Dlaczego Mieszko I przyjął chrzest?

Przekaz o sprawczej roli Dobrawy w kwestii chrztu Mieszka I został włożony między bajki. Ale czy słusznie? /Domena publiczna /INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama

Kwestia nawrócenia Mieszka I nie powinna budzić żadnych wątpliwości. Kronikarze nie mogliby jej przedstawić bardziej jednoznacznie. Dlaczego więc historycy nadal szukają rozwiązań, które nie mają oparcia w faktach?

Biskup Merseburga Thietmar pisał na temat książęcej małżonki Dobrawy, że jako "wyznawczyni Chrystusa" nie była w stanie pogodzić się z faktem, iż jej małżonek jest "pogrążony w wielorakich błędach pogaństwa". Głęboko zatroskana zastanawiała się "nad tym, w jaki sposób mogłaby go pozyskać dla swojej wiary". Z własnej inicjatywy i z chrześcijańskim sumieniem w roli kompasu podjęła ciężką, długotrwałą pracę nad nawróceniem księcia. Wreszcie Mieszko, właśnie na skutek "ustawicznych namów swojej ukochanej małżonki", pokajał się i pozbył "jadu przyrodzonego pogaństwa, chrztem świętym zmywając plamę grzechu pierworodnego".

Reklama

Równie stanowczo wypowiedział się Gall Anonim. Według jego relacji wyłącznie "za sprawą wiernej żony" władca "dostąpił łaski chrztu". Ta sama retoryka znalazła odzwierciedlenie w pracach wszystkich kolejnych dziejopisarzy. Na dobrą sprawę w średniowiecznej Polsce po prostu nie dało się opowiedzieć o początkach chrześcijaństwa bez odwoływania się do postaci Dobrawy.

Tym trudniej zrozumieć, dlaczego w XX wieku sprawa została postawiona na głowie. Informację o wpływie Dobrawy, padającą we wszystkich dostępnych tekstach, bezceremonialnie włożono między bajki. Historycy przyjęli, że cała ta opowieść to tylko bezwartościowa legenda, bazująca na motywach literackich i niemająca nic wspólnego z prawdziwymi losami pierwszej polskiej pary książęcej. Zaczęła obowiązywać nowa wersja historii. Taka, która ludziom żyjącym w średniowieczu nawet nie przyszłaby do głowy. Zgodnie z nią decyzję o chrzcie podjął samodzielnie Mieszko i to na długo zanim po raz pierwszy zobaczył Dobrawę.

W szkole się mylą?

Według jednego wariantu, stworzonego w epoce zaborów, spopularyzowanego po II wojnie światowej i wciąż powtarzanego w szkołach, Mieszko przyjął chrzest, ponieważ obawiał się niemieckiej ekspansji na wschód. Zrobił to wprawdzie pod przymusem, zarazem jednak wykazał się typowo polskim sprytem. Niemcom obiecał, że porzuci bożki, ale o przysłanie misji chrystianizacyjnej (a w tym samym pakiecie - także żony) poprosił Czechów, aby w efekcie pozostać niezależnym od potężnego zachodniego sąsiada.

Ten wywód miał jeszcze do niedawna niezaprzeczalny urok. Doskonale przemawiał do wyobraźni ludzi, którzy żywo pamiętali hitlerowską okupację i ostatni epizod niemieckiego "parcia na wschód". Prawda jest jednak taka, że nijak nie pasuje on do sytuacji panującej u zarania polskiej państwowości.

Mieszko przed 965 rokiem utrzymywał bardzo wątłe stosunki z Niemcami. Nie przegrał żadnej wojny z nimi (jak dawniej podejrzewano), nie miał powodów, by spodziewać się rychłej inwazji, ani nie został zmuszony do zawarcia hańbiącego układu, obejmującego zobowiązanie do szybkiego chrztu.

Także czeski fortel to zupełna bzdura. Mieszko nie mógł przyjąć religii za pośrednictwem południowego sąsiada, bo Przemyślidzi w tych czasach nie dysponowali własnym biskupstwem ani organizacją kościelną. W sprawach religii podlegali ściśle Bawarczykom i biskupowi Ratyzbony. Gdyby więc polski książę rzeczywiście obawiał się chrztu z rąk Niemców, to tym sposobem co najwyżej zamieniłby dżumę na cholerę. W miejsce jednego niemieckiego misjonarza podstawiono by innego.

Jezus lepszy od Peruna?

Druga interpretacja zakłada, że Mieszko był władcą wyjątkowo dalekowzrocznym. Ledwie zasiadł na tronie, a już zrozumiał, że rola pogaństwa jest skończona. Wiedział, że chrześcijaństwo podniesie jego własny prestiż, pozwoli mu scementować władzę dynastii (bo przecież ze zwykłego wodza przeistoczy się w pomazańca Bożego!), a w przyszłości zabezpieczy państwo przed zakusami sąsiadów.

Patrząc na sprawę z perspektywy tysiąca lat, można śmiało stwierdzić, że chrystianizacja rzeczywiście prowadziła do każdego z tych skutków. Tyle tylko, że Mieszko nie mógł zdawać sobie z tego sprawy. Nie był przecież jasnowidzem.

Rządził krajem otoczonym niemal wyłącznie przez pogan: Pomorzan, Połabian, Prusów, Mazowszan i tak dalej. Z chrześcijaństwem zetknął się wprawdzie w Czechach i wiedział, że religię tę wyznają Niemcy, ale na tym jego zasób informacji musiał się kończyć. Nic nie słychać o jakiejkolwiek wyprawie misyjnej skierowanej do Wielkopolski przed 965 rokiem. W Gnieźnie czy Poznaniu nikt nie przygotowywał gruntu pod przyjęcie nowej religii, a sam Mieszko układał się głównie z ludźmi wyznającymi tradycyjne kulty lub obojętnymi wobec spraw wiary.

Wikingów, zapuszczających się do Wielkopolski z północy i wschodu, nie obchodziło, przed kim klęka książę - byle tylko miał dla nich nowe transporty niewolników lub pieniądze na żołd. Podobnie myśleli nieliczni arabscy czy żydowscy kupcy. Nie należy Mieszka przeceniać. Był, bądź co bądź, władcą barbarzyńskiego, peryferyjnego państewka. Miał ograniczony ogląd świata i z jego perspektywy nic nie wskazywało na to, by dni rodzimej słowiańskiej religii były policzone. Ba, na dobrą sprawę takiego rozwoju wypadków w X wieku nikt nie mógłby przewidzieć.

Czeski przymus?

Istnieje jeszcze trzeci wariant, ułatwiający do jakiegoś stopnia wytłumaczenie chrztu Mieszka. Bolesław Okrutny (zawiadujący państwem bez porównania silniejszym i bogatszym od kraju Piastów), zgadzając się na sojusz z Piastami mógł przy okazji zażądać od zięcia chrztu. Zdesperowany książę nie miałby wyjścia - musiałby wyrazić zgodę. Samego władcy Czech podobny warunek nic by nie kosztował, a pomógłby mu w kreowaniu nowego obrazu Przemyślidów jako rodziny, w której święci Pańscy potykają się na każdym kroku o błogosławionych. Obrazu bardzo potrzebnego, bo sam doszedł przecież do władzy mordując swojego pobożnego i wręcz otaczanego kultem brata.

Przez lata wydawało się nawet, że ta wersja historii opiera się na silnych przesłankach. Już u schyłku XIX wieku naukowcy doszli do wniosku, że niemal całe polskie słownictwo religijne zostało zaczerpnięte z języka czeskiego. Chrzest nazywamy chrztem, bo tak robili przed nami Czesi. Polski kościół to tak naprawdę "kostel", kaplica to "kaple", a biskup... to też "biskup", tyle że po czesku. Słowa te mieli przynieść ze sobą kapłani wysyłani masowo z południa, by chrzcić naszych dalekich przodków pod okiem Dobrawy.

Cały ten dowód tak naprawdę nie ma jednak fundamentów. Najnowsze badania wykazały, że nikt nigdy rzetelnie nie zweryfikował, które wyrazy przeniknęły do polszczyzny z Niemiec, a które z Czech. Językoznawcy zasugerowali się wizją dziejów, według której Mieszko przyjął chrzest z południa, by zagrać Niemcom na nosie. W efekcie we wszystkich niepewnych przypadkach wyrokowali, że słowo musi być czechizmem. Dzisiaj wiadomo już, że sytuacja miała się zgoła inaczej. Tylko około dwudziestu procent polskiego słownictwa religijnego zapożyczyliśmy od Czechów. Z tego duża część przeniknęła do Polski dopiero u schyłku średniowiecza.

Nikt nie chce się przyznać

Jak widać, zawartość słowników w żaden sposób nie potwierdza, że Bolesław Okrutny wysłał do Wielkopolski misję chrystianizacyjną. To jednak wyłącznie pośredni argument. Dysponujemy innym, właściwie niepodważalnym dowodem na "nie". Mianowicie: nikt w Europie nie przyznał się, że ochrzcił Piastów.

Gdyby do konwersji doprowadził czeski władca, na pewno zadbałby o to, żeby fakt stał się znany na kontynencie i na swój sposób "zagłuszył" historię mordu na świętym Wacławie. Tak samo, gdyby misja była wynikiem inicjatywy cesarza, któregoś z niemieckich możnowładców lub hierarchów, niechybnie pochwaliłby się on swoim wiekopomnym sukcesem, a zarazem zadbał o szybkie włączenie ziem piastowskich w ramy kościoła Rzeszy. Tymczasem zarówno czeskie, jak i niemieckie źródła milczą.

Wiemy też z niemal zupełną pewnością, że pierwsi polscy misjonarze wcale nie podlegali niemieckim arcybiskupom. Sprawcą chrztu musiał być zupełnie kto inny. I chyba nie ma sensu wysilać się na niestworzone teorie. Rozwiązanie zagadki podali już przecież Thietmar i Gall Anonim.

Spodobał ci się artykuł? Na portalu TwojaHistoria.pl przeczytasz również o tym, że niepotrzebna nam wyssana z palca Wielka Lechia, ponieważ w średniowieczu Polska była prawdziwym mocarstwem

Kamil Janicki - Redaktor naczelny "TwojejHistorii.pl". Historyk, publicysta i pisarz. Autor książek wydanych w łącznym nakładzie prawie 150 000 egzemplarzy, w tym bestsellerowych “Pierwszych dam II Rzeczpospolitej", “Żelaznych dam", "Dam złotego wieku" i "Epoki hipokryzji". W listopadzie 2016 roku ukazała się jego najnowsza książka: "Damy ze skazą. Kobiety, które dały Polsce koronę".

Ciekawostki Historyczne
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy