Wrzesień 1939. Marynarze w poszukiwaniu wroga

Wobec klęski w wojnie z Niemcami i wkroczeniu Armii Czerwonej, oddziały Wojska Polskiego znalazły się w trudnej sytuacji. Chaos i zagubienie potęgował Naczelny Wódz i podlegli mu oficerowie, którzy de facto zostali pozostawieni samym sobie. Na tym tle rozegrała się tragedia pińskich marynarzy.

article cover

Wrzesień 1939. Marynarze w poszukiwaniu wroga

Wobec klęski w wojnie z Niemcami i wkroczeniu Armii Czerwonej, oddziały Wojska Polskiego znalazły się w trudnej sytuacji. Chaos i zagubienie potęgował Naczelny Wódz i podlegli mu oficerowie, którzy de facto zostali pozostawieni samym sobie. Na tym tle rozegrała się tragedia pińskich marynarzy.

Po zakończeniu działań wojennych monitor został podniesiony przez sowietów i 24 października 1939 roku i po remoncie oraz przezbrojeniu, wciągnięty w skład radzieckiej Flotylli Dnieprzańskiej jako „Smoleńsk”. Rok później wcielono go do nowo utworzonej Flotylli Pińskiej. Po 22 czerwca 1941 roku walczył przeciw Niemcom od Kanału Królewskiego przez Prypeć, gdzie pod Paryczami wdał się w wymianę ognia z niemiecką artylerią, w której został uszkodzony i zginęło ośmiu marynarzy, a 11 zostało rannych. W sierpniu 1941 roku walczył w obronie Kijowa, gdzie wielokrotnie wdawał się w pojedynki artyleryjskie z atakującymi Niemcami. 1 września wycofał się na Desnę, gdzie osłaniał odwrót radzieckiej piechoty. Wedle zachowanych raportów tylko 11 września zniszczył trzy czołgi. Ostatecznie odcięty od własnych sił, otoczony i z kończącymi się zapasami amunicji został zatopiony przez własną załogę 12 września 1941 roku o godz. 22 w Zatoce Ładińskiej na Desnie. Wrak okrętu spoczywa tam do dziś. Sławek Zagórski
Początkowo załoga nie chciała niszczyć okrętu, a walczyć do końca przeciw Niemcom, albo sowietom. Stało się to dopiero na wyraźny rozkaz dowódcy zespołu, kmdr. ppor. Kamińskiego. Nim zatopiono monitor, na dno poszło dziesięć ostatnich kutrów uzbrojonych, trzy trałowce kołowe i jednostki pomocnicze. "Kraków" w tym czasie osłaniał operację przed atakiem dywersantów. 21 września o godz. 14.10 monitor ORP "Kraków" został samozatopiony przez załogę koło Kuźliczyna. Marynarz Ludwik Furmański wspominał, że przed zatopieniem okrętu odśpiewano hymn narodowy, a po zatopieniu oddano salwę honorową z karabinów. ORP "Kraków" był ostatnią jednostką bojową Flotylli Rzecznej Marynarski Wojennej w Pińsku, która uległa zagładzie. Na zdjęciu: „Kraków” już jako „Smoleńsk” po wcieleniu do radzieckiej marynarki wojennej. Za dziobową wieżą artylerii widoczny jest prywatny samochód kmdr. Zajączkowskiego, który sowieci również wywieźli.
20 września wraz z zespołem innych okrętów odpłynął w kierunku Kanału Królewskiego. Odejście odbywało się pod ogniem radzieckich czołgów. Walki z nimi nie podejmowano, choć kutry z IV grupy KU odpowiedziały z broni maszynowej. Nie wiadomo, czy idący jako ostatni w szyku "Kraków" odpowiedział ogniem dział. Kpt. art. Wojciechowski nie wspominał o tym w swoim raporcie. Bolszewicy z kolei donosili o ostrzelaniu ich ogniem dział. Być może Wojciechowskiemu udało się ukończyć wojnę z wystrzałem. Radość z oderwania się od wroga nie trwała długo. Okazało się, że tor wodny jest zatarasowany przez wysadzony przedwcześnie przez saperów most kolejowy na linii wąskotorowej Janów Poleski – Kamień Koszyrski. W pierwszym odruchu kpt. Wojciechowski chciał wysadzić w powietrze blokujące przęsła, lecz zrezygnował, kiedy radiotelegrafista z "Krakowa" odebrał wiadomość jakoby Niemcy byli już w Janowie Poleskim. Na zdjęciu z albumu bsmt. Jana Kurka ze zbiorów Pawła Augustynka przedział radiowy jednego z okrętów Flotylli Pińskiej.
Kiedy okręt dotarł do Pińska, Wojciechowski usłyszał o rozkazie gen. Kleeberga, który nakazywał dowódcy garnizonu pińskiego, kmdr. Tadeuszowi Morgenstern-Podjazdowi po nadejściu sowietów skapitulować bez walki wraz z całym garnizonem. Nie zgodził się na to zarówno Morgenstern-Podjazd, jak i inni oficerowie. Kmdr. Morgenstern-Podjazd rozkazał utworzyć zbiorczy batalion marszowy, który miał wycofać się w ślad za wycofującymi się wojskami. W ten sposób uratował od niechybnej niewoli i śmierci siebie i kilkunastu oficerów oraz około 1000 żołnierzy. Marynarze ocalałych okrętów utworzyli zespół pod dowództwem kmdr. ppor. Kamińskiego w składzie: monitor "Kraków", 10 kutrów uzbrojonych, trzy trałowce kołowe, sześć motorówek i ślizgaczy oraz pięć kryp holowanych przez uzbrojony holownik "Wilno". Na zdjęciu: ORP "Kraków" podczas napraw uszkodzeń, jakich doznał podczas przejścia z Krakowa na Polesie.
Kpt. art. Wojciechowski zanotował w swoich wspomnieniach: "wykorzystując małe zanurzenie postanawiam iść do Pińska i dalej, na Kanał Królewski, by nie kończyć wojny bez strzału". Pierwsza okazja nadarzyła się 20 września. Pod Horodyczsze podchodził oddział wydzielony z radzieckiej 52 Dywizji Strzelców - batalion rozpoznawczy, batalion czołgów, baterie artylerii przeciwlotniczej i kompania wsparcia NKWD. Na ich widok sekcja minerska, która przybyła na dwóch trałowcach, podpaliła drewniany most drogowy na Jasiołdzie. Natomiast most kolejowy nie został wysadzony przed nadejściem czołgów, gdyż dywersant z pobliskiej wsi Kupiatycze przeciął przewody elektryczne zamocowanych na przęsłach ładunków wybuchowych. Czołgi ostrzelały jeden z trałowców, prawdopodobnie T.2, stojący 300-500 m w dół od mostów, zatapiając go. Drugi trałowiec natomiast wycofał się na Pinę. W pobliżu miejsca starcia przechodził ORP "Kraków", jednak nie zdołał wesprzeć trałowców, gdyż radzieckie czołgi odeszły od rzeki. Sam monitor wobec znacznej przewagi przeciwnika i braku możliwości rozpoznania kierunku jego ruchu, również podążył w stronę Pińska. Na zdjęciu: Monitory "krakowskie" podczas uroczystości wejścia do służby, 26 października 1926 roku.
ORP "Kraków”", wraz z bliźniaczym "Wilnem", były pierwszymi okrętami zbudowanymi w polskiej stoczni – krakowskiej stoczni firmy Polskie Fabryki Maszyn i Wagonów L. Zieleniewski S.A. Do dziś przejeżdżając przez Most Kotlarski w Krakowie można zauważyć na północnym brzegu Wisły ślady po dawnej stoczni rzecznej. Budowa pierwotnie miała trwać 12 miesięcy. Jednak ze względu na brak finansowania ze strony rządu, problemy w dostawie odpowiedniej jakości stali i dział na podstawach morskich, ostatecznie ukończono okręty po 32 miesiącach. W chwili wejścia do służby, 26 października 1926 roku, były uzbrojone w dwa działa 75 mm i jedną haubicę 100 mm. Wypierały 70 ton, przy długości 35 metrów i szerokości 6 metrów. Zanurzały się na 40 cm. W 1932 roku działa zastąpiono dwiema haubicami 100 mm przez co wyporność wzrosła do 90 ton, a załoga do 40 osób. Ostatnim dowódcą ORP "Kraków" został 18 sierpnia 1939 roku kpt. art. Jerzy Wojciechowski, który dotychczas dowodził grupą kanonierek I Dywizjonu Bojowego. Na zdjęciu z albumu bsmt. Jana Kurka ze zbiorów Pawła Augustynka widoczny jest ORP "Wilno", bliźniaczy okręt "Krakowa".
Pierwsze okręty poszły na dno już w godzinę po wydaniu rozkazu. W nocy z 17 na 18 września kończono we Flotylli Pińskiej przygotowania do ewakuacji kolejnych pododcinków obronnych i zatapiania kolejnych jednostek ciężkich oraz do wymarszu z Pińska batalionów marynarskich. Zatopiono wszystkie monitory „warszawskie” i większość kanonierek. Późnym popołudniem 18 września w rejonie Osobowicz wysadzono monitor "Wilno" - zniesiono do wież artyleryjskich amunicję 100 mm, oblano ją benzyną i podpalono. Wybuch rozerwał okręt na części. Z pogromu ocalał jedynie ORP "Kraków". Jego dowódca, kpt. art. Jerzy Wojciechowski, nie wykonał rozkazu, by, jak stwierdził "nie kończyć wojny bez strzału". Na zdjęciu: ORP "Kraków" podczas napraw uszkodzeń, jakich doznał podczas przejścia z Krakowa na Polesie.
Około południa 17 września w sztabie Kleeberga pojawił się, kmdr Witold Zajączkowski, dowódca Flotylli Rzecznej Marynarki Wojennej. Zameldował mu o niskim stanie wody wykluczającym "jakiekolwiek działania na rzece" i że "ciężkie okręty nie będą mogły wycofać się na zachód". Generał bez chwili zastanowienia polecił niezwłocznie zniszczyć ciężkie jednostki, a ich załogi skoncentrować na południe od Wolańskich Mostów i podporządkować wojskom lądowym. Jednostki lekkie rozkazał wycofać na Kanał Królewski i gdyby sytuacja operacyjna nie uległa zmianie, zatopić, załogi zaś włączyć do reszty wojsk. Zajączkowski wydał rozkaz: „W związku z przekroczeniem naszej granicy przez wojska sowieckie polecam natychmiast zniszczyć i zatopić statki, zabrać ze sobą broń maszynową i kbk wraz z odpowiednią ilością amunicji oraz suchy prowiant i wycofać się na małych jednostkach w stronę Pińska". Jak się wkrótce okazało rozkaz był pochopny, ponieważ już popołudniu 17 września na Strumieniu i Pinie pojawiły się radzieckie jednostki rozpoznawcze, a stan wody się polepszał. Do tego stopnia, że na Prypeci pojawiły się ciężkie radzieckie monitory. Na zdjęciu: Maszynownia jednego z polskich monitorów. W czasie kampanii letniej temperatury pod pokładem dochodziły do 60 st. Celsjusza, zwłaszcza na monitorach "krakowskich".
W wyniku zaskakującego ataku i rozkazu Naczelnego Wodza, marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego, aby z "sowietami nie walczyć", na wschodzie Polski wyrósł chaos decyzyjny, który po części przypieczętował los wielu żołnierzy. Sam generał Franciszek Kleeberg, dowodzący najpierw Wojskami Obrony Polesia, a od 22 września, Samodzielną Grupą Operacyjną „Polesie”, nie wiedział, jak zareagować. Nie wynikało to jedynie z braku rozkazów, a głównie dlatego, że, jak wspominał szef Oddziału III sztabu Wojsk Obrony Polesia, mjr Tadeusz Grzeszkiewicz: „w jego myślach nie leżała wojna z Rosją. Nie widział jej konieczności i potrzeby. Nie pragnął jej i nie oczekiwał [...] Spodziewał się wejścia Rosji do wojny, ale na pięć przed dwunastą, to jest w ostatniej chwili, i jako naszych sojuszników wojskowych." Wobec zaskakującej sytuacji Kleeberg zdecydował się wycofać na południowy zachód, nie bacząc na to, że zostawia za sobą 1,5 tysiąca marynarzy i kilkadziesiąt okrętów. Na zdjęciu: Jeden z monitorów „krakowskich” na rzekach Polesia
Mołotow miał wówczas stwierdzić, że "(...) rząd sowiecki został całkowicie zaskoczony nieoczekiwanie szybkimi niemieckimi sukcesami wojskowymi. Armia Czerwona na podstawie naszych pierwszych komunikatów liczyła jeszcze na kilka tygodni. (...)Sowieccy wojskowi znaleźli się w związku z tym w ciężkim położeniu, ponieważ w tutejszych warunkach potrzebowaliby jeszcze około 2-3 [tygodni]". W końcu 17 września o godz. 5.40 czasu moskiewskiego, zgodnie z p. 2 tajnego protokołu paktu Ribbentrop-Mołotow, Armia Czerwona przekroczyła granicę Polski na całej jej długości. Na zdjęciu: Monitory „krakowskie” w stoczni Zieleniewskiego. Po lewej w tle widoczne krakowskie Podgórze, po prawej, Kazimierz.
Sowieci kilka razy przekładali termin ataku na Polskę. Jeszcze 9 września minister Spraw Zagranicznych, Wiaczesław Mołotow, informował niemieckiego ambasadora, Friedricha-Wernera von der Schulenburga, że atak nastąpi w najbliższych dniach. Początkowo miało się to stać w nocy na 13 września. Potem na 14 września, aż w końcu ustalono jej termin na poranek 17 września. To opóźnienie nie wynikało jedynie z chęci zrzucenia całkowitej winy za agresję na III Rzeszę (choć i taki zamiar miał Stalin), ale też z faktu nieprzygotowania Armii Czerwonej do operacji przeciwko Polsce. Radzieccy stratedzy, podobnie jak francuscy, przypuszczali, że Wojsko Polskie będzie w stanie się bronić przynajmniej przez kilka miesięcy. Niemieckie postępy zwyczajnie Sowietów zaskoczyły. Na zdjęciu: Monitory „krakowskie” na rozlewiskach Polesia.
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas