Agent 007 znowu wygrywa z KGB. Putin przez klęskę rosyjskiego wywiadu wpada w paranoję

James Bond jak za starych lat wygrywa z Rosją i KGB. Agresja Rosji na Ukrainę pokazała słaby punkt Federacji Rosyjskiej. Reżim Władimira Putina dostaje baty od amerykańskiego i ukraińskiego wywiadu, a samego Putina wpędza w paranoję.

Agresja Rosji na Ukrainę sprawiła, że runął mit potęgi rosyjskiego wywiadu. Miał być najlepszy na świecie, a tymczasem stał się dla Rosji i Władimira Putina powodem frustracji i wręcz historycznego upokorzenia. Przez całe dekady Związek Radziecki był uznawany za prawdziwe imperium szpiegów. Mówiono "radziecka szkoła wywiadu" i to oznaczało prawdziwe mistrzostwo tej rzadkiej sztuki, której można się było nauczyć rzekomo tylko w szkole w Moskwie.

Przez całe lata byliśmy karmieni wizją morderczych pojedynków agenta 007 z powieści Iana Flaminga z radzieckimi agentami, którzy ukrywali się za złowieszczym skrótem KGB (Komitiet Gosudarstwiennoj Biezopastnosti, czyli Komitet Bezpieczeństwa Państwowego - przyp. red.). Agenci byli przebiegli, znakomicie wyćwiczeni, bezwzględni i inteligentni. Nie było to dalekie od prawdy o tyle, że w latach 80-tych ubiegłego wieku KGB było prawdziwą potęgą. Choć trudno w to uwierzyć, ale w tej szpiegowskiej machinie pracowało ponad 400 tysięcy osób. Drugie tyle było na etatach informatorów wśród ludności, w kręgach rządowych ZSRR, a także w siłach zbrojnych.

Reklama

Dzięki filmom z Jamesem Bondem skrót KGB stał się słynny na całym świecie, ale ta sława była trochę niezasłużona. Agenci KGB byli bowiem nastawieni głównie na śledzenie i inwigilowanie własnych obywateli, a za szpiegostwo za granicą odpowiadał praktycznie nieznany radziecki wywiad wojskowy, czyli GRU (Gławnoje Razwiedywatielnoje Uprawlenije, czyli Główny Zarząd Wywiadowczy - przyp. red.). Sowieci od samego początku istnienia Związku Radzieckiego wiedzieli, że nic tak dobrze nie robi dla pracy wywiadowczej jak konkurencja. Rywalizacja KGB i GRU przynosiła wspaniałe rezultaty. Do dziś za największy sukces radzieckiego wywiadu uważa się wykradzenie szczegółów budowy bomby atomowej przez małżeństwo Rosenbergów. Aresztowani w 1950 i skazani na karę śmierci w 1951 Ethel i Julius Rosenbergowie przekazali agentom radzieckim wykradzione plany budowy bomby jądrowej. W swojej autobiografii przywódca ZSSR Nikita Chruszczow przyznał, że to właśnie dzięki Rosenbergom ruszył sowiecki program atomowy i zaczęła się słynna "zimna wojna".

Kiedyś sowiecki - dziś rosyjski

Po rozpadzie Związku Radzieckiego w grudniu 1991 roku na miejsce rozwiązanego KGB powstała Służba Wywiadu Zagranicznego Federacji Rosyjskiej, którą dekretem powołał do życia Borys Jelcyn. Początki były trudne. W latach 1991-1992 z placówek zagranicznych SWZ FR praktycznie od razu uciekło na zachód pięciu wysokich rangą oficerów. Zabrali ze sobą najtajniejsze dokumenty i przekazali wywiadom NATO, w tym oczywiście amerykańskiej CIA. Wywiad rosyjski zaczął jednak powoli się odbudowywać po tej porażce, a kluczowym momentem była zmiana na Kremlu. Mającego słabość do alkoholu Jelcyna zastąpił regularny agent KGB, czyli Władimir Putin. Skoro na czele państwa stanął przedstawiciel dawnej agentury można było przypuszczać, że Rosja znowu stanie się wywiadowczą potęgą. Nowy prezydent Rosji prawie natychmiast po objęciu funkcji wprowadził reformę rosyjskich służb wywiadu, kontrwywiadu i bezpieczeństwa. Zachodni eksperci uważali, że Putin pragnie zbudować nowe struktury wywiadu na wzór dawnego KGB, który dobrze znał i wyraźnie szanował.

Bolesny cios przyszedł w 2000 roku, kiedy szpieg i jednocześnie były bliski współpracownik Ambasadora Rosji przy ONZ Siergieja Ławrowa (dzisiejszego szefa rosyjskiego MSZ) Siergiej Tretiakow zdradził swoją ojczyznę na rzecz USA. Amerykański kontrwywiad do dziś uważa, że Tretiakow był najważniejszym rosyjskim szpiegiem, którego udało im się pozyskać . Przekazał on tajemnice rosyjskiego wywiadu i ujawnił skalę werbowania przez Rosję szpiegów w państwach NATO, co dla wielu osób było szokiem. Stało się jasne, że można zapomnieć o "końcu historii", który wieszczył słynny futurolog Francis Fukuyama. Rywalizacja wielkich mocarstw na polu wywiadu wkroczyła w nową fazę.

Ostrzegamy - będzie atak na Ukrainę!

W grudniu 2021 roku świat powoli wychodził z pandemii koronawirusa i wydawało się, że najgorsze mamy już za sobą. Wszyscy zadawali sobie pytanie, jak szybko powrócimy do czasów sprzed pandemii, kiedy ludzie masowo podróżowali samolotami, a produkcja i konsumpcja w światowych mocarstwach rosły z roku na rok. Tak miało być już zawsze, ale nagle pojawiła się nieprzyjemna niespodzianka. I oto amerykański wywiad zaczął przekazywać mediom zdumiewające informacje. Zgodnie z nimi Rosja szykowała się do uderzenia na Ukrainę w skali nieznanej od II Wojny Światowej. Atak miał być frontalny z zajęciem Kijowa i przejęciem całej Ukrainy. Można się jedynie domyśleć, że w bezpośrednim otoczeniu Putina są zainstalowani amerykańscy agenci, którzy poznali sekretne plany władców Kremla. Początkowo informacje amerykańskiego wywiadu były przyjmowane z niedowierzaniem.

Świat stał się w miarę bezpiecznym miejscem do życia, ludzie zmęczeni czasem pandemii chcieli znowu zarabiać, bogacić się, podróżować na wakacje i kupować nowe samochody. Kto w takiej sytuacji chciałby światowej wojny, która oznacza nie tylko śmierć setek tysięcy osób (jeśli nie milionów), ale także nieuchronny kryzys gospodarczy? Ale wywiad amerykański był w tej sprawie nieugięty - Putin marzy o odbudowie ZSRR i zrobi wszystko, aby zbrojnie podbić Ukrainę. Padła nawet konkretna data rozpoczęcia inwazji - środa, 16 lutego, którą przekazał znany portal POLITICO. Potem jednak pojawiła się informacja, że Chiny prawdopodobnie poprosiły Władimira Putina o przesunięcie daty ataku na Ukrainę, aby wojna nie wybuchła w czasie Igrzysk Olimpijskich, które kończyły się 21 lutego. W ostatnich dwóch tygodniach poprzedzających atak Rosji na Ukrainę doszło do najbardziej niezwykłych wydarzeń, które w amerykańskiej prasie zostały przez jednego z ekspertów nazwane "rozbrajaniem bomby na odległość przy pomocy mediów". I bez dwóch zdań pozostanie zapamiętane jako jedna z największych klęsk rosyjskiego kontrwywiadu w historii.

Rozbrajanie bomby

Aby rozpocząć wojnę warto mieć jakiś wiarygodny powód, który przedstawi się społeczeństwu, aby zrozumiało sens wojny i poparło agresję. Władimir Putin dobrze o tym wiedział i dlatego już wcześniej służby specjalne Federacji Rosyjskiej przygotowywały prowokacje na terenie republik Donieckiej i Ługańskiej. Nie przewidział jedynie tego, że amerykańscy agenci zainstalowani na Kremlu będą przekazywać te sekretne plany na zachód. Już 2 lutego rzecznik Pentagonu John Kirby ostrzegł, że Rosja opracowała zatwierdzony na najwyższych szczeblach plan stworzenia pretekstu do inwazji na Ukrainę. Dzienniki "Washington Post" i "New York Times" opublikowały nawet szczegółowy plan tej prowokacji. Rosja planowała sfabrykowanie filmu pokazującego, jak bardzo rosyjska ludność w zbuntowanych republikach jest gnębiona przez "ukraińskich nazistów". 

Plan zakładał stworzenie drastycznego, propagandowego nagrania, które zawierałoby sceny zainscenizowanych eksplozji, pokazywałoby zwłoki i aktorów grających żałobników. Aby film wydawał się bardziej wiarygodny, miało być w nim przedstawione używane przez ukraińską armię uzbrojenie, w tym sprzęt zachodniej produkcji. Ujawnienie planów stworzenia tego fałszywego filmu sprawiło, że Putin musiał z niego zrezygnować. Było to swoiste "rozbrojenie bomby" na odległość, do czego były wykorzystane światowe media. Potem pojawiły się kolejne pomysły prowokacji opisane przez amerykańskie dzienniki, w tym na przykład z bronią chemiczną, która miała być rzekomo składowana przez Ukrainę w pobliżu granicy z Rosją. I tutaj też zadziałał ten sam mechanizm - amerykańskie media dostawały o tym informację (zapewne od CIA), publikowały materiały opisujące pomysł na prowokację, a władze na Kremlu tego nawet nie komentowały. Efekt tej niezwykłej gry amerykańskiego wywiadu był taki, że 24 lutego atak Rosji na Ukrainę rozpoczął się bez jakiegoś wielkiego powodu poza mglistym i bełkotliwym pomysłem "denazyfikacji i demilitaryzacji Ukrainy". Rozpoczęła się wojna, jakieś świat nie widział od 1945 roku.

Paranoja Putina

Klęska rosyjskiego kontrwywiadu w fazie przygotowywania ataku na Ukrainę ma jeszcze jeden skutek uboczny w postaci pogarszającej się kondycji psychicznej władcy Kremla. Władimir Putin musi mieć  bowiem świadomość, że w jego bezpośrednim pobliżu są zainstalowani zachodni agenci, którzy natychmiast ujawnią jego nawet najbardziej sekretne plany. I najgorsze, że nie wie, kto jest tym agentem. Może tak bardzo bliski mu Siergiej Ławrow, który podobno pięć razy składał dymisję i pięć razy jego prośba miała być odrzucona? A może nawet niezawodny minister obrony Siergiej Szojgu, który na kilka tygodni po ataku na Ukrainę praktycznie zniknął? Najnowsze ustalenia zachodniego wywiadu wskazują, że Władimir Putin popadł w stan przypominający paranoję.

Były agent KGB Boris Karpiczkow uważa wprost, że Putin oszalał, a jego wypowiedź została zacytowana przez światowe media. To także może tłumaczyć słynne "rozmowy przy długim stole" Putina, który nie dowierza nawet najbliższym współpracownikom i woli ich trzymać "na odległość".

Jednym z najnowszych "szalonych pomysłów" prezydenta Rosji ma być zajęcie rodzinnej miejscowości Wołodymyra Zełenskiego, którego Putin szczerze nienawidzi. I znowu sekretny plan Putina opanowania liczącego ponad 600 tys. mieszkańców ukraińskiego miasta wyciekł do zachodnich mediów. Zachodni agenci w otoczeniu Władimira Putina zadziałali ponownie bez zarzutu, a paranoja Putina wkroczyła z pewnością w zupełnie nową fazę. Wojna Rosji z Ukrainą wywróciła do góry nogami nasze wyobrażenie nie tylko o kondycji rosyjskiej armii, ale także o skuteczności rosyjskiego wywiadu i kontrwywiadu. I to właśnie ostatnie porażki imperium Putina w wywiadowczym pojedynku z USA dają największe powody do ostrożnego optymizmu, że ta upiorna i niepotrzebna wojna za naszą wschodnią granicą wkrótce się zakończy.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy