Czytanie jest męskie: "Wojna totalna" - historia Vadera

"Wojna totalna" to książka o tym, jak niemożliwe stało się możliwe. Ale i o tym, że za spełnianie marzeń trzeba słono płacić. To historia jednego z najważniejszych zespołów na światowej scenie metalowej - polskiego Vadera.

To wyprawa do czeluści dziejów najwybitniejszego polskiego zespołu heavymetalowego.

Adam "Nergal" Darski powiedział o zespole: - Historia Vadera to coś więcej niż historia jednego z najważniejszych zespołów deathmetalowych na świecie. To historia polskiego ekstremalnego metalu, od jego zarania do dnia dzisiejszego, a także barwna i dynamiczna opowieść o ludziach z prawdziwą pasją!

Co charakterystyczne dla polskich zespołów metalowych cieszą się one ogromną sławą za granicami kraju, niż w samej ojczyźnie. Tak członkowie zespołu wspominali Japonię:

Reklama

"Wejście Vadera na rynek japoński było w dużej mierze zasługą Docenta. "Nie wiem dlaczego, ale ten facet zyskał tam status niemal kultowego perkusisty. Zajmował bardzo wysokie pozycje w podsumowaniach prestiżowych pism muzycznych, szczególnie »Burrn!«. Oni mieli do niego słabość -wspomina.

-Z kolei nasz japoński wydawca koniecznie chciał nas mieć w Japonii na koncertach. Skontaktowali mnie z agencją koncertową i machina ruszyła. Gdy dogadywałem sprawy wyjazdu, wiz, całego pobytu, organizator poinformował mnie, że możemy nagrać jakiś koncert na kilku ścieżkach, że klub posiada taki sprzęt, że są ludzie i tak dalej. Całość była filmowana chyba na potrzeby telewizji czy jakiegoś programu muzycznego. Oni i tak to mieli nagrać, a potem wykorzystać jako reportaż...Peterowi spodobał się ten pomysł, bo wtedy chyba żaden z metalowych bandów nie miał płyty Live in Japan, oprócz jakiegoś dinozaura metalowego..."

Japonia zrobiła na muzykach wielkie wrażenie. Tu wszystko było inne, fascynujące, niespotykane. Od scenerii wielkiego miasta po zachowania napotykanych przypadkowo ludzi.

- Kiedy wylądowaliśmy w Japonii, lekko padało i Tokio wyglądało jak z filmu Blade Runner. Deszcz, wielkie światła, ogromne ekrany i względna cisza. Szum miasta był, ale bez hałasu. I przede wszystkim to światło! -wspomina Wiwczarek.

Ujęła go przesadna wręcz uprzejmość Japończyków i szacunek, jaki im okazywano, ale zdarzały się i gesty, które budziły niepokój.

- Często ktoś nas dotykał, na przykład na przejściu dla pieszych. Na początku nie wiedziałem, o co chodzi, dopiero potem mi wytłumaczono, że to dobry omen. Takie dotknięcie na szczęście.

W Japonii muzycy Vadera poczuli się jak prawdziwe gwiazdy. Nie chodziło wyłącznie o wspomniany szacunek dla gości, ale o naprawdę duże zainteresowanie, jakie budzili w tym dalekim kraju, zarówno wśród dziennikarzy, jak i fanów metalu.

- Udzielaliśmy wywiadów, pojawiły się telewizje. Człowiek był pierwszy raz w Japonii i od razu taki atak mediów! To było dla nas szokujące, nie byliśmy na to przygotowani -przyznaje Wiwczarek.

Kolejny wstrząs przeżyli, kiedy dotarli do klubu Quattro, w którym mieli nagrywać album koncertowy.

- Patrzymy, a tam wszystko jak u nas na próbie! Cały sprzęt, z kolorem wykładziny na wzmacniaczach włącznie! Pytali nas wcześniej, co chcemy, więc powiedzieliśmy, że po cztery kostki na stronę, tak dla jaj. A w klubie przychodzi pan i mówi, że oczywiście wszystko mają, ale uprzejmie pyta, czy nie byłoby problemem gdybyśmy zagrali na dwóch, ponieważ jest dodatkowy sprzęt i trudno im się ze wszystkim zmieścić... Po próbie wszystko zostało odtworzone na koncercie, z fotograficzną precyzją! Wtedy mieliśmy tylko jeden koncert, ale na późniejszych trasach, gdy graliśmy w Japonii serię koncertów, zawsze po pierwszej próbie wszystko było zapisywane i kiedy przyjeżdżałeś na następny koncert, wszystko było dokładnie tak samo podłączone i nawet kabelki tak samo porozsuwane. Precyzja Japończyków jest fenomenalna, wręcz powalająca.

Na szczęście to umiłowanie dyscypliny i porządku nie przekłada się w negatywny sposób na reakcję publiczności podczas samego występu. Chociaż, jak wspomina Peter, przed burzą zalegała niezręczna cisza:

- Do Quattro przyszło wtedy multum ludzi. Ale u nich nie jest tak jak u nas, że przed koncertem słychać gwar, że ktoś tłoczy się przy barze. Panuje absolutna cisza. Za kulisami wydaje się, że nikogo nie ma. Wychodzisz na scenę, a tu pełna sala! I kiedy zaczynasz grać, zaczyna się szaleństwo.

INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy