Polskie żywe torpedy. Do czego chcieli posunąć się obrońcy?

Podczas II wojny światowej jedynie Związek Radziecki i Stany Zjednoczone nie posiadały wyspecjalizowanych w dywersji jednostek morskich. Największe doświadczenie w ich budowaniu miała włoska Regia Marina, której konstruktorzy już w czasie I wojny światowej wybudowali wolnobieżną torpedę "Mignatta". Za jej pomocą przeprowadzono pierwszy atak dywersyjny w historii - zatopiono zacumowany w porcie Pola (obecnie chorwacka Pula), austro-węgierski pancernik "Viribus Unitis". Po Wielkiej Wojnie wiele państw nadal prowadziło badania nad torpedami i pojazdami podwodnymi specjalnego przeznaczenia. Także Polska nie pozostawała w tyle.

article cover

Polskie żywe torpedy. Do czego chcieli posunąć się obrońcy?

Podczas II wojny światowej jedynie Związek Radziecki i Stany Zjednoczone nie posiadały wyspecjalizowanych w dywersji jednostek morskich. Największe doświadczenie w ich budowaniu miała włoska Regia Marina, której konstruktorzy już w czasie I wojny światowej wybudowali wolnobieżną torpedę "Mignatta". Za jej pomocą przeprowadzono pierwszy atak dywersyjny w historii - zatopiono zacumowany w porcie Pola (obecnie chorwacka Pula), austro-węgierski pancernik "Viribus Unitis". Po Wielkiej Wojnie wiele państw nadal prowadziło badania nad torpedami i pojazdami podwodnymi specjalnego przeznaczenia. Także Polska nie pozostawała w tyle.

Po selekcji pozostało 83 ochotników, którym pokazano film instruktażowy dotyczący sterowania i obsługi torpedy wolnobieżnej. Lecz żaden ze szkolonych ochotników nie zobaczył torpedy na własne oczy. Nie wiadomo więc, czy rzeczywiście istniały. Z dużym prawdopodobieństwem nie. Jednak sam oddolny pomysł i spory odzew społeczeństwa dowodzi, z jak wielką determinacją Polacy chcieli bronić niedawno odzyskanej niepodległości.
Jeden z ochotników, Jan Szumiata, tak wspominał te wydarzenia: "Wybraliśmy się z Wołajowic do Gdyni we dwóch, razem z Edziem Sykulskim. Na miejscu, w Dowództwie Marynarki Wojennej powitali nas bardzo serdecznie. Tak jak wszystkich, którzy zgłosili się tego dnia w Gdyni. A sporo nas było. Jakiś oficer przemawiał i zapewniał, że w odpowiednim momencie zostaniemy wezwani. Opowiadał też o samej torpedzie, jej budowie, uprzedzając jednocześnie, że jak ktoś raz do niej wejdzie, to dla niego odwrotu już nie ma [...]. Tylko nie chcieli nam jej pokazać. Kazali wracać do domu i czekać na wezwanie."
W czerwcu 1939 roku w Oddziale II Sztabu Głównego Wojska Polskiego stworzony został referat do spraw żywych torped. Jego zadaniem było organizowanie przeszkolenia ochotników do wykonywania zadań bojowych w czasie wojny. Zaciągiem ochotników najbardziej było zainteresowane Dowództwo Marynarki Wojennej. Każdy ochotnik zgłaszający się jako kandydat na "żywą torpedę" otrzymywał do podpisania formularz przysięgi na wierność Rzeczypospolitej oraz wezwanie na badania lekarskie w Gdyni.
Wkrótce po ukazaniu się listu, w prasie zaczęły napływać tysiące odpowiedzi od ochotników do samobójczych oddziałów. Tylko do samego "Ilustrowanego Kuriera Codziennego" wpłynęło ponad 1000 zgłoszeń. Wszystkie zostały przekazane do Ministerstwa Spraw Wojskowych. Do dziś w Centralnym Archiwum Wojskowym znajduje się ponad 3000 zgłoszeń.
Kiedy 28 kwietnia 1939 roku Adolf Hitler wysunął swe żądania wobec Polski, nastroje wśród społeczeństwa doszły do zenitu. Wówczas też kolejny raz dało się słyszeć o polskich żywych torpedach. Tym razem nie tylko w kręgach wojskowych. Na łamach "Ilustrowanego Kuriera Codziennego" ukazał się list otwarty trzech młodych mężczyzn - Edwarda i Leona Lutostańskich oraz Władysława Bożyczka. W liście skierowanym do redakcji pisali: "Prosimy umieścić nasz list otwarty w Swojem piśmie, ponieważ chcemy dać swoją odpowiedź Hitlerowi na jego żądania. Otóż ja i moi dwaj szwagrowie wzywamy wszystkich tych Polaków, co chcą niezwłocznie oddać życie za Ojczyznę, jednak nie w szeregach armii razem ze wszystkiemi, lecz w charakterze "żywych torped" z łodzi podwodnych, żywych bomb z samolotów, w charakterze żywych min przeciw pancernych i przeciw czołgowych. Każda zmarnowana torpeda, bomba i mina kosztuje dużo pieniędzy, których nadmiaru nie mamy. Każdy okręt nieprzyjacielski, czołg, pancerka, może i tak kosztować życie kilkunastu żołnierzy, zaś jeden człowiek zdecydowany może oddać tylko jedno swoje życie, jako żywy pocisk, czy w torpedzie bombowca, czy minie. Człowiek w torpedzie zawsze znajdzie ten cel, w który zechce trafić i ten samem zaoszczędzi życie innym żołnierzom, zniszczy zaś wielu wrogów."
W Polsce prace nad torpedami wolnobieżnymi zaczęły się w połowie lat 30-tych. Prototypy miały około 8 metrów długości, 3,6 metra szerokości i ważyły niecałe 430 kilogramów, w tym 200 kilogramów materiałów wybuchowych. Zostały zbudowane na podstawie francuskiej torpedy kalibru 550 mm, w które były uzbrojone polskie okręty podwodne typu "Wilk" i niszczyciele "Wicher". Pilot torpedy mógł się uratować opuszczając pojazd tuż przed uderzeniem w cel. Choć szanse przeżycie były minimalne. Pierwszy raz w kręgach Kierownictwa Marynarki Wojennej zrobiło się głośno o torpedach samobójczych w połowie 1937 roku, kiedy mat rezerwy Stanisław Chojecki napisał w liście do marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego, że w razie wybuchu wojny jest on gotów poświęcić swoje życie dla ojczyzny jako żywa torpeda. List wywołał szok i postanowiono go nie upubliczniać.
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas