Weekendowe granie #24 - This War of Mine

Gry wideo pełnią przede wszystkim funkcję rozrywkową, jednak od czasu do czasu pojawiają się tytuły, które chcą zapewnić nam nieco więcej. Jednym z nich jest właśnie najnowsze dzieło polskiego 11 bit studios , które do tej pory zasłynęło przede wszystkim serią tzw. odwróconego tower defence Anomaly, czyli This War Of Mine .

Gry wideo pełnią przede wszystkim funkcję rozrywkową, jednak od czasu do czasu pojawiają się tytuły, które chcą zapewnić nam nieco więcej. Jednym z nich jest właśnie najnowsze dzieło polskiego 11 bit studios, które do tej pory zasłynęło przede wszystkim serią tzw. odwróconego tower defence Anomaly, czyli This War Of Mine. Pomimo tego, że po raz kolejny mamy do czynienia z mniejszą gierką, która równie dobrze mogła wylądować na platformach mobilnych, wszędzie jest o niej głośno. Nic więc dziwnego, że już po 48 godzinach od rynkowego debiutu, zwróciły się wszystkie koszty produkcji.

Czym zatem jest This World Of Mine? To tytuł traktujący o wojnie, ale w zupełnie inny sposób niż ten, do jakiego zostaliśmy przez lata przyzwyczajeni – musicie porzucić wszelkie dotychczasowe skojarzenia łączące ten temat z grami wideo. Przeważnie uczestniczymy bowiem w działaniach wojennych jako żołnierze, którzy działają w myśl schematu „zabij wszystko na swojej drodze i nie zadawaj pytań”, a Polacy postawili na zupełnie odmienną wizję. Zamiast serwować nam kolejny odmóżdżający shooter, zaproponowali nam wcielenie się w ludność cywilną, dla której wojenne starcia oznaczają jedynie niekończący się koszmar, a jedynym celem jest ptzetrwanie. Co prawda już wcześniej pojawiały się produkcje, które próbowały ukazać człowieka w podobnych sytuacjach, jak np. I Am Alive czy Spec Ops: The Line (ten drugi w trochę mniejszym stopniu), ale tak poruszającej – pomimo minimalistycznej formy – jeszcze chyba nie było.

Tym bardziej, że nie mamy tu do czynienia z żadną konkretną wojną, chociaż twórcy w różnych wywiadach odnosili się do oblężenia Sarajewa (na co mogą wskazywać też imiona bohaterów), co pozwoliło na umieszczenie w grze pewnego uniwersalnego przekazu – nie jest ważne, jakie starcie się toczy, cywile zawsze cierpią w ten sam sposób.

Pierwszy kontakt z grą może być dość ciężki, bo nie uświadczymy tu żadnego samouczka, a interfejs nie jest zbyt intuicyjny. Otrzymujemy tylko widok zrujnowanego domu, po którym błąka się kilka postaci – wszystko ukazane zostało w grafice dwuwymiarowej, a raczej 2.5D, bo postaci czasem poruszają się także w głąb ekranu. Co więcej, katastrofizm i przygnębiającą atmosferę potęguje jeszcze specyficzny monochromatyczny styl przywodzący na myśl ołówkowe rysunki. Sama mechanika również jest bardzo prosta, bo w praktyce ogranicza się do klikania na obiektach, z którymi możemy wejść w interakcje, a tych nie jest zbyt wiele, ewentualnie stawiania kolejnych elementów wyposażenia naszego domu. Nie uświadczymy tu też żadnych nagranych dialogów i wszelkie rozmowy bohaterów czytamy w chmurkach nad ich głowami.

To jeszcze nie wszystko, bo osoby poszukujące łatwej rozrywki na długie zimowe wieczory mogą się łatwo zniechęcić również za sprawą wysokiego poziomu trudności gry, za który odpowiada m.in. duża jej losowość. Nie wiemy więc, jakich bohaterów dostaniemy na starcie, w jakim będą oni stanie psychofizycznym, z czym przyjdzie im się zmierzyć i jak długo będą musieli przetrwać. Kiedy rozpoczynałem swoją pierwszą przygodę, miałem w „drużynie” szybko biegającego Pavle, kucharza Bruno (od początku chorego) oraz dobrze targującą się Katię, ale uwierzcie, można trafić dużo gorzej – zresztą ilość bohaterów też jest przypadkowa.

Szybko też przekonamy się, czemu tak naprawdę musimy stawić czoła, bo naszych bohaterów w błyskawicznym tempie dopadnie głód, zmęczenie czy choroby, które w normalnych warunkach nie byłyby niczym nadzwyczajnym, ale tu stanowią zagrożenie dla ich życia. I tu zaczynają się schody … ponieważ mając na stanie dwie głodujące osoby oraz trzecią, chorującą i zmęczoną, trzeba podjąć decyzję, czy wyruszamy do supermarketu, gdzie może znajdować się jedzenie, czy też udajemy się do pobliskiego szpitala, co zaowocować może lekarstwami i bandażami.  Wyprawy w poszukiwaniu zapasów organizowane są nocą, bo za dnia jest zbyt niebezpiecznie ze względu na obecność snajperów i to my musimy wybrać, kogo wyślemy na poszukiwania, a kto ewentualnie zostanie w domu i będzie czuwał lub odpoczywał. Dodatkowo mocno ogranicza nas pojemność plecaka (nieco różna w zależności od postaci), dlatego musimy dobrze przemyśleć, czy wziąć ze sobą rzeczy na handel, czy też przydatne narzędzia, które mogą okazać się pomocne przy otwieraniu niedostępnych w inny sposób miejsc.

