Prosi o azyl w Rosji. "W moim kraju nie mogę mówić prawdy"

Można powiedzieć, że to połączenie demaskatora Edwarda Snowdena z Wiktorem Naworskim, bohaterem komedii Stevena Spielberga "Terminal". Mowa o Japończyku, Tetsuya Abo, który od ponad dwóch miesięcy koczuje na moskiewskim lotnisku Szeremietiewo.

36-letni dziennikarz z Kraju Kwitnącej Wiśni uczynił z międzynarodowego portu lotniczego swój drugi dom. Do Japonii nie zamierza wracać. Twierdzi, że za jego decyzją stoją powody polityczne. Co więcej - wystąpił do Rosji z oficjalną prośbą o azyl i przyznanie obywatelstwa.

Abo przybył do Moskwy 9 maja. Do domu miał wrócić po kilku tygodniach, lecz w ostatniej chwili zmienił zdanie i nie wsiadł do samolotu. Od tamtego czasu mieszka na lotniskowym terminalu.

"W Japonii mówienie prawdy stało się niemożliwe" - uskarża się w wywiadach Japończyk. "Nie ma czegoś takiego, jak prawda, bo nie możesz o niej napisać z powodu tajemnicy państwowej" - dodaje.

Reklama

Zapewne chodzi mu o restrykcyjnie przestrzegane w Japonii tzw. sekrety specjalne - ustawę, która została wprowadzona w grudniu 2014 roku. Sprawiła ona, że 460 tysięcy dokumentów uznano za tajemnicę państwową, za której ujawnienie grozi kara nawet 10 lat więzienia.

"Japończykom tylko wydaje się, że żyją we właściwy sposób i nie dostrzegają żadnych problemów. Ale jeśli spojrzy się na pewne sprawy z bliska, wtedy widać, że coś jednak jest nie tak" - opowiada tajemniczo japoński uciekinier.

Władze lotniska Szeremietiewo nie widzą problemu w tym, że obywatel Japonii przebywa tam od dłuższego czasu. Twierdzą także, że nie mają prawnych podstaw do usunięcia go stamtąd czy deportowania.

"Obywatel Japonii żyje na terenie lotniska utrzymując się ze swoich własnych środków. Absolutnie nam to nie przeszkadza. Oczekujemy, że sytuację zajmą się odpowiednie służby" - czytamy w komunikacie wystosowanym przez zarządcę portu lotniczego.

Cała sytuacja to dla Rosjan swoiste deja vu. W 2013 roku w ich kraju schronienia szukał także były agent CIA, Edward Snowden, odpowiedzialny za największy wyciek ściśle tajnych danych w historii USA. Spędził wówczas 39 dni w strefie tranzytowej, po czym został mu przyznany roczny azyl.


Historia Abo jest podobna, choć wątpliwe, czy dziennikarzowi poza granicami Rosji grozi jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Co ciekawe, w dniu planowanego powrotu do Japonii, 29 maja, stawił się na lotnisku z ważnym biletem i nawet odebrał kartę pokładową, lecz z niej nie skorzystał.

Odtąd błąka się po lotnisku, stanowiąc przy okazji swoistą atrakcję turystyczną. Choć jego ubrania zaczynają powoli wyglądać na lekko znoszone, Abo dba o to, by codziennie prezentować się schludnie i elegancko: krawat, koszula, czasem nawet marynarka - nie spotkacie go niechlujnie ubranego.

Zapytany o to, czy nie chciałby wrócić do Japonii, odpowiada, że nie rozważa takiej ewentualności. "Dla mnie lepiej żyć tak, jak tutaj, i głodować, niż wracać do tych wszystkich kłamstw. Pracowałem dla dużej, japońsko-amerykańskiej firmy i widziałem tam wiele. Ale jako dziennikarzowi nie wolno mi o tym pisnąć słowa" - irytuje się.
"Teraz myślę głównie o uzyskaniu rosyjskiego paszportu. Napisałem nawet podanie do rządu w tej sprawie" - chwali się. Póki co wciąż czeka na odpowiedź. I tworzy kolejne pisma. Ostatnie to pomięty kawałek tektury, na którym umieścił komunikat napisany cyrlicą "Jestem głodny. Proszę, daj mi jedzenie". 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy