Ekstraklasa: Wrócić, by spaść na dno?

Wczorajszy dzień był pierwszym z wielu, jakie czekają nas w nowym sezonie polskiej Ekstraklasy. Dla wielu naszych piłkarzy jest to ostatni dzwonek by błysnąć i spróbować wkupić się w łaski Franciszka Smudy, by móc wyjechać na EURO 2012. Pewnie dlatego tak wielu byłych reprezentantów zdecydowało się zakończyć swoje zagraniczne wojaże i wznowić kopanie piłki nad Wisłą. Czy to był dobry krok?

Wczorajszy dzień był pierwszym z wielu, jakie czekają nas w nowym sezonie polskiej Ekstraklasy. Dla wielu naszych piłkarzy jest to ostatni dzwonek by błysnąć i spróbować wkupić się w łaski Franciszka Smudy, by móc wyjechać na EURO 2012. Pewnie dlatego tak wielu byłych reprezentantów zdecydowało się zakończyć swoje zagraniczne wojaże i wznowić kopanie piłki nad Wisłą. Czy to był dobry krok?

Wczorajszy dzień był pierwszym z wielu, jakie czekają nas w nowym sezonie polskiej Ekstraklasy. Dla wielu naszych piłkarzy jest to ostatni dzwonek by błysnąć i spróbować wkupić się w łaski Franciszka Smudy, by móc wyjechać na EURO 2012. Pewnie dlatego tak wielu byłych reprezentantów zdecydowało się zakończyć swoje zagraniczne wojaże i wznowić kopanie piłki nad Wisłą. Czy to był dobry krok?

Piątkowa inauguracja rozpoczęła się od dwóch spotkań. Lech ze sporym udziałem Arjomsa Rudnevsa (hat-trick) pokonał ŁKS Łódź aż 5:0, pokazując tym samym, iż poznaniacy jak najszybciej zamierzają powrócić do europejskich pucharów. Nieudane batalie w zeszłym sezonie kosztowały Lecha absencję na międzynarodowej arenie w tegorocznych rozgrywkach i widać wyraźnie, że "Kolejorz" mocno stęsknił się za bataliami z zagranicznymi klubami. Ekstraklasa ma jednak to do siebie, że niejednokrotnie drużyny dobrze rozpoczynające sezon miewały mocne problemy na wiosnę. Tak było choćby w przypadku Polonii Warszawa, która również zaczęła nowe rozgrywki od zwycięstwa. Jednak triumf 1:0 nad Lechią na pewno nie jest wymarzonym wynikiem dla Józefa Wojciechowskiego, który na pewno liczy na wywalczenie awansu choćby do Ligi Europejskiej w tym roku.

Reklama

Z kolei rezultat uzyskany przez Lecha choć nie powinien być zaskakujący, na pewno był szokiem dla beniaminka Ekstraklasy. Tuż przed startem rozgrywek ŁKS wzmocnił były reprezentant Polski Marek Saganowski. I chociaż popularny "Sagan" swoje lata już ma, to w Łodzi wciąż każdy wierzy, że tak doświadczony napastnik zdoła znacząco wpłynąć na ofensywę klubu. "eŁKaeSiakom" pozostaje więc wierzyć, że wczorajszy falstart był raczej dziełem przypadku i Saganowski jeszcze zdoła przynieść swoim kibicom jeszcze wiele chwil radości.

Chyba że powrót do Polski wcale nie był tak dobrą decyzją. Wszakże wystarczy spojrzeć na grającą tego samego dnia Polonię. Zespół z Warszawy obywał się z Lechią bez udziału Euzebiusza Smolarka, który w wyniku sporów z prezesem o własny kontrakt przebywa obecnie w rezerwach klubu. Powrót "Ebiego" można jednak ocenić jako wielki niewypał. Gdy napastnik podpisywał umowę z drużyną ze stolicy, cała Polska z zainteresowaniem zaczęła śledzić mecze Polonii z nadzieją, że zobaczy piłkarza, który tak znacząco się przecież przyczynił do awansu naszej kadry na EURO 2008. Jednak nic z tego. Smolarek nawet jeśli grał to nie zachwycał. Sporo występów i tylko kilka trafień udowodniły, że niektórym piłkarzom lepiej chyba nie ryzykować i nie psuć sobie wizerunku w oczach kibiców jakimś nieudanym powrotem.

Oczywiście zdarzają się nieco pozytywniejsze przypadki, jak choćby Marcin Żewłakow, który w pewnym momencie stanowił główną siłę napędową GKS-u Bełchatów. A już to, że fenomen "Żewłaka" trwał tam krótko to raczej nie jego wina. Inaczej ma się sprawa z Tomaszem Frankowskim, który nawet został królem strzelców ostatnich rozgrywek.

Niemniej tegoroczny sezon kluby Ekstraklasy zaczną z całkiem znanymi dla kibiców reprezentacji nazwiskami. Nad Wisłę oprócz Saganowskiego wrócili teraz także tacy piłkarze jak Kamil Kosowski, Adrian Sikora, Adam Kokoszka, Marcin Baszczyński, czy Michał Żewłakow. Niektórzy z nich liczą na to, że taki manewr pozwoli im wpaść w oko Franciszkowi Smudzie i zachować jeszcze choćby iluzoryczne szanse na udział w EURO 2012. Większość jednak wrócił do kraju by dokopać do swojej emerytury, która niewątpliwie jest im coraz bliżej. Szkoda tylko, że duże nazwiska w naszej piłce dość mocno tracą przez te lata na swojej wielkości i nad Wisłę wracają już przeważnie jako przereklamowane "gwiazdeczki". Ale może się mylimy i choćby w przypadku "Sagana", czy "Kosy" powtórzy się przypadek "Franka"? Oby właśnie tak było...

Geekweek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL