Boris Wołynow: Kosmonauta, który oszukał śmierć
Zabójcze gazy, paraliżujący mróz i ogromne przeciążenia nie były w stanie go zabić. Gdy wszyscy zastanawiali się „dlaczego musiało go to spotkać?”, Boris Wołynow zakasał rękawy i oszukał śmierć kilkukrotnie, jakby był to dla niego chleb powszedni.
Na początku 1969 roku, w kulminacyjnym punkcie wyścigu kosmicznego, rozpoczęła się radziecka misja Sojuz 5. Jej zadaniem było połączenie się ze statkiem Sojuz 4, który wystartował dzień wcześniej, i stworzenie pierwszej w historii eksperymentalnej stacji kosmicznej.
Po wzorowo wykonanym zadaniu, trzech z czterech astronautów bezpiecznie wróciło na pokładzie Sojuza 4. Ostatni z nich, Boris Wołynow, zgodnie z planem, rozpoczął samotny powrót na Ziemię statkiem Sojuz 5. Wtedy zaczęły się kłopoty.
Po wejściu w atmosferę kapsuła załogowa nie odłączyła się od modułu serwisowego, a kosmonauta nie był już wstanie przerwać manewru zawracania. Rozpoczęła się walka o przetrwanie. Statek nabrał niewłaściwej orientacji i leciał w taki sposób, że osłona ablacyjna (powłoka chroniąca statek przed stopieniem się) znalazła się z drugiej, nienapierającej na naszą planetę stronie.
Jedyną osłoną statku pozostał więc właz, przez który astronauci wchodzili do kapsuły. Uszczelki zaczęły się palić, a wnętrze kabiny wypełniło się toksycznymi gazami. Na domiar złego plazma otaczająca statek zakłóciła komunikację radiową z dowództwem na Ziemi, które przygotowywało się już na najgorsze.
Gdy wszyscy zastanawiali się nad mowami pożegnalnymi, a minuty odliczały żywotność włazu, pod wpływem oporów powietrza moduł serwisowy oderwał się od lądownika. Ten od razu skierował się właściwą stroną do Ziemi, co uratowało życie mężczyźnie.
To jednak nie był koniec przygód Wołynowa. Linki spadochronowe odpowiedzialne za wyhamowanie kapsuły poplątały się, przez co nie spełniły całkowicie swojego zadania. Co gorsza, nastąpiła awaria rakiet hamujących. Szybkość spadania była znacznie większa od standardowej. Twarde lądowanie najprawdopodobniej zabiłoby Rosjanina, gdyby nie... gruba warstwa śniegu, która złagodziła upadek. Chociaż jak sam kosmonauta twierdzi, uratowały go treningi, w których kapsuła z astronautą była upuszczana dźwigiem na betonową nawierzchnię.
Statek spadł w górach Ural nieopodal Orenburga, daleko od planowanego miejsca lądowania, które znajdowało się na terenie dzisiejszego Kazachstanu. Twarde lądowanie spowodowało złamanie korzeni zębów górnej szczęki, które roztrzaskały się w drobny mak. Gdy Wołynow wydostał się ze statku, czekał na niego kolejny problem: temperatura -38 stopni Celsjusza.
Kiedy ratownicy po kilku godzinach dotarli na miejsce, nie wierzyli własnym oczom. Boris przeżył. Według jednej z wersji "wybawcy" zobaczyli pustą kapsułę, a ślady krwi doprowadziły ich do chaty miejscowego chłopa, gdzie kosmonauta znalazł schronienie. Według innej radziecki astronauta opatulony w spadochrony czekał na ratunek.
Wołynow został odsunięty na jakiś czas od latania. Siedem lat później wykonał swój drugi lot kosmiczny w ramach misji Sojuz 21, która... również nie odbyła się bez niespodzianek. Skończyła się ona nagłą ewakuacją, najprawdopodobniej z powodu wycieku oparów kwasu azotowego ze zbiorników paliwa wynikającego z pożaru na stacji.
Historia powrotu Sojuza 5 przez długi czas, aż do upadku Związku Radzieckiego, nie ujrzała światła dziennego. Rosjanie nie chcieli splamić krwią swojej dumy, a samemu astronaucie zakazali mówić o tych incydentach. Po wielu latach główny bohater odniósł się do tych zdarzeń. "Nie było strachu, ale głębokie i bardzo wyraźne pragnienie życia, kiedy nie było już szans".
Boris Wołynow był czynnym kosmonautą przez trzy dekady, co według wielu źródeł jest światowym rekordem w tej dziedzinie. 18 grudnia 2019 roku skończył 85 lat i nadal trzyma się świetnie.
Mateusz Zajega
***Zobacz także***