USA prowadziło testy atomowe na piwie

Zimna wojna to był bardzo dziwny czas w naszej historii. Wbrew nazwie nie był to też najlepszy czas dla miłośników zimnego, złocistego trunku, bo USA wpadło wtedy na pomysł przetestowania bomby atomowej właśnie na piwie.

Zimna wojna to był bardzo dziwny czas w naszej historii. Wbrew nazwie nie był to też najlepszy czas dla miłośników zimnego, złocistego trunku, bo USA wpadło wtedy na pomysł przetestowania bomby atomowej właśnie na piwie.

Zimna wojna to był bardzo dziwny czas w naszej historii. Wbrew nazwie nie był to też najlepszy czas dla miłośników zimnego, złocistego trunku, bo USA wpadło wtedy na pomysł przetestowania bomby atomowej właśnie na piwie.

Całą ta operacja nosiła kryptonim Teapot (czajniczek do herbaty). Oficjalnym jej celem było sprawdzenie "efektu nuklearnych eksplozji na komercyjne napoje gazowane". W praktyce chciano sprawdzić czy piwo zostanie napromieniowane i jak będzie smakowało. W końcu po jaki napój na początku sięgnęli by wszyscy, którzy przeżyją wybuch bomby atomowej?

Reklama

Test polegał na umieszczeniu w promieniu dwóch wybuchów - jednego o sile 20 kiloton, drugiego o sile 30 kiloton - skrzynek z piwem w butelkach i puszkach. Wynik? Piwo w puszkach ma jedną przewagę - część szklanych butelek została zniszczona przez falę uderzeniową i latający gruz. Najważniejsze jednak jest jednak to, że nawet piwo umieszczone najbliżej wybuchu jest w pełni zdatne do picia. Piwo otrzymało tylko niewielką dawkę radiacji i na krótką metę jego spożycie niczym nie grozi.

A co ze smakiem? O tym również dzielni wojskowi nie zapomnieli. Według raportów piwo znajdujące się najbliżej eksplozji straciło nieco na smaku, lecz nadal było "w normie".

W ramach operacji Teapot przeprowadzono łącznie 14 testów - z czego część dotyczyła piwa, a reszta innego pakowanego żarcia i napojów.

Źródło:

Geekweek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy