Ciężar milczenia
"Nie będzie ci łatwo w życiu, gdyż nosisz moje nazwisko" - napisał w 1946 roku Hans Frank, hitlerowski gubernator okupowanej Polski, do syna Normana.
W 1999 roku, w trakcie porządkowania papierów po zmarłym ojcu dziennikarz Stephan Lebert natknął się na pożółkły maszynopis - wywiady przeprowadzone w 1959 roku przez jego ojca Norberta. Ich bohaterami były dzieci prominentnych nazistów: Himmlera, Göringa, Bormanna, Hessa, Franka i von Schiracha. Syn postanowił kontynuować dzieło ojca i po latach ponownie odwiedził potomków hitlerowskich zbrodniarzy. Powstała książka "Noszę jego nazwisko", która pokazała, co się działo w wolnych Niemczech z dziećmi przywódców III Rzeszy.
"Niemcy kochali mojego ojca"
Spośród dziewięciu opisanych osób tylko cztery: Niklas i Norman Frankowie, Karl-Otto Saur, syn wysokiego urzędnika ministerstwa gospodarki Rzeszy, oraz Martin Bormann junior, przyznały, że są dziećmi zbrodniarzy wojennych i wybrały drogę konfrontacji z przeszłością. Pozostałe wręcz przeciwnie. Wolf Rüdiger Hess, Gudrun Himmler, Edda Göring oraz Robert i Klaus von Schirachowie starają się zrehabilitować rodziców, ponieważ uważają ich za ofiary systemu, a nie jego architektów.
W Niemczech zawsze opłacało się nosić nazwisko Göring. Tak stwierdziła Edda Göring piętnaście lat po zakończeniu wojny. "Niemcy kochali mojego ojca" - tłumaczyła. Hermann Göring, prawa ręka Adolfa Hitlera, założyciel tajnej policji gestapo, został skazany na śmierć wraz z jedenastoma innymi hitlerowcami podczas procesów norymberskich w 1946 roku. Dzień przed egzekucją połknął truciznę.
"Tata był wzruszającym i troskliwym ojcem. Pozostały mi po nim dobre wspomnienia" - wyznała w 1986 roku, w wywiadzie dla magazynu "Quick". Podobnie pamięta dni, kiedy zjawiał się z wizytą "kochany ojciec chrzestny" Adolf Hitler.
Cicha Pomoc
Wspomina też, z jakimi honorami była podejmowana w 1958 roku, w trakcie wakacji w Hiszpanii: przyjęli ją burmistrz Madrytu i gubernator Grenady, rząd oddał jej do dyspozycji samochód, a sprzedawca w sklepie, gdy usłyszał, że jest córką Göringa, zrezygnował z wystawienia rachunku. Profity z posiadania takiego nazwiska czerpała także w Niemczech. Nie zapomniała o niej rodzina Richarda Wagnera i przysyłała bilety na premierowe koncerty festiwalu w Bayreuth.
Edda w swoim mieszkaniu w Monachium urządziła muzeum poświęcone ojcu. "Bardzo go kocham i nie można oczekiwać, że będę go oceniać w jakikolwiek inny sposób" - wyznała w 1996 roku amerykańskiemu dziennikarzowi Geraldowi Posnerowi. Zupełnie inaczej na Hermanna Göringa patrzy jego stryjeczna wnuczka Bettina Göring. Poddała się sterylizacji, aby, jak tłumaczy, nie przekazać dalej krwi potwora.
O przywrócenie dobrego imienia ojcu całe życie walczy Gudrun Himmler. Heinrich Himmler, Reichsführer SS i szef policji, stał w hierarchii tuż za Hitlerem i kierował programem eksterminacji. Gudrun miała czternaście lat, gdy ciało jej ojca zostało spalone, a prochy rozsypane. "Nie wierzę, że połknął kapsułkę z trucizną"- mówi. Nie wyrzekła się nazwiska, co sprawiło, że przez lata miała problem ze znalezieniem pracy.
"Moim zadaniem życiowym jest to, żeby ukazać go światu w innym świetle. Mój ojciec został okrzyczany największym ludobójcą wszystkich czasów. Chcę zrewidować ten obraz, a przynajmniej ustalić, co myślał i dlaczego tak postępował" - córka Himmlera nie tylko kultywuje pamięć o ojcu, lecz także działa w organizacji Stille Hilfe (Cicha Pomoc), otaczającej na starość opieką nazistowskich funkcjonariuszy.
Męczennik pokoju
Inny problem ma Katrin Himmler, stryjeczna wnuczka Heinricha Himmlera. Wyszła za mąż za Żyda z Izraela i zastanawia się, jak pewnego dnia opowie synowi o jego stryjecznym pradziadku Heinrichu. "Nie uważam, żebym odziedziczyła po nim «zło», ale żyję z jego nazwiskiem - przyznaje. - Zdaję sobie sprawę z tego, że był najstraszniejszym masowym zabójcą współczesnych czasów. Ja za to jednak nie odpowiadam".
Wolf Rüdiger Hess nie rozumie pytania: czy nazwisko, które nosi po ojcu, stało się przekleństwem. "Jak tak wielkie nazwisko mogłoby być przekleństwem?" - pyta. Zapewnia, że nigdy nie traktowano go wrogo, a to, jak się nazywa, przyniosło mu korzyści. "Nie można bardziej kochać, czcić i podziwiać zmarłego ojca niż on" - pisał Stephan Lebert. "To, co Rudolf Hess, zastępca Adolfa Hitlera i formalnie trzecia (po Göringu) osoba w państwie, powiedział czy napisał przez całe swoje życie, zawsze było dla jego syna czymś w rodzaju biblii".
Samobójstwo przez powieszenie
W 1959 roku Wolf Rüdiger Hess odmówił służby wojskowej, bo - jak stwierdził - nie mógłby walczyć dla kraju, który więzi jego ojca. Stał się gorącym wielbicielem Hitlera. Nie wierzy w Holokaust, a o Żydach mówi, że jeśli jakiegoś narodu wszyscy nie lubią, to musi istnieć ku temu powód. Przez lata walczył o uwolnienie ojca. Bez skutku.
Hess zmarł w 1987 roku po 40 latach spędzonych w więzieniu w Spandau, gdzie przez ostatnie 20 lat był jedynym więźniem. Miał 93 lata. Oficjalna przyczyna zgonu: samobójstwo przez powieszenie.
Wolf Rüdiger Hess jest przekonany, że ojciec został zabity, ponieważ "mógłby zrehabilitować nazizm". Nazywa go męczennikiem pokoju i tłumaczy, że w 1941 roku poleciał do Anglii, żeby ratować pokój na świecie.
Hans Frank, odpowiedzialny za program obozów zagłady, w których zginęło sześć milionów Żydów, był siódmy na liście głównych oskarżonych przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym w Norymberdze. Został powieszony 16 października 1946 roku. Pozostawił pięcioro dzieci. Dystans do pamięci o ojcu ma tylko dwóch synów: najstarszy Norman i najmłodszy Nikolas.
Wyznanie winy
Emocje związane z ojcem Nikolas Frank opisał w wydanej w 1987 roku książce "Mój ojciec Hans Frank". Wcześniej, w latach osiemdziesiątych, jako reporter "Sterna" opublikował cykl artykułów "Mój ojciec, nazistowski morderca". "Czy wolno tak traktować własnego ojca?", pytali wówczas Niemcy. "Taki syn to hańba", pisali oburzeni czytelnicy.
Podobną drogę wybrał Norman Frank, który także nie ma wątpliwości: ojciec był winien. Popełnił straszliwe zbrodnie, a dzieciom pozostawił niejako w testamencie wyznanie winy. Nie wierzy w skruchę Hansa Franka, który na dwa dni przed egzekucją tak pisał do najstarszego syna: "Ta śmierć to akt wojenny, a na wojnie się umiera. W tym, co mi się przydarza, nie ma niczego niezwykłego... Czy myślisz, że przez resztę życia miałbym się dać szargać dezerterom, emigrantom i zdrajcom ojczyzny? Umieram jako uosobienie naszej dawnej rzeszy".
W wywiadzie udzielonym pod koniec lat osiemdziesiątych amerykańskiemu dziennikarzowi Geraldowi Posnerowi Norman przyznał, że nie chciał mieć dzieci, ponieważ uważa, że nazwisko Frank powinno zniknąć na zawsze.
Monika Hertwig, córka Amona Götha, komendanta podobozu Auschwitz w Płaszowie, który został powieszony w 1946 roku za zabicie tysięcy ludzi, długo nie wiedziała, kim był jej ojciec. Gdy we wrześniu 1946 roku wykonano wyrok, miała dziesięć miesięcy. Mama nigdy o nim nie opowiadała. Dopiero w latach sześćdziesiątych od właściciela restauracji, do której lubiła wpadać, przez przypadek dowiedziała się, że jej ojciec był mordercą.
Trupy w piwnicy
W 2010 roku Monika Hertwig przyjechała do Polski, by wziąć udział w spotkaniach z młodzieżą pod hasłem: "Kiedy przyjaciel staje się wrogiem". Część krewnych i sąsiadów uważa, że w ten sposób bezcześci narodową pamięć.
"Czułem, że mamy trupy w piwnicy, ale nie miałem odwagi pytać" - przyznał w jednym z wywiadów Jens Jürgen Ventzki, syn hitlerowskiego burmistrza łodzi. W książkach o II wojnie światowej znajdował wzmianki o ojcu - Wernerze Ventzkim, ale bał się o nim czytać. Wstrząs przeżył dopiero w 1990 roku w muzeum żydowskim we Frankfurcie nad Menem, na wystawie o getcie łódzkim. Po raz pierwszy zobaczył tam dokumenty podpisane przez ojca. Zrozumiał wtedy, że on nie tylko wiedział, co się działo, ale wręcz w tym uczestniczył.
Drogę odkupienia win ojca wybrał Martin Bormann, najstarszy syn Martina Bormanna, szefa kancelarii Hitlera, jego zastępcy i szefa NSDAP. Został księdzem, pracował jako misjonarz w Afryce. Jego bracia i siostry dorastali w rodzinach zastępczych i nic nie wiedzieli o losach ojca. Większość zna go tylko ze zdjęć w gazetach. Mimo oficjalnego komunikatu, że Martin Bormann zginął w czasie ucieczki z bunkra Hitlera, nie mają ani dowodu, że ojciec umarł, ani jakichkolwiek przesłanek, że żyje.
Martin Bormann junior nie ma wątpliwości co do winy ojca. Jego podpis wielokrotnie widniał pod ważnymi dokumentami i rozkazami. "Nie można uciec przed rodzicami, kimkolwiek byli" - przyznał w rozmowie ze Stephanem Lebertem.
Jako jedyny w rodzinie próbuje uporać się z dziedzictwem ojca, między innymi w książce "Życie na przekór cieniom". "Kiedy jesteśmy razem, nigdy nie rozmawiamy o dawnych czasach - przyznaje. - Rodzeństwo zna moją książkę. Gdyby mnie zapytali, dostaliby odpowiedź. Ale nie pytają. Może jest jeszcze za wcześnie. Może kiedyś zapytają wnuki naszego ojca".
Terapia dzieci
W latach osiemdziesiątych izraelski psycholog Dan Bar-On, którego rodzina uciekła w 1933 roku z Berlina do Palestyny, stworzył grupę terapeutyczną dla dzieci niemieckich zbrodniarzy wojennych cierpiących na kompleks rodziców - rozdartych między miłością i nienawiścią, poczuciem wstydu i jego blokadą. Wywiady z nimi opublikował w książce "Das Last der Schweigen" ("Ciężar milczenia").
Można zrozumieć, że dzieci nazistowskich prominentów chcą ich pamiętać jako troskliwych i ciepłych rodziców, a nie jako katów. Nawet Martin Bormann, uchodzący za wzór uporania się z przeszłością, przechowuje pożółkłą kartkę pocztową, na której ojciec napisał w 1943 roku kilka słów. Niklas Frank w swojej książce pisał o przekleństwie nazwiska, o nienawiści połączonej z rozpaczą, o tym, że przez całe życie nie udało mu się uwolnić od pamięci o ojcu. Także Monika Hertwig nie potrafi się pogodzić z historią swego ojca.
"Do jakiego stopnia można oddzielić zabójcę od taty? Ile mam w sobie z mordercy?" - pyta. Niektórzy dokonali publicznego rozrachunku z rodzicami nazistami. Każda historia jest inna, żadna nie przyniosła jednak odkupienia. Jak bowiem uwolnić się od ciężaru przeszłości?
Małgorzata Schwarzgruber
"Popełniamy istotny i dramatyczny błąd, gdy zakładamy, że tylko źli ludzie są zdolni do złych uczynków" - piszą Stephan i Norbert Lebert.
Szymon Wiestenthal mówi, że to bardzo znamienne, iż wielu największych prominentów narodowego socjalizmu w domach było niezwykle czarującymi ludźmi. Ci sami ludzie, wychodząc rano z domu, czule całowali swoje dzieci, a kilka godzin później mogli posłać do gazu lub zatłuc na śmierć kilku Żydów.
"Świadomość tego faktu - twierdzi Wiesenthal - jest czymś strasznym i zarazem niezwykle ważnym, gdyż tylko ten, kto to zrozumiał, wie, że Zło drzemie w każdym prawie człowieku i w każdej niemal chwili może się ujawnić. Niech nikt nie mówi, że dzisiaj nie jest możliwa taka okrutna dyktatura. To jest właśnie ta prawdziwa nauka, która płynie z horroru narodowego socjalizmu: trzeba nieustannie walczyć z tym Złem, żeby nie dopuścić go do głosu".
Fragment książki "Noszę jego nazwisko"
Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL