Kultura picia piwa w Polsce zmienia się na naszych oczach. Picie byle czego i byle jak zostało za nami w epoce wszechobecnych budek z piwem. Trwająca rewolucja sprawiła, że dziś w złocistym trunku rozsmakowujemy się na festiwalach.
Jedną z takich imprez jest odbywający się cyklicznie krakowski Beerweek Festival. W dniach 25 - 27 maja gościł go stadion Cracovii. Niemal 40 wystawców zaprezentowało to, co branża rzemieślniczego piwowarstwa w Polsce ma najlepszego. Piwna klasyka, odważne eksperymenty i nowi gracze na rynku.
Zanim przejdziemy do samej relacji, zdradzimy wam w sekrecie, że praca dziennikarza akredytowanego na festiwal piwa wcale nie należy do zadań łatwych. Dlatego pomni wydarzeń z dwóch poprzednich edycji, gdy do boju ruszał "samotny rycerz kraftu", tym razem stanęliśmy w progach imprezy w o wiele mocniejszym składzie.
Mając do dyspozycji trzech zawodników i tysiące nienasyconych kubków smakowych postanowiliśmy odwiedzić tak wiele stoisk, jak to tylko możliwe. Atmosfera festiwalu sprzyjała przechadzkom między kranami i niespiesznym pogaduchom o piwnych nowościach. Debiutujący w roli "gospodarza" stadion krakowskich "Pasów" okazał się być niezwykle przyjaznym piwoszom miejscem. Degustacje odbywały się w zarówno w hali wystawowej, pod gołym niebem oraz na wschodniej trybunie, gdzie podczas meczów zasiadają najzagorzalsi kibice z tak zwanego "młyna". Przez trzy dni sektor nie pustoszał, a okrzyki ku chwale Cracovii zamieniły się cmokanie nad wypełnionym piwem szkłem.
Nasz piwny taniec rozpoczęliśmy od czegoś lekkiego. W tej roli doskonale sprawdził się witbier The Dancer z browaru Brokreacja będącego organizatorem festiwalu. Wszystkie stoiska krakowskiej ekipy cieszyły się dużym powodzeniem, gdyż oferowały uwarzone specjalnie na Beerweek american fruit wheat o lokalnie brzmiącej nazwie "Weźże piwo". Festiwalowy trunek autorstwa Przemysława Pietrzaka cieszył się sporym powodzeniem i żadna wypełniona nim beczka nie zdołała doczekać końca imprezy.
Po wizycie gospodarskiej w Brokreacji ruszyliśmy na poszukiwania nowości i ciekawych okazów. Naszym pierwszym przystankiem było stoisko Browaru Waszczukowe. Reprezentant podlaskiej sceny piwowarstwa ugościł nas kilkoma specjałami. O leśne nuty zahaczało Greetings from Heaven (Forest Farmhouse Black IPA), nieznośną lekkość bytu zapewniła gruszkowa Figlarna Bożena (Pear Session IPA), a Ruda Maruda zaprosiła na pierwszy tego dnia taniec ze stylem AIPA.
Z chłopakami z wielkopolskiego Nepomucena pogawędziliśmy przy Hoppy (Hoppy Oatmeal Ale), lekkim APA Labirytm i zdecydowanie najciekawszym Smoke, czyli piwie wędzonym drewnem jabłoni. Jego smak był po prostu nie do podrobienia. Za toast Nachmieloną, czyli bezalkoholowym napojem chmielowym tym razem podziękowaliśmy.
Dużym zaskoczeniem były propozycje poznańskiego Browaru Harpagan. Przywiezione przez niego do Krakowa Imbryczek Destrukcji (american wheat), Świszczypała (nordic farmhouse ale), Klątwa Masztalerza (wild wheat ale) i Ekstaza Pramakaka (Mango Lassi Pale Ale) udowodniły, że w dziedzinie kraftu nie powiedziano jeszcze ostatniego słowa. Piwowarzy z Harpagana używają niecodziennych składników, a ich piwa faktycznie smakują inaczej. Pachnącej stajnią Klątwy Masztalerza, czy hinduskiej Ekstazy Pramaka trudno jest zapomnieć. Dodamy tylko, że ta ostatnia jako jedna z niewielu wróciła z nami jako festiwalowe trofeum.
Przyjemną niespodzianką okazały się również piwa ze szczecińskiego Rockmilla. Istniejący od niecałych dwóch miesięcy browar ma już 10 piw w swoim portfolio. Na Beerweeku spróbowaliśmy Hopdiggera (new wave belgian IPA) oraz Mavericka (APA). "Rockmill powstał po to, by robić piwa wyjątkowe i oryginalne" - przeczytaliśmy we wręczonej nam na stoisku ulotce. Po degustacji i krótkiej rozmowie, z której dowiedzieliśmy się, że szczecińskie piwo rozlewane jest między innymi w Amsterdamie potwierdzamy: to prawda.
Browar Dear Bear przykuł naszą uwagę krzykliwymi grafikami. Nie skończyło się jednak na oglądaniu fantazyjnych wzorów etykiet. Yam Yam, czyli wariacja na temat White IPA była smaczna, ale dość zachowawcza, czego nie można powiedzieć Stardust Citra. Fani "kwasów" będą nim zachwyceni, ale trzeba mieć na uwadze, że ten gatunek nie wszystkim posmakuje. Niemniej, było to jedno z najbardziej charakterystycznych piw, jakie wypiliśmy na tegorocznym Beerweeku.
Do kategorii "nietypowych" możemy także zaliczyć Myśliwego z Browaru Profesja. Piwo z dodatkiem suski sechlońskiej przypominało w smaku... wigilijny kompot z suszonych śliwek. Ciekawostką były także autentycznie słone Angel's Share i ciężkie, ale niespodziewanie wręcz pijalne Mroczne widmo. Oba piwa uwarzyli spece z Komitetu.
Wyłamując się nieco z kręgu debiutujących piwowarów, trafiliśmy na stoisko prężnie działającego w branży Browaru Podgórz, gdzie zainstalowano ciekawą maszynerię do piwa. To tak zwany Randall, znany pod fachową nazwą "organoleptyczny moduł przetwornika chmielu". Mówiąc w skrócie, chodzi o to, by przepuścić piwo przez dodatkowe składniki, wzmacniając jego smak. Urocza młoda dama poczęstowała nas "Sheldonadą" wzbogaconą o motywy roślinno-owocowe, dzięki czemu mieliśmy okazję zażyć nieco dodatkowych witamin.
Tak wzmocnieni i pokrzepieni ruszyliśmy dalej dziarskim krokiem i wpadliśmy w kolejne damskie objęcia. Stoisko Browaru Pustynnego, gdzie spędziliśmy dobry kwadrans. Wylądowaliśmy w Orlim Gnieździe, spoglądaliśmy w Czerwone Niebo i raczyliśmy się niezwykle przyjemną Przylaszczką. Na szczęście spotkanie z ekipą z Pustyni Błędowskiej nie okazało się fatamorganą.
Słońce nad Krakowem dawno zaszło, a my nadal notowaliśmy kolejne piwne minipodróże. Z zaprzyjaźnionym browarem Twigg wybraliśmy się w kosmos za sprawą Apollo 11 i Life on Mars, z dziewczętami z Tattooed Beer degustowaliśmy lekkie i "letnie" Beach Girl oraz Fallen Angel (double IPA), a na odchodne zabraliśmy ze sobą kontrowersyjną zakonnicę (Naughty Nun - mocarna imperial black IPA).
W międzyczasie oko puszczali do nas brodacze z Browaru Golem, których Atomowy Morświn (Kveik Farmhouse IPA) to fikcja, która stała się rzeczywistością. Nazwa piwa pochodzi bowiem z prześmiewczej "copypasty" o birofilach-neofitach, która jakiś czas temu zrobiła furorę w szeroko pojętych internetach.
Tuż przed zamknięciem, wcale nie takim chwiejnym krokiem odbyliśmy jeszcze wędrówkę do kranów Doctor Brew. Na hasło "Słyszeliśmy, że macie coś dobrego" dostaliśmy do degustacji dwie nowości: piwo pszeniczne oraz Mandarina Bavaria z dodatkiem... manadarynki bawarskiej z Polinezji. Ostatnie, co zanotowały nasze reporterskie kajety, to stoisko Beerbros, gdzie wychyliliśmy zdrowie piwowarów, próbując Hopsztos i HoppyFes.
"There's always something happening around beer" - mówi stare piwne przysłowie i trudno się z nim nie zgodzić. W ostatnim czasie w Polsce wokół piwa dzieje się bowiem naprawdę wiele dobrego. Każdego miesiąca debiutują dziesiątki nowych piw, a każdego roku powstają dziesiątki nowych browarów. Jednocześnie tworzy się nowa kultura picia piwa. Być może droższego, niż to znane nam dotychczas, ale autentycznego, tworzonego w Polsce, przez prawdziwych jego pasjonatów. Dziś właściwie każdy z festiwali to mocny przekaz dla wszystkich miłośników tego trunku: w branży jest dobrze, naprawdę mamy się czym chwalić.
Jeśli śledzicie nasze łamy, wiecie, że redakcja Faceta wspiera piwną rewolucję i przedkłada jakość piwa, nad jego ilość. W sobotni wieczór w Krakowie wyjątkowo jakość zbiegła się z ilością, bo podczas odwiedzin na krakowskim festiwalu spróbowaliśmy łącznie 43 piw. Mamy nadzieję, że toasty wzniesione polskim kraftem zapewnią nam dostatnie życie w zdrowiu przez następny rok, bo już nie możemy się doczekać kolejnej edycji festiwalu piwem płynącego...
Rafał Walerowski
Michał Ostasz
Sławomir Zagórski
Czytaj także relacje z poprzednich edycji Beerweek Festival w Krakowie: