300 szklanych płyt Jana Budzińskiego
Ta niepoznana dotąd historia skromnego pracownika Sztabu Naczelnego Wodza - specjalisty - radiowca budzi zdumienie. Nieznany do dzisiaj, niegdyś słyszany przez wielu, pracował w zamkniętych pomieszczeniach BBC, słynnego Bush House. Odpowiedzialny za rejestrowanie i nadawanie audycji do walczącego kraju, kierowanych do członków podziemia i ich rodzin, dokonał kilku wynalazków oraz bezcennego zapisu...
Do kogo należała odznaka?
Pierwotnie napisał, iż odznaka przypuszczalnie należała do niejakiego Jana Budzińskiego. W weryfikację tej skąpej informacji zaangażowało się wielu użytkowników forum. Już na początku pojawiły się pierwsze niejasności. Okazało się bowiem, że Janów Budzińskich było co najmniej dwóch.
Nieco wcześniej, jeden z użytkowników i przyjaciół serwisu opublikował na forum intrygującą informację dot. Jana Budzińskiego. Podważała ona dane, pierwotnie nadesłane przez obywatela brytyjskiego. James, początkowo pisał do nas o Janie Budzińskim, Polaku walczącym w Anglii, który zmarł w 1957 roku, a chwilę potem o jego bracie Mieczysławie, pilocie polskiego eskadronu RAF, podając, iż odznaka mogła należeć do tego drugiego.
Skradzione medale
Tymczasem wg James'a, Jan Budziński zmarł w 1957 roku, a jego medale zostały wówczas... skradzione. Pytanie do kogo należały, wymagało wyjaśnienia. Odpowiedź nadeszła w kolejnym liście przysłanym przez James'a. Oto jego treść, w którym przedstawia krótko historię swojej rodziny: "(...) Myślę, że piszecie o innym Budzińskim. Mój ojczym, Franciszek Jan Budziński urodził się we Lwowie w 1910 roku. Uciekł z rosyjskiej niewoli skacząc z sowieckiego pociągu więziennego w 1940 roku. Udało mu się dotrzeć do Francji, gdzie wstąpił do Brygady Polskiej. Po upadku Francji przedostał się do Anglii przez Belfort-Tuluzę-Oran-Casablankę-Gibraltar. Służył w stopniu kaprala w 1. Korpusie Polskim, jako technik radiowy. Praktykę inżyniera radiowego przeszedł w Radiu Polskim we Lwowie.
Był operatorem radia nagrywając i transmitując wiadomości dla polskiego podziemia. Awansował na podporucznika w 1944 roku. Po zakończeniu wojny w Europie, pozostał w Szkocji, gdyż po powrocie do Polski, Rosjanie na pewno by go rozstrzelali. Potem pracował w Edynburgu, jako technik elektronik w firmie zajmującej się ochroną. (...) Franciszek zmarł w 1957 r. na raka płuc. Byłem obecny przy łożu śmierci. Franciszek miał brata, Mieczysława Budzińskiego, który służył w polskim eskadronie RAF. Załączam fotografię. (...)
Mój brat przekopał się właśnie przez dokumenty i przekazał mi informacje dotyczące Franciszka. Otrzymał dwa medale: brytyjski medal za obronę i polski medal wojskowy. Wypisałem to z jego "Zeszytu Ewidencyjnego". Wpis jest odręczny i mam problemy z jego odczytaniem. Posiadam kompletny zapis jego służby w Wojsku Polskim. Miejsce przebywania jego odznaczeń nie jest dla nas znane... Jan Budziński musiał być jednym ze wspanialszych polskich pilotów w czasie Bitwy o Anglię - ale inną osobą".
Fascynująca historia pewnego pojazdu
Historia tego pojazdu, jest równie fascynująca, jak służba Franciszka Jana Budzyńskiego w Zamorskiej Sekcji BBC - kwaterze głównej mieszczącej się w Bush House. Dzięki kolejnym materiałom i dokumentom nadesłanym przez James'a, warto przy okazji uzupełniania wojennej historii polskiego radia na wychodźstwie wspomnieć i o niej. To nieznany epizod, który wart jest opisania, bowiem jego krótka historia została przedstawiona jedynie w 1944 roku, na łamach ówczesnego "The Voice of Poland, Głosu Polskiego - Ilustrowanego Dwutygodnika Angielskiego".
Zabudowany oryginalnymi meblami i urządzeniami podpisanymi "Polskie Radio, Warszawa, Trębacka 13", stanowił dla ówczesnego brytyjskiego redaktora nie lada egzotyczną atrakcję. Innym, ważnym dla podtrzymania ducha "niusem", był fakt, iż samochodem zawiadywał i prowadził go przez ogarnięty wojną kontynent ten sam człowiek, który nadal jest jego kierowcą. W rozmowie zapowiadał, iż jeszcze zabierze go z powrotem do Warszawy i to w dobrej kondycji. Potem, po wzmocnieniu, odrestaurowaniu i usprawnieniu, odbędzie jeszcze jedną podróż do Katowic, Częstochowy, Gdyni i Lublina, aby nagrywać dźwiękowe obrazy wyzwolonej Polski.
Farmerzy dziękują Polakom
W ten sposób farmerzy pragnęli podziękować Polakom za przyjęcia organizowane dla szkockich dzieci, zawody sportowe i pomoc przy wykopkach ziemniaków. Artykuł kończy się informacją, iż samochód przygotowywany jest właśnie do nowego rodzaju rejestracji - nagrań nadchodzącej inwazji. Szefem zespołu zaś jest Franciszek Jan Budzyński...
"Lwowska Fala"
Jak było faktycznie, trudno spekulować z uwagi na niemalże całkowity brak informacji w tej kwestii, tak we wspomnieniach, jak i wszelkich dokumentach walczących oddziałów. Niemniej, w archiwum James'a znajduje się o tym przekaz i traktujemy go jako zapis kolejnego, mało znanego epizodu dotyczącego okresu walk o Warszawę i działalności podziemia przed wybuchem Powstania. Tego rodzaju zapisy świadczą o dużych umiejętnościach Budzińskiego i jego niepośledniej roli w utrzymywaniu łączności radiowej Sztabu Naczelnego Wodza z walczącym podziemiem. Zdanie takie potwierdzają także kolejne rewelacje, jakie przyniosła lektura archiwaliów i informacji nadesłanych wprost z Australii via Sevenoaks, mieście leżącym niedaleko Londynu, w hrabstwie Kent.
"V" jak "Victory" - symbol zwycięstwa
Płyty miały około 300 mm średnicy i były ciężkie, w odróżnieniu od płyt szelakowych czy winylowych. Wszystkie nagrania zaczynały się sygnałem strojącym, w celu ustawienia głośności, a następnie słychać było sygnał alfabetu morsa odpowiadający literze "V" jak "Victory" - symbol zwycięstwa. Sygnał wygrywano na tzw. bębnie timpani, o dużej średnicy z syntetyczną, strojoną membraną. Brzmiało to tak: "di, di, di, da", gdzie "da" grano nutę niżej. To był sposób na zmylenie Niemców... Nagrań dokonywano w języku polskim. Cały pomysł Budzińskiego polegał na tym, aby przy okazji kierowania przekazów dla armii podziemnej, wielu naszych żołnierzy służących na Wyspach mogło podawać także krótkie wiadomości do swoich rodzin w Polsce. System, jaki w tym celu opracował, działał podobno bez zarzutu. Do rozgłośni zapisywały się całe kolejki spragnionych kontaktu z bliskimi. Podobno wynalazek ten wykorzystywany był potem szeroko przez służby wywiadowcze nie tylko Jej Królewskiej Mości.
Płyty miały trafić na śmietnik
W tym samym czasie pod dom zajechał człowiek w eleganckim garniturze, przedstawiając się jako urzędnik magistratu. Zawiadomił ekipę, co pamięta James, iż płyty mają być przewiezione do jednego z miejskich "disposal centers" czyli miejsc składowania, nie zniszczone lecz właśnie składowane. Jednym z nich była okoliczna kopalnia, gdzie w szybach przechowywano różne przedmioty nadające się do powtórnego wykorzystania. Takie miejsca do dzisiaj znajdują się w gestii lokalnych urzędów miejskich i często zamknięte, zapomniane, porzucone wciąż dostarczają zbieraczom różnych pamiątek. Posiadamy trop i wskazanie, gdzie znajdowało się owe centrum składowania oraz dane urzędnika, który pojawił się pod domem James'a.
Być może uda się po latach przekazać naszą historię tym, którzy posiadają nawet kilka takich płyt a nam poznać ich zapisy. To oczywiście, jak zwykle między nami odkrywcami, jedynie pobożne życzenia. Jednakże w to miejsce, dobrze przecież jest raz jeszcze otworzyć szeroko oczy na historię i jej nieprzewidywalne ścieżki. A jakże...
Damian Czerniewicz
Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.