Falcon-9 spadł do oceanu, ale nic mu się nie stało
Ostatnia misja SpaceX dla rządu Luksemburga, która wystartowała w ubiegłą środę, a dotyczyła wyniesienia satelity GovSat-1, przebiegła pomyślnie. Tymczasem po dostarczeniu ładunku na orbitę, pierwszy stopień rakiety Falcon-9 nie wylądował na przylądku Canaveral ani na barce, tylko wpadł do wody...
Ostatnia misja SpaceX dla rządu Luksemburga, która wystartowała w ubiegłą środę, a dotyczyła wyniesienia satelity GovSat-1, przebiegła pomyślnie. Tymczasem po dostarczeniu ładunku na orbitę, pierwszy stopień rakiety Falcon-9 nie wylądował na przylądku Canaveral ani na barce, tylko wpadł do wody.
Wszyscy fani lotów kosmicznych i firmy Elona Muska natychmiast pomyśleli, że coś poszło nie tak. Jednak wczoraj dowiedzieliśmy się, że całe wydarzenie było zaplanowane. Inżynierowie przeprowadzili eksperyment, w trakcie którego tuż przed uderzeniem pierwszego członu rakiety w wodę, miało dojść do jednoczesnego odpalenia, na dużym ciągu, wszystkich silników.
Zaowocowało to wyhamowaniem lądującej rakiety do tego stopnia, że łagodnie osiadła on na wodzie i nie uległa żadnym uszkodzeniom. To bardzo nietypowa sytuacja.
SpaceX zakładało, że rakieta rozpadnie się na kawałki i zatonie, ale skoro stało się inaczej, firma spróbuje podjąć Falcona i dostarczyć go do portu Canaveral w celu późniejszych wnikliwych oględzin. Pewnie pierwszy stopień nie otrzyma drugiego życia i nie poleci w kosmos, ale za to ma szansę trafić do muzeum i stać się dumą firmy.
Takie eksperymenty są bardzo ważne z punktu widzenia oszczędności. SpaceX planuje w najbliższym czasie odzyskiwać lądujące owiewki zabezpieczające ładunki wynoszone w kosmos. Do tego karkołomnego zadania firma wynajęła statek o nazwie Mr. Steven, który stacjonuje w porcie Los Angeles ().
Źródło: GeekWeek.pl/ / Fot. SpaceX