PRL od kuchni: zalewajka, paprykarz i zimne nóżki
Zupa zalewajka, paprykarz, zimne nóżki, bułka i zapiekanka z pieczarkami - takie były smaki oferowane w PRL. A na deser - woda sodowa...
To był taki hot-dog PRL-u: bułeczka, ale zamiast "doga", czyli parówki lub kiełbaski, wypełniona była pieczarkowym farszem. Cóż, taki fast food epoki. Podobnie jak zapiekanka z żółtym serem i pieczarkami. Smakowała i wielu wspomina ją do dziś. Ba, podobno wraca do łask w małych barach.
"Mała gastronomia" PRL-u oferowała jednak przede wszystkim zupy. O zalewajce była już mowa. Popularny był też kapuśniak na wędzonce. Ale najczęściej serwowana była zupa z wkładką. Wyglądało to tak: z parującego kotła pani w zapasce na głowie zagarnia chochlą, zawartość wlewała do głębokiego talerza, a na koniec z talerzyka stojącego obok (tez głębokiego) widelcem wyjmowała plaster gotowanego boczku. I ciskała w środek talerza. A tak poza tym zupa, najczęściej grochówka, była całkiem smaczna...
Oferowano też jajka smażone z ziemniakami i zsiadłym mlekiem czy pręgę wołową w sosie chrzanowym.
Suchy prowiant? Pojęcie już prawie zanikło; prawie, bo ktoś tam ze starszaków jeszcze go używa. W Wikipedii hasło potraktowano zdawkowo: rzeczownik, rodzaj męskorzeczowy, żywność, zapasy żywności.
Można i tak... Ale suchy prowiant tamtego okresu bywał "na bogato": kiełbasa suszona, pomidory, jaja, sól i pieprz do smaku, bułeczka albo chlebek, puszka z czymkolwiek. Czasami kotleciki schabowe lub mielone.
Dlatego nie dziwcie się, gdy jakiś wujek lub starsza ciocia, przyjaciel rodziców albo rodzice, będą chcieli was uszczęśliwić suchym prowiantem na drogę. Bierzcie i jedźcie. Jedzcie też...
Kosztowała 50 groszy (czysta), albo 1 - 1,50 zł (z sokiem). Zakupu dokonywało się w saturatorze, białym, przenośnym wózku z butlą CO2, dostępem do wody i dwoma pojemnikami soku. Wypełnionymi najczęściej sokiem malinowym. Sodowa z saturatora była przepyszna. A czy uderzała do głowy? To temat na osobne opowiadanie...