Bitwa o Kijów. Największy sukces polskiego lotnictwa

Breguet 14A2 z 16 eskadry wywiadowczej w Kijowie. To te samoloty atakowały bolszewików 28 maja /CC-BY-SA 3.0 /domena publiczna
Reklama

W maju i czerwcu 1920 roku polskie lotnictwo wiele razy próbowało powstrzymać bolszewickie okręty, wspierające kontrofensywę pod Kijowem. 28 maja lotnicy osiągnęli największy sukces w walce przeciwko wrogim jednostkom podczas wojny z sowietami - zatopili jeden okręt, a dwa kolejne uszkodzili.

W maju 1920 roku kluczowym dla utrzymania Kijowa i linii Dniepru okazało się zlikwidowanie radzieckiej żeglugi na tej rzece. Ze względu na słabość baterii brzegowych artylerii lądowej i niewielką ilość okrętów bojowych Flotylli Pińskiej, dowództwo zwróciło się do lotnictwa, które na tym odcinku było bardzo silne. Oczywiście jak na standardy ówczesnej wojny.

W rejonie Kijowa Polacy dysponowali pięcioma eskadrami 2 i 5 dywizjonu - dwiema myśliwskimi, dwiema wywiadowczymi i jedną niszczycielską. To one miały sparaliżować sowiecką żeglugę na Dnieprze. Polacy starali się jak mogli, aby utrudnić przeciwnikowi poruszanie się po środkowym Dnieprze.

Reklama

Jako pierwsze, od 3 maja samoloty 3 eskadry wywiadowczej 5 dywizjonu zaczęły zwalczać sowiecką żeglugę na południe od Kijowa. Tylko 7 maja 3 eskadra startując z lądowiska koło wsi Stawiszcze przeprowadziła 9 lotów bojowych, podczas których zrzuciła 400 kg bomb, nie uzyskując jednak trafień na jednostkach przeciwnika.

Co ciekawe, pierwszy sukces zanotowali piloci myśliwscy. 10 maja, kpt. pil. Crawford podczas lotu na rozpoznanie pod Czerkasami natrafił na 7 statków. W rezultacie kilkakrotnych ataków jeden z nich zapalił. Ofiarą ataku Amerykanina musiał prawdopodobnie paść jeden ze statków transportowych przydzielonych do dowództwa Frontu Południowo-Zachodniego.

28 maja załogi 3 i 16 eskadry, eskortowane przez amerykańskich pilotów zaatakowały radziecki konwój.

Radziecki kontratak

Rozkazem dowództwa 14 Armii jednostki Oddziału Południowego zostały przydzielone do wsparcia oddziałów działających na kierunku fastowskim. Przed załogami Korsaka postawiono zadanie zdobycia Trypola, a następnie, wraz z oddziałami 44 Dywizji Strzelców, oczyszczenia brzegu Dniepru i osłony skrzydeł pułków atakujących w kierunku na Fastów. Aby flotylla była w stanie
osłonić skrzydło 44 Dywizji, przydzielono jej oddział desantowy pod dowództwem Potiomkina, liczący 700 bagnetów, 44 szable, 10 karabinów maszynowych i dwa działa kal. 76 mm. Była to siła, która przy wsparciu artylerii okrętowej mogła zapanować nad południowym brzegiem Dniepru.

Operację przygotowano bardzo starannie. Wszystkie zdatne do boju okręty, łącznie z wyremontowanym na szybko "Moguczym", zgrupowano w Kaniewie. Były to cztery statki uzbrojone i dwa dozorowce. Jedynie kanonierka "Gordyj" pozostał w rejonie Kremenczug-Jekatierinosław, gdzie miał osłaniać przeprawę wojsk Armii Konnej Budionnego, szykujących się do wielkiej kontrofensywy na południu.

Radziecki zespół, holując na barkach działa polowe, wyszedł z Kaniewa 27 maja o godzinie 14.00, a 10 godzin później, o wschodzie słońca, flotylla znalazła się tuż przed opuszczonym przez polską piechotę Rżyszczewem. Oddział desantowy bez przeszkód został wysadzony na brzeg i zajął miasto. Zabezpieczywszy je, ruszył na Grebnię. Pod Stajkami drogę zagrodzili im legioniści.

Nieliczne polskie oddziały przykryte ogniem dział 130 mm z "Moguczego" i trzycalowych pozostałych kanonierek nie mogły powstrzymać wielokrotnie silniejszego przeciwnika. Podejścia do Stajek broniło niespełna 30 legionistów. Przy tak ogromnej przewadze nie mogli długo utrzymać linii - pluton wycofał się osłaniany ogniem artylerii pod Witaczewo.

Kiedy już wydawało się, że bolszewicy przedrą się przez polskie linie, w iście filmowym stylu, w ostatniej chwili przed klęską na odsiecz przybyła kawaleria. Po ponad 10 godzinach walk sytuacja się odmieniła. Tym razem w pogoń za przeciwnikiem ruszyły polskie wojska. Okręty Korsaka osłaniały odwrót, podążając wzdłuż brzegu w dół rzeki. Lecz sowieckim marynarzom nie było dane wycofać się w spokoju. Dopadły ich samoloty.

Atak z nieba

28 maja lotnicy zostali zaalarmowani, że Armia Czerwona ruszyła do ataku na prawym brzegu Dniepru. Mechanicy podwiesili na dwóch wyrzutnikach Michelin cztery bomby ważące po 11,5 kg. Kolejne obserwatorzy musieli włożyć do swojej kabiny. Breguety XIV w wersji rozpoznawczej A2 nie miały zbyt wielkiego udźwigu, ale po zdemontowaniu aparatu fotograficznego do tylnej kabiny można było zabrać dodatkowy ładunek, który obserwator wyrzucał ręcznie.

Tak uzbrojone, obie eskadry ruszyły do boju, osłaniane przez kosynierów z eskadry kościuszkowskiej. Ciężko obładowane samoloty niezdarnie toczyły się po trawiastym polu wzlotów. Kolejno nabierały prędkości, kołysząc się na nierównościach. Wznosiły się z wyciem silników i szerokim łukiem odchodziły na południowy wschód.

Pod samolotami ciągnęła się srebrzysta wstęga Dniepru, poznaczona bliznami wysepek. Jego brzegi to pojawiały się, to niknęły w gęstych zaroślach. Niekiedy roślinność głęboko wcinała się w wodę, innym razem szerokie rozlewiska wrzynały się daleko w ląd. W bliższej i dalszej odległości od rzeki pojawiały się plamki niewielkich jezior, starorzeczy, bagnistych niecek. Tam najczęściej żerowało wodne ptactwo.

Po półgodzinnym locie załogi zauważyły zespół okrętów przechodzący pomiędzy dnieprzańskimi wyspami. Samoloty zachwiały się, załogi obserwowały z uwagą cele. Prowadzący zamachał skrzydłami i obie eskadry ruszyły do ataku. Pomiędzy polskimi Breguetami pojawiły się chmurki wybuchów. Chwilę później pofrunęły w ich stronę paciorki świecących pocisków karabinowych. Bolszewicy mieli słabą obronę przeciwlotniczą. Dowódca flotylli Smirnow wspominał, że "tym nalotom flotylla mogła przeciwstawić jedynie jedno 37 mm i 47 mm działo przeciwlotnicze "Trała" i "Zapała" i karabiny maszynowe. (...) a polscy lotnicy dochodzili do takiej zuchwałości, że schodzili na 200-300 metrów". W rewanżu ku radzieckim okrętom poszybowały szaro-zielone cygara.

Szczęście mechanika

W pierwszym ataku został trafiony "Grozowoj". Na rufie kanonierki, do wysokości masztów, buchnął słup dymu i ognia. W powietrze wyfrunęły deski poszycia, wyposażenie marynarskich kajut i ubogi dobytek wojenmorów. Bomba eksplodowała dokładnie w rufowym kubryku, demolując go całkowicie.

Pozostałe okręty miały więcej szczęścia. Bliskie wybuchy jedynie je obramowały, zalewając pokłady wodą. Bolszewicy mieli szczęście, że pod skrzydłami Breguetów były podwieszone lekkie, 11-kilogramowe bomby. Musiałyby one trafić w czułe miejsce, aby zagrozić dużym, ponad 50-metrowym okrętom. Co innego niewielkie dozorowce.

One nie były tak solidne. W kolejnym nalocie załogi 3 Eskadry Wywiadowczej skoncentrowały się na "Minie" i "Kerczecie", zamykających szyk i ciągnących na holu berlinki z działami polowymi. Sunęły one powoli, nie mogąc manewrować. Stanowiły, zdawałoby się, łatwy cel. Bombowce, po szerokim nawrocie, ponownie wyszły na kurs bojowy, próbując ustawić się wzdłuż osi wzdłużnej okrętów.

Obserwatorzy przygotowali się do kolejnego ataku. Po zrzuceniu bomb zawieszonych pod skrzydłami to oni musieli zabrać się do pracy. Po kolei wychylali się poza kadłub samolotu i ciskali bombami w sunące poniżej okręty. Nie było to łatwe zadanie. Bomby padały dość daleko od celów, nie czyniąc im żadnej szkody. Kiedy już wydawało się, że Sowieci umkną, nagle na jednym z patrolowców wykwitł pióropusz ognia i dymu.

Celnym rzutem mógł pochwalić się mechanik ostatniego z atakujących samolotów 3 Eskadry, szer. Bogdanowicz, który poleciał na lot nieco z przypadku - w eskadrze brakowało obserwatorów. Wyprosił on dowódcę, by mógł lecieć. Ten niechętnie, ale się zgodził.

Niewielka jednostka okryła się gęstym dymem, który jeszcze długo był widoczny z pokładów samolotów. Po powrocie do Kijowa załogi zameldowały uszkodzenie dwóch okrętów i zatopienie jednego, które przyznano wspomnianemu mechanikowi. Jaki był los trafionego okrętu i który z dozorowców został postrzelony, nie sposób ustalić z całą pewnością. Jedno jest pewne, dzięki temu zwycięstwu Polacy zyskali kilka dni na przygotowanie obrony linii Dniepru. Pokiereszowany zespół żółwim tempem powrócił rano 29 maja do Kaniowa. Podczas walk przeciwko bolszewickiej żegludze podczas kilkudziesięciu misjach polscy lotnicy zatopili dwa okręty, a przynajmniej trzy lub cztery uszkodzili.

Źródła:

Krzysztof A. Tarkowski; "Lotnictwo polskie w wojnie z Rosją Sowiecką 1919-1920", Wydawnictwa Komunikacji i Łączności, Warszawa 1991

Sławek Zagórski; "Białe kontra Czerwone. Marynarze w wojnie polsko-bolszewickiej", Kraków 2018

Krzysztof Mroczkowski; "Bolszewika goń goń goń..."


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama