Pochowali go w mercedesie. Prosił o to jeszcze za życia

Pod koniec marca w Republice Południowej Afryki zmarł Tshekede Bufton Pitso, polityk, były lider partii UDM. Jego śmierć w dobie pandemii koronawirusa nie odbiłaby się zapewne szerszym echem, gdyby nie fakt dość nietypowego pogrzebu. Jak nietypowego? Otóż mężczyzna jeszcze za życia zażyczył sobie, by pochować go w jego ukochanym mercedesie.

72-letni Pitso przewrócił się w drodze do swojego zaparkowanego na domowym podjeździe samochodu. Zmarł nagle, nie odzyskawszy przytomności.

Media donoszą, że samochód, do którego miał zamiar wsiąść to 30-letni mercedes E500, w Polsce znany jako "Baleron", swego czasu ukochany model taksówkarzy w wielu krajach.

Polityk Zjednoczonego Ruchu Demokratycznego także należał do miłośników pojazdów spod znaku trójramiennej gwiazdy. W czasach, gdy działał w biznesie, mógł pozwolić sobie na okazałą flotę mercedesów. Większość sprzedał, gdy nastały chude lata, ale na otarcie łez kupił wówczas używany model E500, którym - jak się okazało - jeździł aż do śmierci.

No, może "jeździł" to nie do końca adekwatne określenie, gdyż samochód jakiś czas temu odmówił posłuszeństwa, a 72-latek nie zamierzał go naprawiać. Wystarczyło mu, że może usiąść za kierownicą, włączyć radio, zrelaksować się. Rodzinie wielokrotnie mówił, że chciałby być pochowany w swoim ostatnim mercedesie.

Po śmierci Pitso żaden z jego krewnych nawet nie pomyślał o zakupie trumny. W zakładzie pogrzebowym również przekazano ostatnią wolę zmarłego. Przyjęto ją ze zdziwieniem ale i zrozumieniem, choć pracownicy nie ukrywali, że zorganizowanie ceremonii kosztowało ich sporo stresu.

"Nigdy wcześniej nie mieliśmy prośby o pochówek w samochodzie. Było to trudne, dziwne i stresujące zadanie. Musieliśmy dokonać wszelkich pomiarów, aby upewnić się, że zakopiemy cały samochód. Konieczne było także wybudowanie rampy i uzyskanie dokumentów oraz pozwoleń" - przyznał Thabiso Mantutle, dyrektor zakładu pogrzebowego Phomolong.

Reklama

Na pogrzeb, mimo oficjalnej kwarantanny przybyło wiele osób. Część z nich zapewne po to, by zobaczyć tę dość dziwaczną ceremonię. Zmarły wyjątkowo nie leżał bowiem w trumnie, a siedział przypięty pasem na fotelu kierowcy swojego pojazdu, a jego ręce spoczywały na kierownicy.

Samochód powoli opuszczono do grobu, a następnie przykryto białym całunem. Gdy gapie zaczęli się rozchodzić, koparka przystąpiła do zasypywania dwuipółmetrowego wykopu. Ostatnia droga zmarłego była zgodnie z jego życzeniem - drogą na czterech kołach.

"Powiedział, że gdy nadejdzie jego czas, chce być pochowany w samochodzie. Posłuchaliśmy jego życzenia i mam nadzieję, że teraz szczęśliwy spogląda na nas z nieba" - powiedziała dziennikarzom Sefora Letswaka, 49-letnia córka zmarłego.

***

#POMAGAMINTERIA

Alma Spei hospicjum domowe dla dzieci w Krakowie apeluje o pomoc w zgromadzeniu materiałów ochronnych dla swoich pracowników i podopiecznych oraz w pozyskiwaniu funduszy na działalność.

Sprawdź szczegóły >>

PRZEKAŻ DAROWIZNĘ

PRZEKAŻ 1% PODATKU

W ramach akcji naszego portalu #POMAGAMINTERIA będziemy łączyć tych, którzy potrzebują pomocy z tymi, którzy mogą jej udzielić. Znasz inicjatywę, która potrzebuje wsparcia? Masz możliwość pomagać, a nie wiesz komu? Wejdź na pomagam.interia.pl i wprawiaj z nami dobro w ruch!

***Zobacz także***

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama