Katastrofa kysztymska – Czarnobyl 30 lat wcześniej
Katastrofa czarnobylska wcale nie była pierwszym ani jedynym takim wydarzeniem w historii ZSRR. 30 lat wcześniej na Uralu doszło do podobnego wypadku, w wyniku którego skażeniu uległ ogromny obszar i ucierpiały tysiące osób. Tzw. katastrofa kysztymska przez wiele lat utrzymywana była jednak w głębokiej tajemnicy.
Tragiczne zdarzenie miało miejsce 29 września 1957 roku, lecz władze Rosji przyznały się do całej sprawy dopiero na początku lat 90. XX wieku. Dekady tajemnicy sprawiły, że informacje dotyczące tej tragedii są raczej skąpe i zawierają wiele trudnych do zweryfikowania nieścisłości.
Sam wypadek, choć nazywany jest powszechnie „katastrofą kysztymską”, wcale nie wydarzył się w położonym na Uralu mieście Kysztym, lecz w leżących nieopodal zakładach Majak. Najprawdopodobniej powstały one w roku 1940 i pierwotnie pełniły rolę fabryki pocisków. Pod koniec II wojny światowej kombinat przekształcono jednak w zakłady atomowe, w których przygotowywano pluton do budowy wojskowych ładunków jądrowych. Dla pracowników ośrodka zbudowano tajne miasto noszące kryptonim „Czelabińsk-40”, a później „Czelabińsk-65”.
Miejscowość ta oficjalnie nie istniała, ani nie pojawiała się na mapach. I właśnie przez to katastrofa kojarzona jest właśnie z pobliskim Kysztymem – jedynym miastem w okolicy, o którym wiedziano.
Wybuch i skażenie
W zakładach Majak znajdowały się ogromne zbiorniki wypełnione tonami radioaktywnych odpadów. Feralnego dnia w jednym z takich kontenerów doszło do awarii układu chłodzenia, w wyniku czego temperatura atomowego szlamu gwałtownie wzrosła. Pracownicy fabryki zorientowali się w sytuacji, ale było już za późno na reakcję.
Ogromne ciśnienie rozerwało stalowy zbiornik umieszczony ok. 8 metrów pod ziemią i przykryty betonową płytą. Siła eksplozji była tak wielka, że najprawdopodobniej zniszczone zostały również sąsiednie kontenery z podobną zawartością. Na zewnątrz wydostały się tony (niektóre źródła utrzymują, że tysiące ton!) śmiercionośnych odpadów. W niebo wystrzelił wysoki na kilometr słup dymu, pyłu i płomieni, mieniących się ponoć wieloma niesamowitymi kolorami.
Lokalna prasa usiłowała później tłumaczyć ten fenomen… rzadkimi wyładowaniami elektromagnetycznymi zachodzącymi w wysokich warstwach atmosfery!
Akcja ratunkowa w radzieckim stylu
Do walki ze skutkami katastrofy rzucono tysiące żołnierzy i cywilnych mieszkańców okolicznych miejscowości. Większość z nich w ogóle nie została poinformowana o niebezpieczeństwie napromieniowania i z gołymi rękami lub łopatami ruszyła do usuwania z pól radioaktywnego pyłu. W akcji uczestniczyły nawet dzieci i kobiety w ciąży.
Władze podjęły decyzję o ewakuacji ludności dopiero 6 października. Mieszkańcy ok. 20 wsi położonych najbliżej zakładów Majak musieli jednak czekać na wysiedlenie jeszcze przez tydzień, a ewakuacja osiedli położonych dalej zajęła niemal rok. Oczywiście przez cały ten czas bagatelizowano niebezpieczeństwo i nie informowano ludzi o prawdziwej skali katastrofy.
Wśród mieszkańców skażonych miejscowości panikę wzbudziła nagła epidemia tajemniczej choroby, objawiającej się makabrycznymi oparzeniami, ale nikt nie zdawał sobie sprawy, że wszystkiemu winne jest promieniowanie.
Skutki katastrofy
Obecnie bardzo trudno już ustalić, ile osób ucierpiało w wyniku katastrofy kysztymskiej i jak duży obszar został skażony. Najbardziej pesymistyczne wersje mówią o zanieczyszczeniu nawet 20-40 tys. km kwadratowych, ale strefa oficjalnie uznana za napromieniowaną ma ok. 700 km kwadratowych i 350 km długości. Na jej obszarze znajdowało się lub znajduje ponad 200 miejscowości, zamieszkałych przez ok. 300 tys. osób.
Zona ta nosi nazwę Wschodnio-uralskiego Śladu Radioaktywnego i ciągnie się wąskim pasem na północny-wschód od zakładów Majak. Jej kształt odpowiada kierunkowi wiatrów, jakie wiały zaraz po awarii w 1957 roku. Najprawdopodobniej katastrofa pochłonęła życie ok. 200 osób, a poważnie napromieniowanych mogło zostać nawet 500 tysięcy! Ewakuacja objęła z kolei ok. 10 tys. ludzi.
Dla porównania oficjalna liczba ofiar awarii w Czarnobylu wynosi ok. 30 osób (szacunki są bardzo rozbieżne i budzą duże kontrowersje), a strefa zamknięta wokół elektrowni ma promień 30 km i powierzchnię ok. 2600 km kwadratowych. Niektóre źródła twierdzą też, że samo promieniowanie było po awarii na Uralu nawet cztery razy większe niż w Czarnobylu.
Teoretycznie więc katastrofa kysztymska mogła być znacznie gorsza od tego, co 30 lat później wydarzyło się na Ukrainie. Wzrost promieniowania wywołany przez wybuch w zakładach Majak nie został jednak odnotowany w krajach zachodnich i z tego zapewne względu katastrofę udało się utrzymać w tajemnicy aż do upadku ZSRR. Nie bez znaczenia jest też to, że radioaktywny opad pokrył odległe i stosunkowo słabo zaludnione tereny w głębi Rosji.
Co ciekawe, po latach okazało się, że o zdarzeniu doskonale wiedziała… CIA. Amerykańska agencja nie ujawniła jednak informacji o wybuchu i stało się tak przynajmniej z dwóch względów. Po pierwsze, w gorącym okresie zimnej wojny wywiad USA nie chciał ujawniać, jak dużo wie o radzieckim programie atomowym. Po drugie, obawiano się, że groźba awarii wzbudzi w amerykańskim społeczeństwie niechęć wobec rozbudowy własnych instalacji nuklearnych.
Ostatecznie prawda o katastrofie kysztymskiej została ujawniona w roku 1992 przez prezydenta Borysa Jelcyna. Wtedy też rosyjskie władze oficjalnie przyznały się do istnienia ośrodka Majak i miasta „Czelabińsk-65”, któremu dwa lata później nadano nazwę Oziorsk. Miejscowość ta do dziś jest miastem zamkniętym, pozostającym we władaniu rosyjskiej agencji energii atomowej Rosatom.
AN