103 tysiące ton to naprawdę dużo złomu. Właśnie tyle waży USS Ronald Reagan. Jeden z najnowszych lotniskowców US Navy, zwodowany w 2001 r. po budowie, która pochłonęła 6 mld dolarów. W zaledwie cztery lata później duma amerykańskiej marynarki została posłana na dno przez przeciwnika, którego budowa kosztowała 62 razy mniej. Kat Reagana, HSMS Gotland, kosztował mniej więcej tyle, co dwa stacjonujące na lotniskowcu myśliwce F/A 18 Super Hornet.
Gotland jest okrętem podwodnym szwedzkiej marynarki wojennej. Podczas wspólnych gier wojennych organizowanych z Amerykanami, posłał Reagana na dno jeszcze kilkukrotnie. Amerykański analityk działań marynarki wojennej Norman Polmar twierdził, że Szwedzi "robili co chcieli" z amerykańską grupą bojową, która oprócz lotniskowca obejmowała mające go bronić niszczyciele, fregaty, okręty podwodne, samoloty i śmigłowce. Mimo prawdziwego arsenału sonarów, marynarze z USA nigdy nawet nie wypatrzyli przeciwnika. Podobno byli "zdemoralizowani" tym doświadczeniem.
Ćwiczenie zrobiło na US Navy takie wrażenie, że amerykański Departament Obrony... wypożyczył "Gotlandię" i jej załogę od Szwedów na dwa lata, by lepiej przeszkolić swoich specjalistów od zwalczania okrętów podwodnych.
W jaki sposób maleńki okręt podwodny wyprowadził w pole największą marynarkę wojenną świata? To proste. Siedział cicho.
Gotland był jednym z pierwszych okrętów podwodnych, napędzanych nie klasycznym silnikiem Diesla, które bez wykorzystania doprowadzających powietrze do napędu chrap mogą pozostać pod wodą najwyżej kilkadziesiąt godzin, ani okrętem z napędem atomowym, które mogą nie wynurzać się przez miesiące, ale wymagają skomplikowanych układów chłodzenia i innej hałaśliwej aparatury. Szwedzi byli pierwszymi, którzy zastosowali w swoich okrętach napęd, który dzięki silnikowi Stirlinga zasilanym ciekłym tlenem mógł ładować akumulatory okrętu bez wynurzania nawet przez dwa tygodnie, pracując w ciszy doprowadzającej do obłędu nasłuchujących na powierzchni obserwatorów.
Od czasu zwodowania szwedzkiego okrętu, w budowie podwodnych łowców nastąpiła prawdziwa rewolucja. Niewielkie, przybrzeżne jednostki mają dziś parametry przyprawiające o palpitacje serca wojskowych strategów z wielkich mocarstw. Przeznaczone głównie do obrony konwencjonalne, niewyposażone w napęd atomowy jednostki, stosują dziś rozmaite formy niewymagających dopływu świeżego powietrza napędów, na przykład wodorowe ogniwa paliwowe, pozwalające im czekać w głębinach na ofiarę przez całe tygodnie w absolutnej ciszy.
To dopiero początek rewolucji. Co jest lepszego od okrętu podwodnego, który może bezszelestnie przemykać niezauważony przez tygodnie czy miesiące? Taki, który w ogóle nie musi się wynurzać. Dziś nawet atomowe okręty atomowe, których reaktory w ogóle nie wymagają wynurzania, muszą przynajmniej raz na kilka miesięcy wracać na powierzchnię, choćby po to, by wziąć na pokład jedzenie dla załogi. Rozwiązanie jest proste. Pozbyć się załogi.
Jeśli wszystko, co wiesz o wojnie podwodnej to scenariusz "Polowania na czerwony październik", przygotuj się na rozczarowanie. Nie będzie już efektownych pojedynków starych wilków morskich dowodzących okrętami podwodnymi. Bo nie będzie wilków morskich. Nadchodzi era gigantycznych, podwodnych dronów.
20 kwietnia tego roku, z ogromnej hali konstrukcyjnej w brytyjskim Barrow-in-Furness wynurzył się potężny kadłub. Należał do najnowszego atomowego okrętu podwodnego Royal Navy, HMS Anson. W kilkadziesiąt minut po otwarciu drzwi hangaru ważąca 7400 ton jednostka została zwodowana. Anson jest przedostatnim okrętem podwodnym klasy Astute. To być może ostatnie załogowe brytyjskie okręty podwodne.
Tego samego dnia zadebiutował jego następca. Ważący dziewięć ton statek może mieć o wiele większe znaczenie, niż kosztujący 1,3 mld funtów Anson. Pojazd, prototyp oznaczony kodem XLUUV, skrótem od słów "bardzo duży bezzałogowy pojazd podwodny", ma być w stanie operować do 3000 mil od domu przez trzy miesiące. Jego kapitanem będzie sztuczna inteligencja.