Zupa z foki przypomina krupnik
Dorsze, palie, zębacze, halibuty, karmazyny. Foki, edredony, morświny, nurzyki. To tylko niektóre z gatunków ryb, ptaków i morskich ssaków, które - jeśli oczywiście masz łódkę - mogą wylądować na twoim stole prosto z otaczających Sisimiut fiordów - pisze Adam Jarniewski, mieszkający na Grenlandii autor książki "Nie mieszkam w igloo".
Przeczytaj fragment książki "Nie mieszkam w igloo":
Ludzie, którzy zamieszkiwali rejony arktyczne, od zawsze zajadali się foczym mięsem, bez niego nie byłoby po nich śladu. Upolowana foka to nie tylko źródło kalorii, protein i innych niezbędnych do przeżycia w warunkach arktycznych minerałów. Jej nieprzemakalne futro stanowiło znakomity materiał do wyrobu ubrań, obuwia, kajaków i łodzi.
Jeżeli dodamy do tego fakt, że z kości i ze szkieletu wyrabiano igły, a tłuszcz niezbędny był jako paliwo do lamp tłuszczowych, zrozumiemy, dlaczego to właśnie foka była jednym z najbardziej pożądanych trofeów łowieckich.
Sposobów na dostarczenie pożywnego foczego mięsa było kilka, a o formie polowania decydowały pora roku oraz położenie geograficzne. Grenlandia jest ogromnym krajem i nie wszystkie rewiry polowań są takie same. W niektórych rejonach morze przy wybrzeżu było zamarznięte przez większą część roku, pewne miejsca były jednak latem zupełnie wolne od lodu, na którym w miesiącach letnich foki lubią się wylegiwać i wygrzewać na słońcu.
Największe znaczenie dla potomków dzisiejszych Grenlandczyków miała foka upolowana w najzimniejszych miesiącach, to jest od listopada do lutego, kiedy dostęp do innych źródeł pożywienia był ograniczony. O tej porze roku foki, które nie przepadają za zimnem, raczej pozostają pod wodą - w tym okresie jej temperatura jest znacznie wyższa niż temperatura powietrza. Aby móc zaczerpnąć powietrza, ssaki wydrapują w lodzie otwory oddechowe, najczęściej w szczelinach między płytami lodu. W przeszłości myśliwi ustawiali się właśnie w tych miejscach, najpierw z harpunem, a potem ze strzelbą i z harpunem, który nadal potrzebny był do zaharpunowania zdobyczy i wyciągnięcia jej na powierzchnię. Polowanie przy otworach lodowych wymagało nie tylko doświadczenia i umiejętności, ale i odrobiny szczęścia.
Tooq na uuttog
Do poruszania się po zamarzniętych płaszczyznach myśliwi używali (i do dziś to robią) narzędzia zwanego tooq. To długi trzonek, na końcu którego przymocowany jest metalowy szpikulec, przypominający duży pilnik do drewna. Bez tego bardzo prostego w konstrukcji przyrządu, którym myśliwy sprawdza grubość lodu, ryzykuje on wpadnięcie do wody, co przy temperaturze trzydziestu stopni na minusie oznacza prawie natychmiastową śmierć. Tooq używany był również do znalezienia otworów oddechowych, nierzadko przykrytych świeżym śniegiem lub cienką warstwą lodu.
W polowaniach pomocne czasem były też psy, mogące wytropić fokę nawet pod lodem. Myśliwy, czekając przy otworze (czasem kilka godzin), nie mógł się rozgrzać, biegając czy podskakując, gdyż to mogło spłoszyć potencjalną zdobycz. Ze względu na ocieplenie klimatu, a tym samym gorsze warunki lodowe, ta forma polowania wydaje się dzisiaj najmniej rozpowszechniona.
Kiedy tylko słońce pojawia się na horyzoncie na dłużej, foki powiększają otwór oddechowy, by móc wyjść na lód i zaczerpnąć ciepłych promieni słońca. Foka taka nazywana jest przez myśliwych uuttoq. Dawniej, gdy zwierzę trzeba było zabić harpunem, polowanie odbywało się najczęściej za pomocą białej płachty rozpiętej na statywie, której zadaniem było kamuflować myśliwych.
Ci ostatni ubierali się w focze skóry i przy podchodzie starali się naśladować ruchy zwierzaka, na którego się zasadzali. Wprowadzenie na Grenlandię broni palnej znacznie ułatwiło sprawę. Ta forma polowania jest bardzo rozpowszechniona również dzisiaj, szczególnie w północnych rejonach, gdzie wciąż można dość swobodnie poruszać się po morskim lodzie. Na południe od zatoki Disko możliwe jest to obecnie praktycznie tylko w fiordach.
Kiedy lód ustępuje, na foki można polować na otwartym morzu. W przeszłości czyniono to z kajaka, inuickiego wynalazku wykonanego głównie z drewna dryftowego, na którym rozpięte były focze skóry. Polowano za pomocą harpuna z odłączanym ostrzem, do którego przyczepiony był avataq, czyli wykonana z nadmuchanej foczej skóry bojka. Miała ona zapobiec zatonięciu trafionej szpicem zdobyczy. Polowania z kajaka były bardzo niebezpieczne i dziś są rzadko praktykowane.
Ponieważ jednak mięso tych morskich ssaków jest nadal bardzo cenione, wielu myśliwych, czy to zawodowych, czy też amatorów, wciąż chętnie na nie poluje. Najczęściej właśnie na otwartym morzu, tyle że z łodzi motorowych z silnikiem. Nie jest to proste, gdyż łódką zawsze trochę buja, a foki na Grenlandii są raczej płochliwe, więc strzelać trzeba szybko, na stojąco, to znaczy bez podpórki.
Łódź: Okno na świat
Po pierwszym lecie spędzonym w Arktyce bez łodzi bardzo odczułem brak możliwości szybkiego przemieszczania się. Nie bez powodu w Sisimiut jest dużo więcej motorówek niż samochodów. To łódź daje latem możliwość wydostania się z miasta, które po kilku miesiącach izolacji może wydawać się więzieniem. Bez krat, ale ogrodzonym trudnym do przebycia, bajkowym krajobrazem.
Wbrew pozorom dużo łatwiej przemieszczać się po zimowej pustyni niż po letniej tundrze. Narty biegówki, rakiety śnieżne, skuter, psi zaprzęg - to wszystko dostępne jest tylko w półroczu zimowym. Latem potrzebna jest łódź. Człowiek nawet w najpiękniejszych okolicznościach przyrody może czuć się uwięziony. Co z tego, że dookoła przepiękne tereny, skoro niedostępne? Co z tego, że wokół ciebie morze pełne ryb, skoro sam nie możesz ich łowić?
Pierwszą łódkę odkupiłem od szwagra; stara norweska łódź motorowa ze stutrzydziestopięciokonnym silnikiem stacjonarnym. Mercedes wśród grenlandzkich łodzi (może nie obecnie, ale w latach osiemdziesiątych, kiedy została wyprodukowana, na pewno). Gruby kadłub - to ważne dla początkującego (zwłaszcza w przypadku zderzenia z podwodną skałą czy bryłą lodu). Siedemnaście stóp. Mała, ale dla trzyosobowej rodziny wystarczy.
Na Grenlandii przy zakupie łodzi do użytku prywatnego nie ma żadnych papierkowych formalności. Przelewasz pieniądze i łajba jest twoja. Pływać nią też musisz nauczyć się sam. A niebezpieczeństw czyha wiele. Woda jest zawsze lodowata, temperatura nigdy nie przekracza czterech stopni. Czyli lepiej do niej nie wpadać. Poza tym pływy morskie. Różnica poziomu wody przy przypływie i odpływie może wynosić w Sisimiut ponad cztery metry. Gdy płyniesz w jedną stronę, jest wystarczająco głęboko, w drodze powrotnej możesz "pozdrowić grenlandzki grunt", jak to żartobliwie mówi mój szwagier. Ja przeszedłem krótki kurs u byłego właściciela łodzi i nagle tysiące mil morskich stanęły przede mną otworem.
Dorsze, palie, zębacze, halibuty, karmazyny. Foki, edredony, morświny, nurzyki. To tylko niektóre z gatunków ryb, ptaków i morskich ssaków, które - jeśli oczywiście masz łódkę - mogą wylądować na twoim stole prosto z otaczających Sisimiut fiordów. Na grenlandzkiej łodzi zawsze musi być broń. Taka zardzewiała od słonej, morskiej wody. Pęknięta kolba, często sztywno oklejona szarą taśmą. Taką właśnie przejąłem i ja razem ze swoją pierwszą motorówką. Kaliber .222, bez lunety, bo z muszki łatwiej strzela się na bujającym morzu.
Wyjechaliśmy na ryby, wróciliśmy z foką
Pewnej niedzieli wybrałem się z Birthe na ryby. Mieliśmy łowić przy ujściu fiordu Amerdloq na południe od Sisimiut. Zamiast z workiem pełnym dorsza, do domu wróciliśmy jednak z foką. To było szczęście początkującego. Łowiąc ryby, zobaczyłem amisut, czyli stadko fok (nerpy obrączkowane). Wyjąłem tę zardzewiałą strzelbę i strzeliłem do jednego ze zwierzaków, kiedy tylko wystawił głowę, by zobaczyć, co my za jedni.
Potem pozostało tylko podpłynąć i wyciągnąć go z wody bosakiem zakończonym ostrym hakiem. Jak już napomknąłem, to nie zawsze się udaje. Na Grenlandii część upolowanych fok tonie i staje się pokarmem dla innych morskich zwierząt. Dzieje się tak szczególnie na początku lata, zanim zdążą się objeść i nagromadzić pod skórą tłuszcz, dzięki któremu łatwiej dryfują.
Choć to nie było pierwsze ustrzelone przeze mnie zwierzę, za bardzo nie wiedziałem, co robić dalej. Z pomocą przyszła Birthe, która od dziecka brała udział w takich polowaniach. Wpłynęliśmy do małej zatoczki przy jednej z wysp za lotniskiem i wyciągnęliśmy fokę na skały. Bardzo ostrożnie zdjęliśmy skórę (przydała się siostrzenicy Birthe na kamiki do stroju narodowego). Mięso i tłuszcz poporcjowaliśmy i w worku zabraliśmy do domu.
Rodzinna uroczystość
Upolowanie pierwszej foki przez młodych Grenlandczyków od zawsze łączyło się z rodzinną uroczystością i świętowaniem. Na ucztę przygotowaną ze zdobytego mięsa zapraszano całą osadę, każdy gość musiał go posmakować i wyrazić swój zachwyt nad jego smakiem - puisi mamaq znaczy właśnie "smaczna foka". Choć nie byłem kilkunastoletnim myśliwym, a focze mięso nie ma już takiego znaczenia w grenlandzkim jadłospisie, i tak nie mogliśmy odpuścić sobie celebracji. Do domu zaproszona została najbliższa rodzina. Taki mały kaffemik, ale bez wyszukanych potraw.
W "roli głównej" wystąpiła więc zupa z foki, puisi suaasat, chyba najbardziej grenlandzkie danie, jakiego można posmakować. Proste w przygotowaniu i pożywne. Suaasat to zupa gotowana na mięsie z dodatkiem ziemniaków, ryżu i cebuli. Jest gęsta, siwobrązowa, odrobinę przypomina nasz krupnik (w klasycznej wersji bazą jest mięso foki, ale można je zastąpić reniferem, wołem piżmowym, baraniną, nurzykiem czy edredonem).
Smak jest specyficzny, trochę jak mieszanka zupy rybnej z mięsną i trzeba się do niego przyzwyczaić. "Wkładkę" wyciąga się na płaski talerz i je z musztardą. Wszystko to można przepić odrobiną żubrówki przywiezionej lub przysłanej z Polski. My tak właśnie zrobiliśmy na zakończenie uczty, po raz kolejny celebrując spotkanie tak różnych od siebie kultur.
Fragment książki "Nie mieszkam w igloo" Adama Jarniewskiego. Wydawnictwo Muza. Premiera: 16 maja 2018 r.
Śródtytuły pochodzą od redakcji