Żeby jednak nie było zbyt łatwo, po ciemku również czeka na nas wiele trudności i pułapek, bo możemy natknąć się na wojskowych, bandy uzbrojonych oprychów przeczesujących teren lub też po prostu innych ludzi broniących swojego dobytku. Na własnej skórze przekonałem się, czym to wszystko grozi, już podczas pierwszej wyprawy do hipermarketu, gdzie Pavle był świadkiem próby gwałtu – nie chcąc do tego dopuścić, wyskoczyłem do kolesia z gołymi rękami, co skończyło się … śmiercią mojego bohatera, który w starciu z karabinem nie miał żadnych szans (na szczęście kobieta zdążyła uciec). Wtedy też zrozumiałem, że This World Of Mine nie jest kolejną grą, w której wcielamy się w bohatera ratującego wszystkich z opresji i musimy troszczyć się raczej o własną skórę.

Jakby tego było mało, śmierć Pavle odbiła się negatywnie na całej reszcie drużyny, która doznała załamania nerwowego. Najbardziej odczuł to Bruno, którego przygnębienie potęgował jeszcze brak papierosów, które obok alkoholu i książek „stosuje” się do poprawiania bohaterom nastroju. Swoją drogą sytuacja taka często kończyć się tragicznie, w moim przypadku po kilku dniach w takim stanie mężczyzna nie wytrzymał napięcia i po prostu odebrał sobie życie. Chyba nie muszę pisać, co na to pozostawiona samej sobie Katia …

Dlatego też swoją pierwszą rozgrywkę potraktowałem w charakterze wprowadzenia, które pozwoliło mi przekonać się, jak to wszystko działa. Oczywiście rozpoczęcie kolejnego podejścia nigdy nie jest proste, bo najczęściej traktujemy to jak osobistą porażkę i mamy moralniaka wynikającego z doprowadzenia do śmierci niewinnych osób, ale ostatecznie ciekawość i ambicja wygrywają. Za drugim razem jesteśmy jednak zdecydowanie rozważniejsi i ostrożniejsi, co często okazuje się najlepszą metodą przetrwania i odkupienia winy.

W pewnym momencie wydawało mi się nawet, że nabrałem takiego doświadczenia, iż nic nie może już pójść źle – moja nowa 4-osobowa ekipa nie borykała się z żadnymi chorobami, a znalezione w kryjówce przedmioty pozwoliły nie tylko na postawienie dwóch łóżek, krzesła i kuchenki, ale i nakarmienie wszystkich do syta. Pierwszy miesiąc może i nie był sielanką, ale w porównaniu z tym, co działo się za pierwszym razem, było dużej łatwiej – w tym samym nieszczęsnym supermarkecie spotkałem na przykład wojskowych, którzy stwierdzili, że zapasów jest tyle, iż mogą się ze mną podzielić. Prowadziłem też kwitnący handel z księdzem w pobliskim kościele oraz mieszkańcem jednego z garaży, a mój „dom” doczekał się wytworzonego przez mieszkańców kolektora deszczu, który zaopatrywał nas w wodę pitną i własnej hodowli warzyw.

Wszystko zaczęło się jednak sypać, gdy po raz kolejny próbowałem zgrywać bohatera – przeczesując jedną z miejscówek zajętych przez bandziorów odkryłem bowiem, że przetrzymują oni jakąś kobietę. Poczekałem więc aż strażnik się oddali i otworzyłem drzwi za pomocą wytrycha, żeby ją uwolnić. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że uciekając narobiła rabanu … zwróciła uwagę strażników, oni mieli broń palną, ja tylko nóż i znowu musiałem pożegnać się z bohaterem.

Podsumowując, This War Of Mine to wyjątkowa pozycja i naprawdę warto znaleźć na nią chwilę czasu, chociaż trzeba pamiętać, że jej tematyka nie jest prosta i przyjemna. Każda sesja z tym tytułem utwierdzała mnie w przekonaniu, że nie samymi shooterami żyje człowiek i czasami dobrze jest przemyśleć sobie niektóre sprawy – tu była ku temu idealna okazja, bo choć obraz cywila w czasie wojny jest tu z pewnością nieco uproszczony, to i tak bliższy rzeczywistości niż w większości „konkurencyjnych” tytułów. Jeśli więc skończycie już asasyńskie zwiedzanie Paryża, bieganie po górach Kyratu, zabijanie smoków czy jazdę po amerykańskich drogach z „ekipą”, to zwróćcie uwagę na ten polski tytuł, bo ma on dużo ważnych rzeczy do przekazania.

Geekweek
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas