Od prostej chaty do schroniska. Jak w polskich górach zrobił się tłok?
Górskie schroniska to kultowe miejsca odpoczynku Polaków. Nawet jeśli wiele osób nie miało okazji w nich nocować, to nieraz zdarzyło się w którymś z nich posilić i zregenerować siły. Ich historia często sięga czasów przedwojennych. Niektórych już nie zobaczymy, niektóre zmodernizowano lub przebudowano, inne stoją do dzisiaj.
Czy jest jeszcze ktoś, kto na poważnie życzy sobie, oby postępująca na nizinach kultura nie wypuściła swych szponów nigdy w nasze góry, oby wygodne hotele z uśmiechającymi się słodko gospodarzami i ufraczonymi kelnerami nie spłoszyły tego naturalnego romantyzmu?
Tak pisał Ernst Lüdecke, który w 1883 roku należał do komisji badającej warunki do budowy schroniska nad jeziorem Bulea. Choć samo jezioro położone jest w Rumunii, to cytat doskonale odnosi się do nastrojów na obszarach Polski za czasu rozbiorów.
Dzikie, budzące lęk góry, które służyły głównie do wypasu, zaczęły stawać się coraz bardziej popularnymi miejscami wypoczynku. Zwrócono wówczas uwagę na brak odpowiedniej infrastruktury, miejsc, które zapewniłyby chwilę odpoczynku. Rozpoczął się więc proces "cywilizowania" gór tak, aby każdy mógł przyjechać, wędrować i znalazł na trasie schronienie. Zaczęły się też pojawiać pierwsze obawy, czy aby na pewno te działania nie zniszczą spokojnego krajobrazu gór.
Jak powstały pierwsze schroniska?
Chcąc dowiedzieć się, jak powstały pionierskie schroniska górskie, musimy cofnąć się do czasu, kiedy I Rzeczpospolitej nie było na mapach. Pierwsze chaty w górach były budowane dla ludzi żyjących i pracujących w Karpatach, aby zapewnić im miejsce noclegu w czasie wypasu lub transportu towarów. Obok powstawały gospody, w których nocowali głównie robotnicy leśni, strażnicy graniczni i żołnierze. Tym ówczesnym chatom daleko było do luksusu, często łączyły pomieszczenie mieszkalne z oborą. Był tam w zasadzie dach chroniący przed deszczem, burzą czy śniegiem i palenisko, na którym można było przygotować posiłek i nieco się ogrzać. Właśnie takie opisy odnajdywano w opisach podróżników górskich. Wszyscy byli więc zdani na łaskę chłopów i pasterzy, toteż idąc w góry, zabierano ze sobą potencjalny podarunek, na wypadek konieczności schronienia. W prezencie dawano m.in. alkohol lub tytoń, ale zdarzały się również inne towary.
Wraz ze wzrostem popularności turystyki górskiej, zaczęły pojawiać się chaty oferujące wyższy standard, co czyniło góry bardziej przystępnymi "dla ceniącego komfort i wygodę przyjaciela natury", jak sformułował to w 1898 roku jeden z wędrowców. Jedno z pierwszych schronisk, z których korzystali podróżni, znajdowało się nad Morskim Okiem. Było wymieniane już na początku XIX wieku, a zbudowane na zlecenie ówczesnego właściciela tych ziem. Było niezwykle proste, a co więcej, masowo rozkradane. Jak zresztą inne schroniska, które wówczas powstawały, przez co wyposażenie trzeba było poza sezonem znosić na dół. W 1908 roku malarz Walery Eljasz Radzikowski, który przybył do schroniska, opisał, że było w opłakanym stanie. Brakowało części dachu, drzwi i okiennice zostały rozkradzione (ponoć przez podróżnych jako materiał opałowy). Uważał on także brak odpowiedniego schronienia za "wstyd dzielnicy Polski pozostającej pod rządem austriackim". Jakie było z tego wyjście? Tworzenie towarzystw górskich. Jedno z nich, Towarzystwo Tatrzańskie wzniosło w 1908 roku Schronisko nad Morskim Okiem, które stoi do dziś.
Niewiele młodszym obiektem jest Schronisko w Dolinie Roztoki, które powstało przy zyskującym popularność w tamtym czasie szlaku nad słynne tatrzańskie jezioro. Wraz z budową nowej utwardzonej drogi oddaliło się ostatecznie od głównej trasy turystów. Z tym miejscem wiąże się także ciekawa anegdota mówiąca o niedźwiedzicy Magdzie, która lubiła tu przychodzić wraz z potomstwem. Zawsze witały ją spore ilości jedzenia pozostawiane przez uciekających w popłochu turystów. Ostatecznie jednak została złapana i skończyła we wrocławskim ZOO. W tym czasie powstawały również inne schroniska w Karpatach i Sudetach.
Co ciekawe, w zapiskach z tamtych czasów można przeczytać, że spotykając się w górskich schroniskach (przynajmniej tych tatrzańskich), zacierały się różnice pomiędzy narodowościami. Przybywali do nich także Polacy. Przez chwilę wszyscy mogli być po prostu górskimi wędrowcami, co również miało wpływ na ówczesny klimat. A trzeba przyznać, że na początku XX wieku turystyka górska była niezwykle popularna. Schroniska były pełne ludzi, choć w tym przypadku tatrzańskie obiekty miały lepszą opinię od sudeckich.
Tłok w górach. Turyści zakochani w wędrówkach
W 1908 roku jeden z najbardziej znanych polskich krajoznawców Mieczysław Orłowicz zabrał grupę osób na dwutygodniową wycieczkę z Wrocławia do Drezna, przez Łużyce i Karkonosze w drodze powrotnej. W zapiskach zachowały się wspomnienia o licznych pociągach przyjeżdżających do Karpacza i Szklarskiej Poręby, a z każdego wysiadały tłumy turystów. Sudety zapamiętali jako najbardziej hałaśliwe góry, jakie widzieli w życiu z powodu niemieckich turystów, którzy po zbyt dużej dawce piwa darli się na całe gardło.
Myliłby się ten, kto, idąc wówczas w Karkonosze, spodziewał się, że zazna tu spokoju. Bynajmniej. Były to góry najbardziej hałaśliwe, jakie widziałem w życiu. Połowa Niemców przychodziła tu na całe niedziele po prostu tylko w tym celu, żeby wykrzyczeć się do spuchnięcia gardła, wypić kilkanaście halb piwa, o ile możności prosto z lodowni, i zjeść po kilka par parówek albo po kilka porcji gulaszu.
Niemieckich schronisk było wówczas niezwykle dużo, co chwile jakieś można było minąć ― Zanim doszło się do schroniska ukrytego przeważnie w lesie, dodawały ducha do dalszego marszu zachęcające turystę napisy w rodzaju; "Jeszcze 10 minut do najbliższego pilznera" - jeśli działo się to po stronie austriackiej - i odwrotnie: "Jeszcze 10 minut do najbliższego piwa bawarskiego", o ile chodziło o stronę niemiecką. ― przytacza zapiski Przystanek Dolny Śląsk ― I tak wytrzymaliśmy jakoś 3 dni.
Sudety zresztą od dawna były popularne wśród polskich turystów. Już w 1850 roku ukazał się pierwszy polski przewodnik po Karkonoszach autorstwa Rozalii Saulsonowej.
Dwudziestolecie międzywojenne
Pewien przestój jeśli chodzi o turystykę górką, można było zauważyć tuż po zakończeniu I wojny światowej. Wznowiono działalność Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego i Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego. Odzyskanie niepodległości, organizacja państwa, konieczność skupienia się na bieżących problemach powodowała, że organizacje turystycznie były niedofinansowane.
Sytuacja powoli jednak się zmieniała i dekadę później nastąpił rozkwit miejscowości turystycznych, a wśród górskich prym wiodło Zakopane. Przyjeżdżali tam bardziej majętni, przedstawiciele władzy, artyści, poeci oraz zwykli ludzie, chcący poczuć tę atmosferę.
Ale żeby nie było zbyt pięknie, warto wspomnieć o sprzeczkach pomiędzy Towarzystwem Tatrzańskim, a niemieckim odpowiednikiem Beskidenverein, sięgających przełomu wieków. Kością niezgody były dwa karpackie schroniska. Niemcy postawili na stokach Babiej Góry schronisko Schlesinger-Schutzhaus.
Polscy turyści, byli tam lekceważeni, musieli używać języka niemieckiego, a w niektórych przypadkach zamykano nawet przed nimi drzwi. Co zrobili Polacy? Postawili swoje, na Markowych Szczawinach. Ta decyzja rozwścieczyła niemieckie towarzystwo na tyle, że chciało kupić ziemię na której postawiono polski obiekt. Nie udało im się co tylko dolało oliwy do ognia i polscy turyści byli jeszcze gorzej traktowani. Cóż więc pozostało, poza odpłaceniem pięknym za nadobne?
W 1925 roku polski geograf Władysław Midowicz przeszedł wraz z synem okolice Babiej Góry i przemalował niemieckie szlaki oraz zdjął niemieckie tabliczki, która następnie spalił w Zawoi przed kościołem w obecności mieszkańców. To doprowadziło to jeszcze większego ochłodzenia stosunków. Przedstawiciele obu towarzystw wzajemnie się wyzywali, szkalowali w prasie, pozywali do sądów i niszczyli oznaczenia w górach.
Względny spokój nastał niedługo przed II wojną światową, kiedy Polacy przejęli schronisko Schlesinger-Schutzhaus, a Beskidenverein otrzymało za to odszkodowanie.
Turystyka górska w PRLu
Przełomowym momentem dla polskiej turystyki po II wojnie światowej był rok 1950, kiedy to z połączenia Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego i Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego powstało znane nam dzisiaj Polskie Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze. Organizacja ta zaczęła popularyzować turystykę górską i przejęła część infrastruktury turystycznej, włącznie ze schroniskami.
Popularność górskich wędrówek z czasem wzrosła dzięki wycieczkom zakładowym i szkolnym.