Weekendowe granie #17 – BioShock Infinite
Irrational Games było dla mnie zawsze firmą wyznaczającą nowe trendy, czy też kierunki w kreacji świata. Gdy pierwszy raz odwiedziłem Rapture, oniemiałem. Tym razem przytrafiło mi się to ponownie, ale dwukrotnie, bo do kreacji świata doszły jeszcze genialnie zrobione postaci głównych bohaterów.
Irrational Games było dla mnie zawsze firmą wyznaczającą nowe trendy, czy też kierunki w kreacji świata. Gdy pierwszy raz odwiedziłem Rapture, oniemiałem. Tym razem przytrafiło mi się to ponownie, ale dwukrotnie, bo do kreacji świata doszły jeszcze genialnie zrobione postaci głównych bohaterów.
Z pewnością wiecie, że centralną postacią jest Elizabeth. Nie sposób o niej opowiadać, aby nie zdradzać fabuły, ale spróbuje tylko delikatnie naświetlić o co w tym wypadku chodzi. Jest to dziewczyna, od dziecka zamknięta w wieży – tej wielkiej, którą zobaczycie z wielu miejsc w Columbii – i trenowana do łamania szyfrów i otwierania wszelakich zamków. Jej dodatkową umiejętnością i to z pewnością najważniejszą, jest dar otwierania tuneli do światów równoległych. Jednak ma pewną „ułomność” - nigdy nie smakowała prawdziwego świata, nie była na plaży, na spacerze w parku. Marzy o tym i wraz z pojawieniem się Bookera DeWitta nie waha się nawet przez moment. Elizabeth nie jest jednak głównym bohaterem. Jest nim Booker, któremu Eli towarzyszy jako NPC. Dodam genialnie zaprojektowane NPC.
Można powiedzieć, że BioShock Infinite jest lustrzanym odbiciem tego co znamy z poprzednich części gry. Dosłownie. Tym razem nie przemierzamy zawilgoconych czeluści Rapture, ale zostajemy przeniesieni do podniebnego miasta Columbia. Akcja rozgrywa się w 1912 roku, a my sterujemy poczynaniami wspomnianego już wyżej Bookera DeWitta. Ten jegomość nie jest bynajmniej człowiekiem o kryształowej przeszłości. Pracował jako agent Pinkertona i ma na sumieniu wiele strasznych rzeczy. Teraz chciałby odkupić grzechy i spłacić rachunki. Misja ratunkowa Elizabeth jest skomplikowana przez splot bardzo wielu osób oraz wydarzeń – pierwszymi z nich są Zachary Hale Comstock i Songbird, ale jest też wojna domowa, moce Elizabeth, itd. Chciałbym opowiedzieć coś jeszcze, ale zabilibyście mnie za to :) Posmakujcie sami. Dodam tylko, że fabuła jest skonstruowana po mistrzowsku i to co zrobicie, naprawdę ma przeogromny wpływ na dalsze wydarzenia. Przy okazji odpowiem na pytania pojawiające się w wielu komentarzach do newsów związanych z BI, a dotyczące czasu rozgrywki. Przyznam się, że grałem na średnim poziomie trudności i ukończenie BioShock Infinite zajęło mi niespełna 16 godzin.
Czas ten można zdecydowanie wydłużyć jeśli zechcecie podziwiać miasto, odkrywać smaczki. Columbia to niezwykłe miejsce. Całkowicie odmienne od Rapture. W poprzednich odsłonach Bioshock przywykliśmy do martwego, zdemolowanego walkami, na wpół zatopionego miasta. Tym razem zobaczycie coś niesamowitego. Miasto w chmurach, przepiękne, narysowane specyficzną kolorystyką, mające styl przeniesiony z Ameryki roku 1912, z typową dla tego okresu architekturą i dorzuconymi do tego niebywałymi elementami, jak choćby unoszące się w powietrzu budynki, niesamowite balony oraz kolejka. Zresztą – umówmy się, że miasto w chmurach nie może być zwyczajne.
Columbia tętni życiem, ale niech to nikogo nie zmyli. Mieszkańcy poddawani są tyranii Zachary'ego Comstocka - założyciela miasta, które dzięki jego staraniom i poglądom oderwało się od USA – który obwołał się prorokiem. Utopia nie wytrzymuje jednak próby czasu i zaczyna się wojna domowa.
Bardzo spodobało mi się, że twórcy gry nie starali się unikać tematów niewygodnych i trudnych. Wspomniany wyżej kult jednostki to jedno, ale sami przekonacie się, że takie rzeczy jak rasizm pojawiają się tutaj na porządku dziennym i są odzwierciedleniem poglądów z tamtej epoki. Dlatego nie zdziwcie się gdy zobaczycie czarnoskórych sprzątających zgodnie z podawanym im rytmem, albo walkę bezrobotnych o miejsce pracy, albo reklamę... papierosów dla dzieci. Nawet Booker dziwi się, że Chińczykowi pozwolono otworzyć własny sklep. To się nazywa realizm. To wielka sztuka, aby pokazać realne, żyjące tło wydarzeń, środowisko, prawdziwych ludzi, ustrój, poglądy, religię, itd. I aby to wszystko miało sens i związek z tym co robi gracz.
W tym miejscu nie sposób nie powrócić do Elizabeth, która jest NPC doskonałym. Jak dla mnie jest to postać towarzysząca obdarowana największą inteligencją i najbardziej wiarygodna, jaką widziałem do tej pory. Ona nie tylko komentuje to co robimy, ale uczestniczy we wszystkim, reaguje emocjonalnie. Potrafi się rozpłakać gdy pierwszy raz używamy broni, albo obrazić się za złe postępki, nie patrzy na zmasakrowane ciało. Jej zachowania są bardzo realistyczne i oddają jej nastrój. Nie musi nic mówić, abyśmy mogli domyślić się, co w danym momencie czuje. Elizabeth wspiera głównego bohatera wyszukując mu na polu walki sole, konieczne do używania mocy, albo ostrzegając przed niebezpieczeństwami.
Pora na pokazanie Wam, czym w Bioshock Infinite jest walka. Od razu uprzedzam, że trzeba się nastawić na zupełnie inna taktykę nić w poprzednich częściach gry. Stoi za tym kilka czynników – przede wszystkim otwarty teren oraz ilość przeciwników i do tego trzeba dostosować nie tylko uzbrojenie ale także strategię działania. Powiem tylko tyle, że znakomicie można tu wykorzystać szyny kolejki Skyline, dzięki której można błyskawicznie uciec w krytycznej sytuacji albo zaskoczyć przeciwnika atakiem z zupełnie niespodziewanej pozycji. Pamiętajcie jednak, że przeciwnicy również potrafią z nich korzystać.
Drugim elementem walki są wigory, czyli moce dające Bookerowi dodatkowe możliwości w walce - telekineza, rażenie prądem, itd. Zadbano w tym wypadku, aby ich używanie nie było bezmyślne. Dzięki temu niektórzy przeciwnicy są odporni na określone moce, albo potrafią niwelować skutki ataku, a więc trzeba nieco pokombinować, aby „czarowanie” okazało się skuteczne.
Wreszcie po trzecie – istnieje możliwość modyfikowania uzbrojenia i konstruowania z niego dziwacznych machin, walczących samodzielnie.
Sami przeciwnicy są dość wymagający. Przede wszystkim są liczebni, często opancerzeni, nie znają strachu i potrafią rzucić się na Bookera w bezpośrednim ataku. Dlatego ze strony gracza konieczny jest refleks, rozeznanie w wigorach oraz bezustanne bycie w ruchu.
Z pewnością walka jest inna od tego co widzieliście w innych strzelankach. Wielkie dzięki, że nie powielono rozwiązań z innych gier tego gatunku. Na uwagę zasługuje także ogromna różnorodność uzbrojenia. Każda z broni pasuje do określonego scenariusza czy może lepiej nazwać to strategii walki, a więc to z czego strzelamy ma rzeczywiście znaczenie.
W mechanice rozgrywki widać spory wpływ RPG i głębię. Tym właśnie Infinity odróżnia się od poprzednich części serii.
Jeśli chodzi o wizual, to BioShock Infinite zdecydowanie odbiega od tego co już widzieliście. Chodzi tu przede wszystkim o specyficzny design świata i postaci oraz o paletę kolorów użytych do wykreowania świata. Wszystko w Columbii jest zrobione z wielka troska o detale. Mam tu na myśli także to, że każdy element jest na swoim miejscu, nie ma mowy o przypadku, czy upychaniu na siłę. Architektura momentami oszałamia. Jestem pod bardzo dużym wrażeniem dzieła Irrational Games. Oczywiście wersja konsolowa BioShock Infinite odbiega momentami znacznie od swojego odpowiednika na PC, ale to po pierwsze zasługa ograniczeń sprzętowych, a po drugie egzemplarze recenzenckie ponoć tak miały, że działy się z nimi czasami cuda. Grafika zwalniała, albo przepadały savy. Niemniej jednak finalna wersja konsolowa jest na 100% pozbawiona tych wad, ale grafika siłą rzeczy będzie słabsza niż na PC.
Za to warstwa dźwiękowa BioShock Infinite jest imponująca. Muzyka jest wszędzie i nigdy nie przestaje towarzyszyć naszym poczynaniom. Mamy wrażenie jakbyśmy byli w Columbii osobiście. Głosy podłożone pod obie główne postacie są genialne. Aktorzy znakomicie wcielili się w swoje role, przekazując nam mnóstwo emocji, bólu, siły swego związku. Walka jest odwzorowana perfekcyjnie – wystrzały, wybuchy, okrzyki, świsty tworzą wspólnie wspaniałe tło pola walki.
Nie miałem okazji przetestować polskiej wersji językowej.
Podsumowując - BioShock Infinite jest ogromnym osiągnięciem. Jest odą do tego, co można zrobić z grami wideo jako medium. Grając cały czas czujemy silny związek z postaciami, ich historiami, losami, ich poczynaniami oraz następstwami jakie wywołują. Gra przykuwa do ekranu od samego początku do końcowych napisów. Sednem, czy jak powiedział, pogrywający ze mną kolega, sercem wszystkiego jest związek Bookera i Elizabeth, uzupełniany podtekstami utopijnymi czy religijnymi. BioShock Infinite jest jedną z bardzo niewielu gier, które są warte każdej sekundy Waszego życia i każdej wydanej na nią złotówki. Jest to doświadczenie przytrafiające się raz w życiu i będziecie żałowali, jeśli go nie przeżyjecie.