Clone Incorporated: Młodzi wynalazcy z Polski pracują nad protezą idealną
Robotyczna ręka z wbudowanymi sztucznymi mięśniami i kośćmi imitująca w pełni utraconą kończynę u osób wymagających protezy. Robot wyręczający każdego z nas w codziennych, żmudnych obowiązkach domowych czy też maszyna, przypominająca swym kształtem człowieka, szybko, sprawnie i bez przerw na urlop czy zwolnienie lekarskie wykonująca swoją pracę w fabryce - to wizja niedalekiej przyszłości Łukasza Koźlika, współwłaściciela Clone Incorporated, polskiej firmy działającej od kilku tygodni w Stanach Zjednoczonych.
Łukasz Koźlik pierwsze prace nad własnym robotem zaczął siedem lat temu. Dziś wraz z grupą zaangażowanych kolegów rozwija projekt sztucznej ręki wyposażonej w mięśnie i kości, a docelowo także robota o możliwościach ograniczonych jedynie naszą wyobraźnią. Młodzi Polacy na początku listopada założyli spółkę w USA, żeby pozyskać kapitał na realizację swoich śmiałych pomysłów, którymi już teraz, dzięki filmom publikowanym w serwisie YouTube, zachwycają się miliony ludzi z całego świata.
Dariusz Jaroń, Interia: To prawda, że wpadłeś na pomysł skonstruowania własnego robota, bo nie znosiłeś sprzątać domu?
Łukasz Koźlik: - Tak było. Szukałem na to rozwiązania całe życie. W końcu dotarło do mnie, że efektywnie może sprzątać tylko człowiek lub... coś, co będzie go przypominać. Przedmioty i przestrzeń, w której funkcjonujemy, zostały uformowane ze względu na kształt ludzkiego ciała. Nazywamy to ergonomią. Chyba śmiało można powiedzieć, że każdy z nas spędza około dwóch godzin dziennie na ogarnianiu swojej przestrzeni życiowej, na powtarzalnych czynnościach, takich jak gotowanie, zmywanie, mycie, odkurzanie, wyrzucanie śmieci, pranie, prasowanie czy sprzątanie. Dotarło do mnie, że maszyna skonstruowana na kształt ludzkiego ciała może uwolnić nas od tych czynności raz na zawsze, podnosząc tym samym standard życia.
Pierwsze było ramię wyposażone w sztuczne kości i mięśnie. Dlaczego akurat na takie rozwiązanie się zdecydowałeś?
- Było w tym trochę przypadku. Któregoś dnia kartkowałem książkę Keitha Thompsona zatytułowaną "50 robotów. Rysuj i maluj". Natrafiłem w niej na ilustrację nogi robota obleczonego w sztuczne mięśnie. Uzmysłowiłem sobie wtedy, że to jedyna słuszna droga budowania robotów humanoidalnych. Bazując na tym pomyśle, zacząłem tworzyć własnego robota. Jeszcze tego samego dnia skonstruowałem pierwszy sztuczny mięsień.
Proszę?
- To może brzmi jak coś wyjątkowo skomplikowanego, ale sama konstrukcja sztucznego mięśnia Josepha McKibbena jest bardzo popularna i dość stara; pochodzi z lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Miałem jednak sporo problemów przez ostatnich siedem lat, żeby doprowadzić ten mięsień do stanu, w którym nie ulega uszkodzeniu, jest bardzo wydajny energetycznie i można go zastosować z powodzeniem do napędu androida.
Możesz powiedzieć - w telegraficznym skrócie - jak działa sztuczny mięsień?
- Sztuczne mięśnie kurczą się pod wpływem ciśnienia doprowadzanego do ich wnętrza. Jedyną wadą takich mięśni, jak się powszechnie uważa, jest duży system zasilania. Ze względu na to, że przy tego typie konstrukcji używa się zwykle sprężonego powietrza, niezbędny jest duży i głośny kompresor. Udało mi się zmodyfikować pracę systemu - na układ hydrauliczny, gdzie cieczą roboczą jest woda z kranu. Dzięki temu zmniejszyłem gabaryty całego systemu i zapotrzebowanie na energię. Wierzę, że jestem w stanie zbudować w ten sposób pełnowymiarowego robota mobilnego.
Jak wyglądały pierwsze lata pracy nad robotem?
- Zacząłem z niczym, miałem tylko czysty zapał do pracy. Pierwszy prototyp ręki wykonałem z listewki, patyczków od lizaków i żyłki wędkarskiej. Problemem była jej niska wytrzymałość, więc dwa kolejne prototypy wykonałem rzeźbiąc ręcznie kości z kawałków stali. Następnie zrobiłem kurs obróbki CNC, aby zautomatyzować ten proces, ale okazało się to mało wydajną metodą. Z czasem zacząłem korzystać z metod wytwarzania przyrostowego i tak padło na polimery, których używam do tej pory. Działam głównie metodą prób i błędów, z których czerpię najwięcej doświadczenia o tym, jak rzeczy powinny działać. Opieram się na intuicji i zasadach fizyki. Ważnym krokiem w pracach nad robotem było zapisanie się na Politechnikę Wrocławską. Zrobiłem to, żeby nauczyć się liczyć rozwiązania techniczne na papierze zamiast wydawać mnóstwo pieniędzy na doświadczenia eksperymentalne. Było warto. Obecnie jestem na ostatnim roku studiów zaocznych na kierunku mechanika i budowa maszyn.
5 listopada napisałeś na Facebooku, że wraz z kolegami, którzy pomagają ci przy projekcie, założyłeś w USA spółkę Clone Incorporated. Czego oczekujesz po tym kroku?
- Ameryka jest otwarta na innowacje, no i ma kapitał. Widzimy tam zapotrzebowanie na roboty humanoidalne w firmach i instytucjach prowadzących badania nad rozwojem sztucznej inteligencji. Jednocześnie nadal chcemy prowadzić produkcję w Polsce. Mamy bardzo dobrych specjalistów.
Rozumiem, że w Polsce możliwości finansowania nie znalazłeś?
- Próbowałem przez siedem lat. Może nie dotarłem do wszystkich opcji? Ameryka znalazła mnie pierwsza i daje dużo bardziej obiecujące perspektywy, w tym możliwość rychłego wprowadzenia na rynek naszych produktów.
Współpraca naukowa czy wyłącznie biznes?
- Jedno i drugie. Na szczęście zapotrzebowanie rynku już istnieje i możemy sprzedawać nasz sprzęt dla instytucji i firm, które pracują nad algorytmami sterującymi. Prawdopodobnie będziemy mieli możliwość używania opracowanych przez nich rozwiązań, więc tu jest możliwa współpraca. Jeśli chodzi o rozwój ciała robota, to specjalistów mamy w kraju znakomitych. Uważam, że nasza wiedza i doświadczenie są wystarczające do tego, by doprowadzić jego konstrukcję do końca. Jedyne co nas do tej pory ograniczało, to były finanse. Mam nadzieję że zmieni się to niedługo, gdy w grę wejdą pierwsi inwestorzy i rozwiniemy skrzydła.
Na jakie ustępstwa jesteś gotów pójść? Taka firma będzie chciała sporych udziałów.
- Siedem lat temu zacząłem samodzielnie rozwijać ten projekt, z czasem dołączyli do mnie koledzy, którzy nie pobierali za swój wkład i zaangażowanie wynagrodzenia. Wiem, że jest zapotrzebowanie na rynku na naszą technologię, co tylko wzmacnia naszą pozycję w negocjacjach z potencjalnymi partnerami. Projekt jest przyszłościowy, jestem przekonany, że zarówno inwestorzy, jak i my, będziemy zadowoleni z tego, na co się umówimy.
Mówisz, że o popyt na robota się nie martwisz. W jaki sposób może się przydać szerszej grupie odbiorców?
- Zawsze celowałem w rękę jako bardzo użyteczną część robota, ale w trakcie prac stało się dla mnie oczywiste, że może zostać wykorzystana również jako proteza. W tym momencie współpracuję z neurochirurgiem, który opracowuje specjalny chip nerwowy. Umożliwi on pełną kontrolę nad sztuczną ręką. Ze swojej strony oferuję rękę nie do odróżnienia od ludzkiej, a z jego - możliwość podpięcia jej do ciała człowieka i wykorzystanie maksimum potencjału protezy. A gdy robot będzie już gotowy... kto by nie chciał mieć swojego osobistego robotycznego kucharza, lokaja i kierowcy w jednym?
Jak oceniasz czas niezbędny na finalizację prac?
- Jeśli chodzi o protezy, to w tym momencie największą trudność sprawia wytworzenie interfejsu człowiek - maszyna. Chip powinien zostać wykonany w skali mikroskopowej, a na to trzeba specjalnych maszyn i wykwalifikowanego personelu. Jesteśmy w trakcie kontaktowania się z instytutami z Polski i Europy zajmującymi się tym zagadnieniem. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, chip będzie gotowy do zastosowania za cztery lata. Jeśli chodzi o robotykę, to jesteśmy na skraju ukończenia prac nad ręką i będziemy powoli przechodzić do stworzenia całej górnej partii ciała androida. W 2023 roku chcemy rozpocząć sprzedaż rąk na potrzeby rozwoju sztucznej inteligencji.
I to wszystko za środki własne i zbiórki w sieci?
- Jeszcze trochę pieniędzy udaje się ostatnio pozyskać z wyświetleń na naszym kanale na YouTube. Ale tak, od siedmiu lat podstawowym, a przez długi czas jedynym, źródłem finansowania całego przedsięwzięcia, były środki własne pochodzące z pracy na pełen etat, którą łączę ze studiami i zaangażowaniem w projekt.
Myślisz o tym, żeby przenieść się z firmą do USA?
- Nie widzę obecnie takiej konieczności. W pierwszym okresie istnienia firmy na pewno będę działał w Polsce, a co będzie później? Tego nie wiem. Zawsze chciałem zobaczyć Amerykę, ale nie planuję przenoszenia całego zespołu do USA. Tutaj mamy dobrych fachowców i dobre ceny.
Załóżmy, że duża firma daje na stół konkretne pieniądze, ale w zamian bierze technologię jako własną. Szansa czy zagrożenie?
- To niemal pewne, że taka propozycja się pojawi, ale obecnie nie zamierzamy sprzedawać firmy. Zobaczymy oczywiście, jak sytuacja się rozwinie za kilka lat, ale na tę chwilę odpowiedź brzmi nie. Chcę doprowadzić wizję do końca i mieć pewność, że będzie służyła dla dobra ludzi i planety.
Gdzie widzisz przyszłość swojego robota? Załóżmy, że sprawdza się najlepszy scenariusz z możliwych.
- Chciałbym produkować roboty na masową skalę. Tworzyć zindywidualizowane protezy. Główny cel jest następujący: chcę dostarczać roboty każdemu, kto ma taką potrzebę i środki, żeby sobie takiego sprawić. A jak nie stać go na nowego, to zaraz pojawią się roboty z drugiej i trzeciej ręki. Tak jak na rynku motoryzacyjnym. Chciałbym, żeby osoba, którą stać na samochód, mogła sobie zafundować za kilka lat własnego robota z salonu.
Co taki robot mógłby robić? Na pewno sprzątać, bo od tego się zaczęło...
- Ja widzę to tak, że robot będzie robił wszystko. Jeśli tylko dostanie ciało, to tylko wyobraźnia będzie nas ograniczała, no i algorytmy sterujące. Nie zmieniłem idei, z którą przystępowałem do prac nad projektem, chciałbym, żeby robot wykonywał czynności dnia codziennego. Nie widzę przeszkód, by mógł też pracować w fabrykach, obsługiwać maszyny i usprawniać procesy technologiczne. Nie trzeba będzie wtedy przebudowywać całych zakładów pod roboty przemysłowe, jak to ma miejsce obecnie, tylko umieścilibyśmy robota w fabryce, a on zrobiłby wszystko za nas. Ludziom pozostanie czas na zabawę i przyjemności. Lub praca, jak dotychczas, ale dla chętnych.