8 najtragiczniejszych katastrof lotniczych. Wydarzyły się w Polsce!
Na terenie Polski wiele razy dochodziło do potwornych katastrof lotniczych, które potrafiły wstrząsnąć krajem. Przedstawiamy najbardziej tragiczne przypadki sięgające od czasów II Rzeczpospolitej aż po najnowszą historię.
28 grudnia 1936 roku z lotniska we Lwowie startuje samolot PLL LOT Lockheed L-10 Electra, lecący do Warszawy. Była to jeden z czterech pierwszych maszyn tego typu, które polskie linie lotnicze kupiły na początku 1936. Uważane były za jedne z najnowocześniejszych samolotów pasażerskich lat 30. i budziły w Polsce podziw.
Pilotem lotu ze Lwowa był Mieczysław Lonikas. Samolot wystartował o 10:05 i szybko wpadł w burzę śnieżną. O godzinie 10:29 radiomechanik Józef Front nadał krótką depeszę radiową do lotniska we Lwowie - "Zamarzają stery". Postanowiono lądować awaryjnie. Wybrano pole obok stacji kolejowej we wsi Susiec między Rawą Ruską a Zawadami. Gdy samolot podszedł do lądowania, doszło do tragedii.
- Jeden z mieszkańców wsi Łuszczyków wracając z lasu, był świadkiem katastrofy. We mgle usłyszał warkot motoru. Po chwili zobaczył nisko lecący samolot [...] Już chwilę później samolot runął na ziemię. Zanim jeszcze mężczyzna dojechał on miejsca katastrofy, usłyszał detonację wybuchu. Gdy znalazł się już na miejscu, zobaczył, że pasażerowie wydobyli się z płonącego samolotu - fragment numeru Ilustrowanego Kuriera Codziennego z 31 grudnia 1936.
Miejscowi pomogli ocalonym, których zabierano do szpitala w Tomaszowie Lubelskim. Od razu na miejscu pojawili się przedstawiciele komisji technicznej, którzy zbadali katastrofę. Według ustaleń przez obmarznięcie samolot stracił stateczność, przez co nie dało się ustabilizować go podczas lądowania. Uderzenie w ziemie było tak silne, że nastąpił wybuch paliwa. Łącznie z 12 osób, które były na pokładzie, zginęły 3. Była to pierwsza w historii katastrofa lotnicza na terytorium Polski.
15 listopada 1951 roku z łódzkiego lotniska Lublinek wystartował do Krakowa jeden z radzieckich samolotów pasażerskich Li-2 linii LOT. Na pokładzie było łącznie 16 osób, w tym 4-osobowa załoga. Tego dnia samolot pilotował kpt. Marian Buczkowski. Sam Li-2 był maszyną bardzo wysłużoną, wcześniej latając w lotnictwie ZSRR.
Maszyna przeleciała ok. 20 kilometrów. Rozbiła się niedaleko miejscowości Górki Duże pod Tuszynem. Naoczni świadkowie z miejsca katastrofy mówili, że nawet nie musiała tam przyjeżdżać straż pożarna. Ogień był ogromny i strawił wszystko, łącznie z lecącymi ludźmi
Według państwowej komisji badającą katastrofę winę ponosił kpt. Buczkowski oraz złe warunki atmosferyczne. Pilot miał podjąć błędną decyzję lecenia pod chmurami, które tego dnia znajdowały się bardzo nisko. Nagle natrafił na mgłę, która ograniczyła pole widzenia i przy próbie poderwania maszyny, ta zawadziła o słup energetyczny.
Rodzina kpt. Buczkowskiego przez lata podawała jednak inną wersję. Wedle niej przed wystartowaniem pilot miał wskazać, że Li-2 miał uszkodzony silnik. Gdy odmówił lotu, miał zostać bronią zmuszony do lotu przez funkcjonariusza UB, który musiał dolecieć do Krakowa.
Która wersja jest prawdziwa? Trudno powiedzieć, jednak zaskakujące jest, że kpt. Buczkowski leciał tak nisko oraz że pozwolono mu w ogóle lecieć w złą pogodę. Możliwe, że faktycznie dostał rozkaz lotu. Jednak trudno wierzyć w wersję z uszkodzonym silnikiem oraz bronią.
Rok 1962 miał być wielkim momentem prestiżu dla polskich linii LOT. Wszystko dzięki zakupowi trzech nowych maszyn Vickers Viscount 804 z Wielkiej Brytanii. Gdy pierwszy z nich przyleciał w listopadzie na Okęcie, nikt się nie spodziewał, że już za miesiąc zapisze się na kartach polskiego lotnictwa w jednej z najtragiczniejszych katastrof.
19 grudnia 1962 roku Viscount PLL LOT o numerze rejestracyjnym SP-LVB leciał do Warszawy z Brukseli z międzylądowaniem w Berlinie. Łącznie do polskiej stolicy leciało 28 pasażerów i 5-osobowa załoga, na której czele stał kpt. M. Rzepecki. Około godziny 19:30 samolot znajdował się blisko lotniska na Okęciu i otrzymał zgodę na lądowanie. Niecałą minutę później 1335 metrów przed pasem samolot runął na ziemię. W mgnieniu oka maszyna spłonęła i wszyscy, którzy byli na pokładzie, zginęli.
Polska komisja we współpracy z brytyjskimi ekspertami ustaliła, że do momentu uderzenia samolot nie miał żadnych problemów. Winę przypisano kpt. Rzepeckiemu, który podszedł do lądowania ze zbyt niską prędkością, po czym gwałtownie poderwał samolot, co doprowadziło do przeciągnięcia.
Manewr ten mógł wykonywać na starszych maszynach, które wcześniej pilotował, ale nie na nowoczesnym Vickers Viscount 804. Była to niezwykła tragedia w historii polskiego lotnictwa, jak i blamaż wizerunkowy PPL LOT. Gdy trzy lata później polskie linie straciły kolejny samolot tej serii, wycofano je ze służby.