Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy – byliśmy na premierze

Nocna premiera nowego epizodu Gwiezdnej Sagi za nami. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że J.J. Abrams wywiązał się ze wszystkich składanych uprzednio obietnic i jego wersja przygód w odległej galaktyce jest bardzo dobra, lepsza jak trzy pierwsze części i prawie tak dobra jak „stare epizody”, uwielbiane przez fanów.

Nocna premiera nowego epizodu Gwiezdnej Sagi za nami. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że J.J. Abrams wywiązał się ze wszystkich składanych uprzednio obietnic i jego wersja przygód w odległej galaktyce jest bardzo dobra, lepsza jak trzy pierwsze części i prawie tak dobra jak „stare epizody”, uwielbiane przez fanów.

Nocna premiera nowego epizodu Gwiezdnej Sagi za nami. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że J.J. Abrams wywiązał się ze wszystkich składanych uprzednio obietnic i jego wersja przygód w odległej galaktyce jest bardzo dobra, lepsza jak trzy pierwsze części i prawie tak dobra jak „stare epizody”, uwielbiane przez fanów.

Nie ma wątpliwości, że dla fanów Gwiezdnych Wojen, najważniejszym pytaniem było to, w którą stronę pójdzie Abrams. W kierunku nielubianych i obśmianych przez fanów nowszych (pierwszych trzech) części, czy też postawi na klasykę i zmierzy się ze starszą trylogią. Okazało się, że poszedł w dobrą stronę i zrealizował film deklasujący Lucasowe pomysły z Jar Jarem i dorównujący starym epizodom. Powstała znakomicie spięta z poprzednikami kontynuacja, obfitująca w masę smaków, które doceniają widzowie, znający temat.

Reklama

Siódma część Gwiezdnych Wojen rozgrywa się 30 lat po Powrocie Jedi. Nadchodzi nowe zagrożenie związane z Najwyższym Porządkiem – potężnym stronnictwem odrodzonym na zgliszczach dawnego Imperium.

W filmie pojawia się całkowicie nowe pokolenie bohaterów, mieszkających w bardzo odległych zakątkach galaktyki, ale los mimo to zdoła spleść ich losy, aby wypełniło się przeznaczenie. Mamy tu  Finna służącego w armii Najwyższego Porządku, słynnego pilota rebelii Poe Damerona oraz Rey – osieroconą dziewczynę, samotnie przemierzającą pustynię Jakku, której życie przewróci się do góry nogami po spotkaniu droida BB-8. Unikając wnikania w szczegóły fabuły, mogę powiedzieć, że film to świetnie skonstruowana fabuła, dostarczająca widzom mnóstwa emocji.

Z tego co już napisałem możecie wywnioskować, że film trafia w gusta fanów. Bez wątpienia jest to najlepsze, co się mogło przytrafić, Gwiezdnym Wojnom od lat. Jeśli chodzi o konwencję, to Przebudzenie Mocy wpasowuje się w klimat starszej trylogii. Abramsowi udało się opowiedzieć, bardzo sprawnie zrobioną historię. Z jednej strony wyraźnie widać nawiązania, ale z drugiej strony nie jest to robione na siłę. Innymi słowy – film ma swój charakter, ale udało się zachować „stary” klimat. Z pewnością możecie liczyć na sporą dawkę humoru – nie brakuje tu gier słownych, komicznych sytuacji oraz przekomarzania się Hana Solo i jego futrzanego przyjaciela. Bohaterowie powoli wkręcani są w tryby konfliktu dobra ze złem i z czasem stają oko w oko z Ciemną Stroną Mocy. Ta ostatnia jest tym razem bardzo tajemnicza. Autorowi scenariusza udało się odejść od czarno-białego zestawienia, dzięki czemu otrzymujemy głębię, niepewność i tajemnicę, które sprawiają, że postacie rozwijają się bardziej wielowątkowo i są bardziej realne, gdyż ich działanie jest wielowarstwowe, a poglądy ulegają zmianie. W ramach ciekawostki warto chyba dodać, że współtwórcą scenariusza był Lawrence Kasdan – scenarzysta „Imperium kontratakuje” oraz „Powrotu Jedi”, a więc nawet przez ten gest widać nawiązanie i ukłon w kierunku starszej sagi.

Jeśli chodzi o obsadę i popisy aktorskie, to można tu chwalić, ale także wręczać nagany. Jeśli chodzi o młode pokolenie, to zdecydowanie najsłabiej wypada John Boyega. Widać, że trudno było mu się odnaleźć w starciu ze znakomitą kreacją Daisy Ridley odtwarzającą rolę Rey. Wyróżnić należy również Serkisa i Nyong’o za fenomenalne kreacje zagrane w technologii motion capture.

Mamy tu również bardzo ciekawie skonstruowaną postać Kylo Rena, pełnego sprzeczności i targanego wątpliwościami wojownika, przez którego przemawia duża pyszałkowatość i zbytnia pewność siebie. Jego osobowość może nieco rozczarować fanów, którzy liczyli na drugiego Dartha Vadera

Jest jeszcze droid BB-8. Wielu widzom nie przypadł do gustu i już pojawiły się porównania do Jar Jara. Nic bardziej krzywdzącego. Chociaż faktycznie można go odbierać jako ukłon w kierunku młodszej widowni, to trzeba pamiętać, że ma on do wypełnienia bardzo ważną misję. Jak niegdyś R2D2.

W filmie pojawia się plejada starych znajomych. Spotkacie więc Hana Solo (Harrison Ford), księżniczkę, a tym razem generał Lei'ę (Carrie Fisher), Chewbaccę (Peter Mayhew) oraz póki co epizodycznie, najważniejszą postać oryginalnej trylogii – Luke’a Skywalkera. Widownia bardzo ciepło przyjmowała ich powroty i widać było emocjonalną więź, której życzyłbym świeżo kreowanym postaciom.

Opowieść o Gwiezdnych Wojnach, nie może być pełna bez akapitu o efektach i muzyce. Na usta ciśnie się – WOW! Naprawdę! Bez cienia kokieterii, można tu upatrywać kandydata do Oscara.  Dość mocno rzucają się w oczy zdjęcia zrealizowane w artystycznym stylu Abramsa. Oczywiście nie mogło zabraknąć słynnych flar oraz długich, płynnych ruchów kamery okrążającej postacie. Znów podziwiamy to, do czego przyzwyczaiły nas obie trylogie: znakomite pościgi, pełne napięcia bitwy, strzały z blasterów i spektakularne natarcia X-Wingów. Najwyższy poziom efektów specjalnych jest tutaj niekwestionowany. Widowisko dopełnia fantastyczna muzyka Johna Williamsa, będąca kompozycją kultowych motywów, które jednak czasami potraktowano nowymi aranżacjami i stają się przez to bardziej współczesne, a brzmią po prostu bajecznie.

Kendo. No właśnie – co ma ono wspólnego z najnowszą odsłoną Gwiezdnych Wojen? Wyjaśnił to króciutki filmik, pokazany przed główną projekcją. Twórcy opowiadają w nim, jak wielką rolę odegrała ta sztuka walki w czasie realizacji sekwencji walki na miecze i samej choreografii tych starć. Wystarczy spojrzeć jak widowiskowym stylem walki popisuje się w filmie Kylo Ren. Za wyszkolenie brawa dla Adama Drivera. J.J. Abrams wspominał już parokrotnie o tym, że odchodzi od niesamowicie szybkich starć na miecze świetlne, gdyż ma zamiar przekształcić je w pojedynki przypominające bardziej konfrontacje rewolwerowców. Zabieg przeprowadzono perfekcyjnie, a apogeum jest finałowy pojedynek, mieszający nowoczesną technologię i tradycyjne starcia ze starej trylogii.

Przed projekcją filmu mieliśmy okazję zobaczyć pokazowe walki Kendo w wykonaniu lokalnego klubu szermierczego.

Premiery Star Wars to zawsze rzesze fanów, którzy niejednokrotnie przybywają do kina w znakomicie wyglądających przebraniach, umalowanych twarzach czy choćby „organizacyjnych” koszulkach. Nie zabrakło ich tym razem, ale serca zebranych widzów podbiła dwójka dzieci, przebranych w stroje Luka i Lei. Znakomity pomysł i równie dobre wykonanie.

Podsumowując - Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy to bardzo udana kontynuacja starszej trylogii. Myślę, że Abrams pokazał, że jest w stanie udźwignąć dziedzictwo Lucasa, a w wielu miejscach nawet przeskoczyć go rozmachem realizacji. Z czystym sumieniem polecam Wam wyprawę do kina i ze spokojem czekam na następną część.

Geekweek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy