Aleister Crowley. “Mistrz Bestia” wśród pionierów himalaizmu
Pierwsze próby okiełznania dziewiczych ośmiotysięczników sięgają początków XX stulecia. Wśród najważniejszych postaci epoki pionierów nie brakuje legend alpinizmu, cenionych podróżników i odkrywców, osób znanych nie tylko ze względu na ich wspinaczkowe dokonania. W tym gronie znalazł się również… kontrowersyjny mistyk i okultysta Aleister Crowley.
Najwyższe góry świata od lat przykuwały uwagę alpinistów, przewodników górskich i odważnych śmiałków, którzy zapragnęli zmierzyć się z potęgą natury.
I chociaż era podboju ośmiotysięczników rozpoczęła się na dobre dopiero 3 czerwca 1950 roku, kiedy Maurice Herzog i Louis Lachenal postawili poodmrażane stopy na szczycie Annapurny, poważne wyprawy w Himalaje i Karakorum organizowano gdy Francuzów nie było jeszcze na świecie.
Na początku XX wieku na scenę wkroczyli pionierzy himalaizmu. Pierwsi ludzie, marzący o tym, żeby skalne kolosy nie tylko zmierzyć wzrokiem, zadzierając wysoko głowy, ale też - by zmierzyć się z ich lodowymi ścianami.
Jedną z takich osób był Aleister Crowley.
Z rewolwerem i opium na K2
Oscar Eckenstein był bardzo dobrym wspinaczem i konstruktorem sprzętu wspinaczkowego.
To jemu kolejne pokolenia zawdzięczały (w miarę) nowoczesne raki i czekany. Wiosną 1902 roku Anglik ruszył na K2 (8611 m) - drugi najwyższy szczyt świata. Dziś powiemy też, że znacznie trudniejszy technicznie niż Mount Everest.
W skompletowanym przez niego zespole znaleźli się: George Knowles, Jules Jacot-Guillarmod, Heinrich Pfannl, Victor Vessely i Aleister Crowley. Kandydatura tego ostatniego, choć z perspektywy czasu może uchodzić za zaskakującą, przeszło setkę lat temu specjalnie nie dziwiła. Zanim został “Mistrzem Bestią", dobrze się wspinał.
Pionierskie czasy wymagały sporego samozaparcia. Himalaizm znany współcześnie w 1902 roku nie istniał. Nie było wykwalifikowanych szerpów, fachowego sprzętu, a także sprawnej komunikacji z ostatnich większych osad cywilizacji do podnóża góry. Cały bagaż trzeba było przetransportować zatrudniając karawanę tragarzy.
Wyprawa zaczęła się... od aresztowania jej kierownika. Oscar Eckenstein został oskarżony o szpiegostwo i wrzucony za kratki. Po trzech tygodniach odzyskał wolność, gdy jego koledzy zapowiedzieli, że poinformują o zajściu dziennikarzy.
W końcu mogli wystartować w długą drogę do podnóża góry. Maszerując długimi dniami pod K2, Aleister Crowley skutecznie odstraszył tragarzy, smagając ich biczem. Część z nich uciekła, zabierając przy tym część odzieży Brytyjczyka.
Wspinaczka na najwyższy szczyt Karakorum w 1902 roku nie mogła się udać.
Panowie nie mieli pojęcia o potrzebie aklimatyzacji, choroby wysokościowe nie były im znane, nie posiadali też najmniejszego doświadczenia w tak wymagającym terenie.
Swoje dołożyła też kapryśna pogoda, kilkukrotnie zmuszając ekipę do zmiany obranej drogi. Guru okultyzmu dodatkowo zaserwował sobie środki odurzające.
“Crowley cierpiał na halucynacje w wyniku połączonego oddziaływania wysokości i opium" - pisali Peter Zuckerman, Amanda Padoan, autorzy książki “Pochowani w niebie".
Wyprawa kilka razy - bez powodzenia - wychodziła w górę. Według zachowanych źródeł wspinacze mogli dotrzeć na wysokość 6522 metrów, imponującą jak na tamte czasy. Ważne jest również to, że w czasie ekspedycji nikt nie zginął.
Aleister Crowley z dumą podkreślał ten fakt w swoich wspomnieniach.
Spięcie po wypadku na Kanczendzondze
Trzy lata później alpiniści po raz pierwszy zmierzyli się z Kanczendzongą (8586 m). W pionierskiej wyprawie na ten szczyt również znalazło się miejsce dla Aleistera Crowleya. Jej organizatorem był dobry znajomy z K2 - Szwajcar Jules Jacot-Guillarmod. Skład uzupełniali: Alexis Pache, Charles-Adolphe Reymond i Alcesti C. Rigo de Righi.
Bagaże ekipy niosło 230 tragarzy. Większość z nich - bez butów i jakiegokolwiek doświadczenia. Wyprawa i tym razem od samego początku była skazana na niepowodzenie. Panowie dotarli pod Kanczendzongę w środku szalejącego monsunu.
Opady śniegu sprawiły, że znacznie wzrosło zagrożenie lawinowe. 1 września 1905 roku zrezygnowani ruszyli w dół. W namiocie zostali Charles-Adolphe Reymond i Aleister Crowley.
Surowi technicznie i pozbawieni sprzętu wysokogórskiego tragarze co jakiś czas wywracali się niebezpiecznie na stoku.
Kiedy jednocześnie upadło dwóch, ich ciężar porwał związanych z nimi liną Alexisa Pache’a i kolejnego z tragarzy. Na domiar złego, ruszyła lawina.
Na powierzchni pozostał jedynie Jules Jacot-Guillarmod. Pomógł odkopać się Alcestiemu C. Rigo de Righiemu i wspólnie zaczęli wołać kolegów pozostałych w obozie. Bez ich pomocy nie byli w stanie pomóc ofiarom lawiny.
Na apel odpowiedział tylko Charles-Adolphe Reymond. Aleister Crowley, zbyt zajęty... pisaniem artykułu dla prasy i obrażony na himalaistów, że nie posłuchali wcześniej jego rad, nawet nie drgnął.
Dzień później opuścił wyprawę i samotnie udał się do Dardżylingu. W tym czasie jego towarzysze poszukiwali ofiar lawiny. Po trzech dniach dokopali się do ciał. Tragarze Bahadur Lama, Thenduck i Phubu spoczęli w szczelinie lodowca. Nieopodal obozu piątego pochowano natomiast Alexisa Pache’a.
Aleister Crowley napisze później we wspomnieniach, że do wypadku by nie doszło, gdyby koledzy wykonywali jego polecenia.
Z kronikarskiego obowiązku dodajmy, że K2 i Kanczendzonga znajdą pierwszych zdobywców pięćdziesiąt lat później, a “Mistrz Bestia" zostanie zapamiętany... niekoniecznie ze względu na swoje wysokogórskie dokonania.
Ale to temat na zupełnie inną historię.
***
Warto przeczytać:
Peter Zuckerman, Amanda Padoan - “Pochowani w niebie"
Zbigniew Kowalewski, Janusz Kurczab - “Na szczytach Himalajów"
***Zobacz także***