Chavez: Dyktator kochany przez miliony
Za jego rządów korupcja miała zniknąć, a Wenezuela wejść na ścieżkę błyskawicznego rozwoju. Tymczasem gospodarkę ratowały tylko zwyżki cen ropy naftowej, elity zaś wciąż nabijały swoje portfele. Jednak mimo licznych kryzysów wielu obywateli darzyło Hugo Cháveza miłością - i pozostał prezydentem aż do śmierci. W czym tkwił sekret popularności ekscentrycznego polityka?
Światowi przywódcy nie wiedzieli, jak traktować Cháveza. Podczas zwiedzania Wielkiego Muru Chińskiego zaczął biec, a Władimira Putina powitał postawą judo. Jakby tego było mało, uściskał nietykalnego cesarza Japonii i stwierdził publicznie, że kapitalizm mógł zabić życie na Marsie. Najbliższym przyjacielem oraz wzorem dla wenezuelskiego prezydenta był kubański rewolucjonista Fidel Castro.
"Właśnie odbyłem podróż i miło gawędziłem z dwoma skrajnie odmiennymi ludźmi. Jednemu kaprys losu dał okazję wybawienia kraju. Drugi to iluzjonista, który może zapisać się w podręcznikach historii po prostu jako kolejny despota" - tak Cháveza opisał Gabriel García Márquez, kolumbijski pisarz i noblista.
Od sportowca do żołnierza
Rodzice przyszłego dyktatora, nauczyciele, chcieli mieć córkę, ale doczekali się w 1954 roku drugiego syna - Hugo. Wychowała go uboga babcia (nawet po jej śmierci pisał dla niej wiersze). Lubił rysować i śpiewać; krótko służył jako ministrant. Nie interesował się polityką, lecz chętnie chodził ze starszymi kolegami na demonstracje. O jego dalszych losach zadecydowała... sportowa pasja.
W baseball grał jeszcze w rodzinnej miejscowości, Sabanecie (piłkę zastępowała mu zakrętka od butelki). W 1969 roku zmarł idol nastolatka - Isaías "Látigo" Chávez. Chłopak poprzysiągł sobie, że będzie taki jak on. Po szkole średniej wybrał wojsko, by mieć dostęp do najlepszej akademii sportowej. Szybko jednak spodobały mu się broń i mundur. Poszedł na grób "Látigo" i przeprosił, że nie podąży jego śladami, bo bardziej czuje się żołnierzem.
Za nowy wzór do naśladowania obrał Simóna Bolívara, walczącego w XIX wieku z Hiszpanami o wolność Ameryki Południowej. Chávez ślubował, iż nie zboczy z drogi rewolucji, choćby miał przypłacić to życiem. Wraz z dyplomem szkoły otrzymał szablę od prezydenta - tego samego, którego później... próbował obalić.
Wenezuela długo była mało znaczącą hiszpańską kolonią. Słynęła z eksportu kawy oraz kakao. Szansę na zmianę przyniósł XIX wiek, gdy Bolívar wyparł Europejczyków i próbował zjednoczyć Amerykę Południową. Bezskutecznie. Prawdziwą rewolucją było odkrycie w Wenezueli w 1914 roku złóż ropy naftowej.
Zaczęły powstawać drogi, koleje oraz szkoły, a w latach 70. (ceny czarnego złota wzrosły wtedy czterokrotnie) także centra handlowe i wieżowce. Jedni latali do Miami na zakupy, inni żyli dzięki państwowym dotacjom. Gdy wartość surowca spadła, rząd wprowadził podwyżki. Efekt? Zamieszki w 1989 roku. Śmierć z rąk władzy poniosło wówczas od kilkuset do nawet paru tysięcy osób - był to doskonały grunt pod przewrót, tym bardziej że od ponad trzech dekad Wenezuelą rządziły naprzemiennie dwie partie.
W 1992 roku Hugo Chávez, nieznany jeszcze pułkownik, postanowił wykorzystać kryzys i zorganizować zamach stanu. "Okazał się fiaskiem militarnym, ale zwycięstwem propagandowym" - zauważa Rory Carroll, autor książki Chávez. Prawdziwa historia kontrowersyjnego przywódcy Wenezueli. Buntownik oznajmił w telewizji, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Kiedy po dwóch latach wyszedł z więzienia (został skazany na 30), wielkimi krokami zbliżała się nowa era, a przyszły prezydent zarządził, by jego nieudany przewrót uznano za bohaterskie powstanie.
Socjalizm XXI wieku
Twierdził, że nie jest ani kapitalistą, ani socjalistą, lecz szuka trzeciej drogi - nazwał ją później "socjalizmem XXI wieku" oraz rewolucją boliwariańską (nawiązując do swego idola). W wyścigu o najwyższy urząd w 1998 roku startował z Ruchem V Republiki, koalicją m.in. związkowców, studentów oraz partii lewicowych. Popierały go zarówno oczekujące lepszego życia slumsy, jak i elity, przekonane, iż będą mogły kontrolować przywódcę. Uzyskał 56% głosów.
Gdy w 1999 roku został prezydentem Wenezueli (najmłodszym w historii kraju), zapowiadał koniec z korupcją władz, uzależnieniem od ropy i pozornym rozwojem. Uznał, że czas na rzeczywistość - a jego pierwszym krokiem była... zmiana konstytucji! Nowa poszerzała m.in. zakres praw człowieka, ale jednocześnie umożliwiała Chávezowi start w kolejnych wyborach. Rewolucja zaczęła się na dobre.
Urodzony gawędziarz
Po kilku miesiącach Wenezuelę nawiedziła największa w jej dziejach klęska żywiołowa (zginęło nawet 30 000 osób). Prezydent objął dowodzenie nad akcją ratunkową, czym zyskał w oczach obywateli. To właśnie za dostrzeganie potrzeb ludzi z nizin społecznych tak wielu go pokochało. Nie bez podstaw Márquez nazwał Cháveza "urodzonym gawędziarzem". Objeżdżając kraj, pytał rodaków o zdrowie czy pracę w ogródku i mówił, że wszyscy są z nich dumni. Osobiście czytał kierowane do niego rozmaite prośby.
Szczególną więź z Wenezuelczykami, a co za tym idzie władzę nad nimi, zapewniał prezydentowi program telewizyjny Aló Presidente. Potrafił prowadzić go przez osiem godzin bez przerwy! Obsługiwał maszyny, rozmawiał z krajanami, zwierzał się, że ma biegunkę, czy składał seksualne propozycje swojej żonie - był nieprzewidywalny. Usłyszeć i zobaczyć można go było wszędzie. A uwagę przyciągały zwłaszcza jego kontrowersyjne decyzje, jak np. odwrócenie konia w państwowym godle w lewo - zgodnie z lewicową polityką.
Jednodniowy zamach stanu
Rządy Cháveza były pełne kryzysów; jeden z nich zapoczątkował w 2000 roku on sam. Zlikwidował fundusz powstały dzięki sprzedaży ropy naftowej i zaczął wydawać więcej, niż powinien. Do tego przymykał oko na korupcję niektórych podwładnych i obrażał obywateli: biznesmeni byli "wampirami", biskupi - "perwersyjnymi nieukami", a krytycy - "kupą gnoju".
Potrafił pojawić się w centrum stolicy i wywłaszczyć prywatną galerię handlową, by przez kolejne lata stała zabita dechami. Ale to publiczne zwolnienie kierownictwa PDVSA (państwowej spółki wydobywającej ropę) doprowadziło w kwietniu 2002 roku do protestów setek tysięcy ludzi. Dziewiętnaście osób zginęło, a postawiony pod ścianą prezydent poddał się i został więźniem.
Nowa władza funkcjonowała przez... jeden dzień! Generałowie wyznaczyli na tymczasową głowę państwa Pedro Carmonę. Wszystkie stanowiska zajęli jego znajomi, a nie wojskowi, co znów doprowadziło do buntu. Popierany przez niziny społeczne Chávez musiał jeszcze stoczyć wojnę ekonomiczną. W odpowiedzi na ogólnopaństwowy strajk przedsiębiorców nakazał siłą zająć dwie rozlewnie napojów, a potem całkowicie przejął koncern PDVSA, zapewniający większość dochodów kraju (zwolnił 19 000 pracowników).
Rak przerywa rządy
W latach 1998-2008 liczba zabójstw w Wenezueli wzrosła z 4500 do ponad 17 000 rocznie. Władza nie panowała nad przepełnionymi więzieniami. Mimo to Chávez wygrał wybory w 2006 roku - w końcu odnotował też niemałe sukcesy.
Na początku rządów doprowadził do podwyżek cen ropy, negocjując z innymi krajami ograniczenie jej wydobycia. Zreformował funkcjonującą jak państwo w państwie PDVSA. Do tego powołał rady komunalne, które zajmowały się oddolnym rozwiązywaniem problemów mieszkańców, i zainwestował w nie miliardy dolarów.
Chávez zapowiedział rządy do 2030 roku. Jego plany przekreślił zdiagnozowany w 2011 roku rak prostaty. Upadek gospodarki (wartość waluty spadła o 90%, wyemigrowało 700 000 osób) przykrywał zwiększoną aktywnością w mediach i codziennymi teoriami spiskowymi, np. o planowanym na niego zamachu. Ostatnią kampanię wyborczą oparł na pozornym, szybkim wyleczeniu się z choroby. W wyścigu o najwyższy urząd zwyciężył, a zanim zmarł 5 marca 2013 roku, wyznaczył na wiceprezydenta Nicolasa Maduro.
I to właśnie ten były kierowca autobusu ze średnim wykształceniem kontynuował przez niemal sześć lat rewolucję rozpoczętą 20 lat temu. Zaczął od powtórzenia oskarżeń, jakoby "wrogowie ojczyzny" zaatakowali Cháveza nowotworem. Maduro nie cieszył się jednak taką popularnością, jak poprzednik, a jego rządy wpędziły państwo w ogromny kryzys. Efektem nieudolności władz były masowe protesty, które pod koniec stycznia wykorzystał lider opozycji - Juan Guaido, ogłaszając się prezydentem Wenezueli i rozpoczynając gwałtowne polityczne przesilenie. Przewrót trwa, destabilizacja kraju postępuje, ale to materiał na zupełnie inną opowieść...
Mariusz Bartodziej