Naukowcy w końcu wyjaśnili wielką zagadkę słynnej Katastrofy Tunguskiej

Rosyjscy naukowcy przeanalizowali mnóstwo danych na temat tego incydentu i przeprowadzili własne śledztwa w tej sprawie. Ich praca pokazuje, że wyjaśnienie tej zagadki jest bardziej oczywiste, niż się nam do tej pory wydawało.

Rankiem 30 czerwca 1908 roku o godzinie 7:17 nad syberyjską rzeką Podkamienna Tunguska nastąpiła potężna eksplozja. Miała siłę ok. 50 megaton, czyli mniej więcej tyle, ile największa bomba termojądrowa zdetonowana przez człowieka. Można to porównać z aż 185 bombami zrzuconymi na Hiroszimę.Eksplozja powaliła 80 milionów drzew w tajdze, na powierzchni 2 tysięcy kilometrów kw., na dużo większym obszarze wywołała pożary. Fala uderzeniowa dwukrotnie okrążyła Ziemię. Jeszcze następnego dnia po katastrofie o godzinie 22:00 można było między innymi we Francji czytać książki, korzystając ze światła niezwykłej zorzy unoszącej się nad horyzontem.

Reklama

W Londynie zanotowano trzęsienie ziemi, a w Rosji posądzono Japończyków o rozpoczęcie wojny. Co eksplodowało 112 lat temu? Jedna z hipotez mówi, że była to kometa, złożona głównie z brudnego lodu, która nie uderzyła w Ziemię, tylko musnęła atmosferę i poleciała dalej. Te przejście wywołało jednak niewyobrażalną falę uderzeniową, której efekty możemy dziś zobaczyć na starych fotografiach z Syberii. Naukowcy tłumaczą, że obserwowane w Europie "białe noce" mogły być skutkiem rozpraszania się światła słonecznego na jej warkoczu.

Takie rozwiązanie zagadki sugerują najnowsze badania przeprowadzone przez naukowców z Instytutu Fizycznego im. P.N. Lebiediewa w Moskwie i Syberyjskiego Uniwersytetu Federalnego. Wykluczają oni możliwość uderzenia w Ziemię planetoidy zbudowanej z żelaza lub kamienia, ponieważ wyrządziłaby ona znacznie większe szkody, być możne nawet o zasięgu globalnym. Nie bez znaczenia ma tu też fakt, że do dziś nie odkryto fragmentów meteorytów, które mogą być potwierdzeniem tej teorii.

Naukowcy są niemal pewni, że mamy tu do czynienia z przejściem przez ziemską atmosferę małej komety zbudowanej z lodu lub żelaznej planetoidy. Jej uderzenie w atmosferę odparowało część materiału z jej jądra i przy tym wywołało fale uderzeniowe, a pozostałe fragmenty poleciały dalej w otchłań przestrzeni kosmicznej. Dlatego nie można ich znaleźć na powierzchni Ziemi.

Naukowcy obliczyli, że kosmiczna skała miała średnicę od 100 do 200 metrów i przeszła przez ziemską atmosferę na minimalnej wysokości lotu 10-15 kilometrów z prędkością ok. 20 kilometrów na sekundę. Obiekt miał początkowo masę ok. trzy miliony ton, ale po uderzeniu w ziemską atmosferę stracił połowę masy. Ten fakt jednak nie wpłynął na trajektorię jego lotu, który kontynuował.

Według Dona Yeomansa z NASA, upadek meteorytu podobnego do tego sprzed 112 lat zdarza się średnio raz na 300 lat, więc prędzej czy później czeka nas powtórka z Tunguski. Problem w tym, że nikt nie wie gdzie się to może zdarzyć. Światowe agencje kosmiczne tworzą więc coraz bardziej zaawansowane technologie, które pozwolą nam wykrywać nawet te mniejsze kosmiczne skały, zagrażające naszej planecie. Być może szybsze ich wykrycie kiedyś sprawi, że odpowiednio wcześniej się na takie wydarzenia przygotujemy, dzięki czemu ograniczymy wyrządzone przez nie szkody.

Źródło: GeekWeek.pl/ / Fot. Pixabay

Geekweek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama