Uff, Progress spłonął nad Pacyfikiem
Były obawy, że rosyjski statek transportowy Progress, nad którym utracono kontrolę na ziemskiej orbicie, może we fragmentach spaść na Polskę. Jednak tak się nie stało. Dzisiaj nad ranem statek spłonął w całości nad Pacyfikiem, z dala od obszarów zamieszkanych...
28 kwietnia statek transportowy Progress M-27M został wystrzelony z kosmodromu Bajkonur w kierunku Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Na jego pokładzie znajdowało się 2,5 tony ładunku, w tym sprzętu, tlenu, żywności, wody pitnej i paliwa. Jeszcze zanim statek dotarł na zaplanowaną orbitę, stracono z nim łączność.
Naukowcy z rosyjskiej agencji kosmicznej Roskosmos, poinformowali, że na statku nie wysunęły się anteny, przez co wszedł on na niewłaściwą orbitę i obracał się w sposób niekontrolowany wokół własnej osi, jednocześnie systematycznie obniżając wysokość.
Fragmenty mogły spaść na Polskę
Przewidywano wtedy, że Progress wejdzie w ziemską atmosferę na początku maja. Później data ta była odsuwana w czasie. Ostatecznie przewidziano, że nastąpi to w nocy z 7 na 8 maja. Pod znakiem zapytania było miejsce nad którym statek spłonie. Pojawiły się obawy, że jego fragmenty mogą spaść na obszary zaludnione.
Obszar zagrożony rozciągał się od równika do 52 stopnia szerokości geograficznej północnej i południowej, a więc obejmował również część terytorium Polski. Rosjanie zapewniali jednak, że statek był zaprojektowany w taki sposób, aby w całości spłonął w atmosferze. I tak też się stało.
Dzisiaj o godzinie 4:20 nad ranem czasu polskiego Progress spłonął 80 kilometrów nad Oceanem Spokojnym, na zachód od wybrzeży Chile, nikomu nie zagrażając. Pędził wówczas z prędkością 27 tysięcy kilometrów na godzinę. Szacuje się, że statek przestał istnieć na 10 minut przed upadkiem do oceanu.
Dlaczego stało się to właśnie nad Pacyfikiem? Ponieważ oceany zajmują aż 70 procent powierzchni Ziemi, a sam Pacyfik stanowi całe 30 procent tego obszaru. Jeśli wziąć pod uwagę strefę zagrożenia, to zdominowana ona była przez obszary wodne.
Jako że nagrania z tego wydarzenia nie będzie, to poniżej możecie zobaczyć jak wyglądało niemal identyczne spłonięcie statku transportowego ATV-1 Juliusz Verne, również nad Pacyfikiem, we wrześniu 2008 roku:
Tak wyglądał moment spłonięcia statku ATV-1 w ziemskiej atmosferze.
Przedstawiciele NASA zapewniają, że utrata transportowca nie stanowi zagrożenia dla sześciu astronautów zamieszkujących Stację Kosmiczną. Amerykanie Terry Virts i Scott Kelly, Rosjanie Anton Szkaplerow, Michaił Kornienko, Giennadij Padałka oraz Włoszka Samantha Cristoforetti, mogą liczyć na zapasy żywności na kolejne przeszło 4 miesiące oraz paliwa na ponad rok.
Poważny cios dla Rosjan
Utrata transportowca kosmicznego to cios dla Rosjan, ponieważ na pokładzie statku znajdowała się kopia Sztandaru Zwycięstwa, czyli czerwonej flagi, którą 9 maja 1945 roku żołnierze Armii Czerwonej wywiesili na dachu Reichstagu w Berlinie. Rosyjscy astronauci nie będą więc mogli się z nią afiszować na orbicie w Dzień Zwycięstwa.
Przy okazji katastrofy statku kosmicznego opinia publiczna dowiedziała się o dramacie, jaki rozgrywa się w fabryce Progressa w rosyjskiej Samarze. Otóż w lutym zapowiedziano masowe zwolnienie nawet tysiąca osób. Skończyło się to kolejnym przerażającym zdarzeniem.
Pewien robotnik, który został wezwany do działu kadr, gdzie miał usłyszeć, że zostanie pozbawiony pracy, udusił jedną z pracownic, która miała mu przekazać tą wiadomość. Po awarii statku wszyscy pracownicy stracili premię za kwiecień.
Firma pogrąży się w jeszcze większych kłopotach finansowych, ponieważ straty z powodu utraty statku sięgną aż 5 miliardów rubli (350 mln złotych), zaś ubezpieczenie pokryje je tylko w sumie 2 miliardów rubli (140 mln złotych).
Na trudną kondycję firmy złożyły się w sporej mierze sankcje nałożone przez Unię Europejską i Stany Zjednoczone. Amerykanie robią co mogą, aby przyspieszyć przygotowanie statku Dragon, należącego do SpaceX, do lotów załogowych na orbitę i w ten sposób uniezależnić się od Rosjan. Niestety, nie nastąpi to wcześniej niż w 2017 roku.