Lodowce Antarktydy uwalniają pierwiastki promieniotwórcze
Lodowce Antarktydy wciąż uwalniają pierwiastki radioaktywne powstałe w wyniku testów broni jądrowej przeprowadzonych przez USA 70 lat temu.
Chlor-36 jest naturalnie występującym izotopem radioaktywnym, który może powstawać, gdy argon reaguje z promieniowaniem kosmicznym w ziemskiej atmosferze. Może także tworzyć się podczas prób jądrowych nad oceanami, gdy neutrony reagują z chlorem znajdującym się w wodzie morskiej. Odparowuje do stratosfery, przemieszcza się po całej Ziemi, a następnie osadza w lodzie i śniegu Antarktydy, gdzie jest magazynowany.
- W naszej atmosferze nie ma już ani jednego atomu chloru-36. To dlatego powinniśmy wypatrywać tego pierwiastka dosłownie wszędzie - powiedziała Melanie Baroni, główna autorka badań.
Stany Zjednoczone przeprowadziły wiele testów broni jądrowej na Oceanie Spokojnym w latach 50. i 60. ubiegłego wieku. Przez mniej niż 20 lat przeprowadzono łącznie 19 serii testów operacyjnych, co dało ponad 230 detonacji. Uwolniony wtedy chlor-36 osadził się w lodowcach Antarktydy.
Badacze pobrali próbki rdzenia lodowego z lat 1949-2007 z okolic stacji Wostok, rosyjskiej stacji badawczej na Antarktydzie Wschodniej. Co roku przybywa tu stosunkowo niewiele nowego śniegu. Uzyskane wyniki porównali z próbkami z lat 1910-1980 pobranymi w Talos Dome, regionu oddalonego o 1400 km, który do roku otrzymuje dużo śniegu.
Lód z Talos Dome miał zaledwie 4 razy wyższy poziom chloru-36 w 1980 r. Z drugiej strony, w stacji Wostok wykazano bardzo wysokie poziomy pierwiastka promieniotwórczego. Niektóre pomiary wskazały nawet na 10-krotnie wyższe stężenie chloru-36. To potwierdza, że izotopy promieniotwórcze z morskich testów jądrowych są bardziej mobilne, niż do tej pory uważano.
Oczywiste jest, że wraz z topnieniem lodowców chlor-36 będzie ponownie uwalniany do atmosfery, co może mieć dla nas katastrofalne skutki.