Najwolniejszy sprint w historii kolarstwa torowego

Kolarstwo torowe to jedna z najszybszych (jeśli nie najszybsza) dyscyplin sportowych, gdzie mamy do czynienia z wykorzystaniem jedynie ludzkich mięśni jako siły napędowej. Jednak czy to możliwe, by zawodnicy rywalizujący o tytuł mistrza świata poruszali się momentami wolniej, niż przeciętny winniczek? Zawody w 1990 roku pokazały, że tak!

Kolarstwo torowe to jedna z najszybszych (jeśli nie najszybsza) dyscyplin sportowych, gdzie mamy do czynienia z wykorzystaniem jedynie ludzkich mięśni jako siły napędowej. Jednak czy to możliwe, by zawodnicy rywalizujący o tytuł mistrza świata poruszali się momentami wolniej, niż przeciętny winniczek? Zawody w 1990 roku pokazały, że tak!

Kolarstwo torowe to jedna z najszybszych (jeśli nie najszybsza) dyscyplin sportowych, gdzie mamy do czynienia z wykorzystaniem jedynie ludzkich mięśni jako siły napędowej. Jednak czy to możliwe, by zawodnicy rywalizujący o tytuł mistrza świata poruszali się momentami wolniej, niż przeciętny winniczek? Zawody w 1990 roku pokazały, że tak!

To było niemal 22 lata temu, kiedy Michael Hübner rywalizował z Claudio Golinellim o tytuł mistrza świata w kolarstwie torowym. Obaj pretendenci musieli udowodnić swoją wyższość na odcinku pełnych trzech okrążeń całego toru. Jednak ówczesne zasady tego sportu dość mocno odbiegały od tych, jakie są nam znane dzisiaj. Ponad 20 lat temu dość często dochodziło do sytuacji, gdzie pierwsze 2 z 3 okrążeń były przejeżdżane w ekstremalnie wolnym tempie. Dlaczego? Z dwóch powodów.

Reklama

Pierwszym czynnikiem, który skłaniał kolarzy do takiego zachowania to chęć zostawienia wszystkich sił na trzecie okrążenie, w którym ruszali już pełnym sprintem. Drugim, znacznie bardziej komicznym powodem była gra w... "kotka i myszkę". Owa zabawa polegała na tym, że zawodnik jadący za plecami lidera, mógł w każdej chwili skorzystać z... przewagi zaskoczenia prowadzącego niespodziewanym sprintem na maksimum swoich możliwości. Lider starając się pilnować swojego rywala z obu boków (bo nie było wiadomo, z której będzie wyprzedzany) musiał poświęcać ułamki sekund, które okazywały się nadzwyczaj cenne w kontekście dalszej konkurencji. A jeśli dodamy do tego, że żaden z zawodników nigdy nie chciał być z przodu z racji korzyści z tzw. tunelu aerodynamicznego podczas jazdy za plecami rywala, to nierzadko przychodziło nam oglądać taką oto rywalizację:

Źródło:

Geekweek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy