiecością nigdy wcześniej nie kojarzono. Ty pokazałeś, że potrafi być kobieca.

- Przyznam, że to było wyzwanie, ale Agnieszka bardzo mi ułatwiała, bo doskonale wiedziała czego chce. Ona wyszła z inicjatywą teledysku tańczonego i, kiedy to usłyszałem, zastanawiałem się czy z Agnieszką taki klip jest w ogóle możliwy do zrealizowania.

No, ale się udało, bo ten teledysk zmienił jej wizerunek z babochłopa w fajną kobietę.

- Właśnie przez ten jej poprzedni wizerunek zastanawiałem się czy w ogóle da się to z nią zrobić. Wcześniej nie miałem przyjemności poznać Agnieszki osobiście. Znałem ją, jak wszyscy, z koncertów, teledysków i telewizji. Okazała się fajną, ciepłą babką, która nie boi się niczego. Na pewno podczas kręcenia klipu pojawiła się między nami twórcza chemia. A to ważne, szczególnie w takim przedsięwzięciu.

- Jednak to, że wyglądała w nim tak, a nie inaczej, było przede wszystkim kwestią dobrego montażu. Agnieszka się tam trochę rusza, ale może nie do końca można to nazwać tańcem. Dlatego trzeba było ten teledysk bardzo sprytnie zmontować. Odbiorcy, którzy znają się na tańcu, dostrzegają w jej wykonaniu techniczne braki i doceniają montaż. Ale tak naprawdę nie o to w tym wszystkim chodzi, żeby kogoś oszukać. Agnieszka chciała pokazać swoją kobiecość i pozytywny stan ducha, w którym się znalazła i mam nadzieję, że się udało.

Trudno jest mężczyźnie heteroseksualnemu stać za kamerą w takiej sytuacji?

- Jak wcześniej zauważyłaś, nie mam za wiele takich teledysków na swoim koncie, więc nie mam też i za dużo tego typu doświadczeń. Tak jak mówiłem, Agnieszka wyszła z taką inicjatywą i ja się tego podjąłem. Na szczęście nie było między nami żadnego skrępowania. Obydwoje podeszliśmy do tego, jak profesjonaliści, którzy muszą wykonać swoją pracę.

Czy jako reżyser instruowałeś Agnieszkę, jak ma się ustawić, jaki wykonać gest?

- Oczywiście, robiliśmy z operatorem ujęcia, które później z Agnieszką wspólnie odtwarzaliśmy i komentowaliśmy. Okiem reżysera wskazywałem na fajne momenty, by je wzmacniać przy kolejnym ujęciu.

Z kim ci się najlepiej współpracowało?
- Na pewno z Agnieszką Chylińską. Najnowszy klip realizowałem z AbradAbem i Grzegorzem Markowskim, to również bardzo sympatyczni ludzie o fajnej wrażliwości. Naprawdę mam dużo szczęścia w pracy, bo często trafiam na fajnych ludzi, z podobną do mojej energią. Magdę Wójcik i zespół Goya również bardzo dobrze wspominam.
- Kazik jest też ciekawą osobą. Facet wpada na plan i nie traci czasu, po czym, jak może najszybciej, po prostu wychodzi. Z nim miałem najszybsze plany zdjęciowe w swoim życiu zawodowym. Nie trwały one dłużej niż 4 godziny.
Co nazywasz dobrą współpracą, a co złą?

- Dobra współpraca to podobna energia i zapał. Zdarzają się jednak gwiazdy, które przychodzą na plan i po prostu pachną. Wtedy trzeba się skupić, zamiast na pracy, na tym, czy gwiazda akurat dobrze się czuje i czy szparagi tego dnia jej smakują. Wtedy mi się wszystkiego odechciewa i takich zachowań szczerze nie lubię. Cenię u artystów skromność, to że wiedzą czego chcą i, że zachowują się i są normalni.

MTV przestało być stacją typowo muzyczną. Podobnie stało się również z Vivą. W związku z tym rzadko na tych stacjach można zobaczyć teledyski. Jak oceniasz przeniesienie produkcji muzycznych do Internetu?

- Sam moment przejścia był stresujący, bo nie wiadomo było, co się stanie. Niektórzy twierdzili: "aaa, teledysk będzie tylko w internecie". Teraz jednak dochodzimy do momentu, kiedy teledysk jest "aż" w internecie. Obecnie, tak naprawdę, sprzedanie muzyki jest kwestią tego, na jakim portalu umieści się klip i umiejętnej jego promocji.

- Wcale nie uważam, że stało się coś złego, wręcz przeciwnie. Internet staje się największym medium, zdecydowanie wypiera telewizję, więc nie ma czego żałować.

- Bardzo podoba mi się, na przykład, to, że można dokładnie sprawdzić, ile osób obejrzało dany klip. W MTV czy na Vivie oglądalność programów nie była za wysoka, a teraz, jeśli ludzie chcą coś zobaczyć, to mają to bardzo ułatwione - klikają i mają to od razu.

- Dodatkowym plusem internetu jest to, że obrazy muzyczne konfrontuje się bezpośrednio z odbiorcami, którzy mogą się na ich temat wypowiedzieć. Można więc usłyszeć krytykę, ciekawe uwagi. To w telewizji nie było możliwe.

Jak fakt, że klip został przeniesiony do Internetu wpływa na twoją pracę? Przestajesz mieć ograniczoną ilość czasu na klip? Możesz zrobić teledysk 5 minutowy, a możesz zrobić też i 10 minutowy? Choć pewnie, z uwagi na ograniczony budżet, już 20 minutowego nie zrobisz. Telewizja mocno ograniczała czas klipu.

- Fakt, że można sobie pozwolić na wydłużanie, dofabularyzowanie teledysku, zrobienie jakiejś wariacji, wersji reżyserskiej daje zdecydowanie większą swobodę.

W teledysku "Niebo" Agnieszki Chylińskiej, który robiłeś, jest ulokowany product placement. Jak sobie z tym radzisz, jako reżyser, ale również artysta?

- Z pewnością nie jest to komfortowa sytuacja Jednak z drugiej strony, mając sponsora masz możliwość zrobienia czegoś więcej. Problem jednak polega na tym, że ludzie w Polsce tego jeszcze nie rozumieją. To się bardzo często praktykuje na Zachodzie, na przykład, w teledyskach Beyoncé Knowles czy Britney Spears zawsze jest jakiś telefon i jeszcze kilka product placementów, ale nikt z tego powodu jakoś nie płacze. U nas, jak pojawi się teledysk zawierający, nie daj Boże, cztery ulokowane produkty, tak jak to było w przypadku teledysku Agnieszki, to idą siekiery w ruch.

- Pojawiają się teksty typu: "o, ale zarobiła!". A to jest nieprawda. Teledysk "Niebo" miał największy budżet, z jakim do tej pory realizowałem klip. Była to mini-fabuła, której nie zrobiłbym, gdyby nie ci sponsorzy. Wszystkie pieniądze poszły na teledysk. A ludzie, niestety, nie chcą zdać sobie z tego sprawy i product placement kojarzą tylko z zarobioną wielką kasą i przekrętami.

Na zdj. Plan zdjęciowy do teledysku "Niebo", Agnieszki Chylińskiej.
INTERIA.PL

- Nie podoba mi się fakt, że jest teledysk, ale nie jest podpisany nazwiskiem osoby go robiącej. Cieszę się, gdy taka informacja się pojawia. Często zaniedbują to portale, które wolą napisać, który aktor komuś wskoczył do łóżka, zatajając, że miało to miejsce w klipie, i robią z tego newsa, zapominając nawet o podaniu wykonawcy.

To też nie jest do końca prawdą. Nie wszyscy tak robią i nie zawsze. Moi koledzy z redakcji Muzyka w Interii, z którymi się konsultowałam przed naszą rozmową, chcąc podać rzetelną informację o teledysku, często mają poważny problem na etapie reasearch'u ze znalezieniem nazwiska jego twórcy. Może wina leży też po stronie wytwórni, bo nie zawsze podaje te informacje?

- Nie wiem, kto tu w takim razie nawala, ale tak czy siak, uważam, że takie rzeczy powinno się podpisywać, bo jest to czyjaś praca.

Robisz również czołówki do różnych programów telewizyjnych. A kręcisz reklamy?

- Rzadko, ale zdarza mi się, choć wolę się do tego nie przyznawać. Są to bardziej niszowe rzeczy w moim zawodzie. W każdym razie nie gonię za tym, co nie zmienia faktu, że czasem to robię.

Zastanawiałam się na ile do swojej pracy podchodzisz, jak do sztuki, a na ile pewne rzeczy musisz robić, traktując to zarobkowo.

- Na początku, kiedy zaczynałem robić klipy, kiedy też zacząłem pracować w Warszawie, nie wybrzydzałem w ofertach i robiłem wszystko. Obecnie, kiedy realizuję projekty, które pozwalają mi jakoś tam finansowo funkcjonować, nie podejmuję się wszystkiego. Wybieram te projekty, które dają mi satysfakcję, albo robię coś interesującego dla kogoś znajomego. Tak, teraz mogę pozwolić sobie na podchodzenie do swojej pracy, jak do sztuki. Chociaż i dobrze zrobiona reklama może nią być. Wszystko zależy często od klienta, a przede wszystkim od tego, czy jest otwarty na pomysły. Reklama też jest bardzo ciekawym rynkiem. I daje zdecydowanie więcej możliwości niż teledysk, bo budżety są zupełnie inne. Można coś wymyśleć i to po prostu zrobić, taka jest różnica. Ale jeszcze nie doszedłem do takiego etapu, że coś sobie wymyślam i to realizuję, tak jak chcę.

Teledyski, jako specyficzna i krótka forma obrazu, wpływają na film. Tu chyba nie ma wątpliwości. Kultura teledysku i jej produkty są popularne wśród młodzieży. Dynamiczny montaż, szybkie zwroty akcji i inne tym podobne techniki przeniesione z teledysku na grunt filmu już mało kogo dziwią. Czy nie jest to jednak dewaluacja współczesnego kina?

- Faktycznie jest taki trend. Filmy, które interesują szczególnie młodzież, w których przeważa dynamiczna akcja, montowane są zupełnie inaczej, teledyskowo. Myślę jednak, że nie jest to trend obecnie dominujący w kinematografii. Są i takie filmy, i filmy dla bardziej wymagającego odbiorcy.

Nie chodzi mi jednak tylko o to, jak zmienia się sam film, ale i o sposób jego odbioru. Estetyka klipu tworzy, zwłaszcza u ludzi młodych, pewne nawyki związane z odbiorem tego typu treści. Przyzwyczaja do siebie, utrudniając, a wręcz uniemożliwiając, skupienie się na innych formach - tych dłuższych, mniej dynamicznych, często jednak bardziej ambitnych i wymagających. Kino Bergmana, Herzoga czy Tarkowskiego staje się w ten sposób nie do strawienia dla młodego pokolenia. Czy jesteśmy już na to skazani?

- Oczywiście, może tak się stać. Obecny pęd życia, ogromna liczba bodźców, fakt, że jesteśmy zasypywani setkami różnych obrazów na pewno nie pozostaje bez znaczenia dla naszej percepcji, naszych nowych przyzwyczajeń. Sam zauważyłem problem ze skupieniem się młodych ludzi. Miałem taką sytuację, że robiłem jakieś rzeczy i dla mnie one były naprawdę dynamiczne, a dla młodszych odbiorców okazywały się za wolne. Jeszcze 10 lat temu wydawałoby się, że są zrealizowane w wariackim tempie.

- Ciekawe, przypomniało mi się, jak kilka dobrych lat temu robiłem film reportażowo-dokumentalny. Kiedy zaniosłem go na Woronicza, panie z telewizji mało mnie nie zlinczowały, że jakiś teledysk przyniosłem zamiast obiecanego filmu. A ja po prostu przyniosłem im nowoczesny film. Więc zdecydowanie widać kontrast i progres w stronę tej teledyskowości w każdej formie.

Ale jak to oceniasz?

- Skoro tak zmieniły się potrzeby odbiorców, to nie da się tego zatrzymać i zmienić. Twórca nie tylko wywiera wpływ na widza, ale musi się także do niego dostosować. Żyjemy obecnie w multimedialnym świecie i, jeśli nie my, to na pewno nasze dzieci będą potrzebowały takiego obrazu, bo będą w tym funkcjonowały. Nie ma przed tym ucieczki.

Dziękuję za rozmowę.

Zobacz prezentację twórczości Jacka Kościuszko (teledyski, czołówki do programów, materiały reklamowe):

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas