Fake newsy stanu wojennego. Jak działała analogowa machina propagandy?
W erze internetu fake newsy kojarzymy z memami i manipulacją online - ale propaganda w czasach analogowych potrafiła być równie skuteczna. W 1981 roku w Polsce media zostały zmilitaryzowane, a oficjalny przekaz zastąpił pluralizm informacji. W efekcie powstała informacyjna bańka, która miała narzucić społeczeństwu jedyną wersję rzeczywistości.

Współczesne fake newsy kojarzymy z mediami społecznościowymi, algorytmami, szybkim obiegiem informacji i wzajemnym nakręcaniem emocji. To zjawisko, które rozwija się błyskawicznie. Fałszywa wiadomość potrafi w ciągu kilku minut dotrzeć do milionów osób, a jej odkręcanie zajmuje wielokrotnie więcej czasu. Fake news działa, bo łączy prosty przekaz z silnymi emocjami - strachem, oburzeniem, poczuciem zagrożenia. Mylimy się jednak, jeśli uznajemy je wyłącznie za produkt naszej nowej ery cyfrowej. Dezinformacja istniała na długo przed internetem i wcale nie potrzebowała technologii, żeby wpływać na zbiorowe wyobrażenia.
Jeszcze zanim wirtualny świat stworzył swoje algorytmy, propaganda w świecie analogowym potrafiła wykorzystywać podobne mechanizmy. Operowała konkretną narracją, selekcją faktów, kreowaniem wroga i emocjonalnym tonem przekazu.
Jednym z bardziej drastycznych przykładów takiej analogowej machiny fake newsów był stan wojenny w Polsce, wprowadzony 13 grudnia 1981 roku. To był czas, w którym cała informacyjna rzeczywistość została podporządkowana jednemu celowi - utrzymaniu pełnej kontroli nad społeczeństwem.

Stan wojenny i narodziny propagandowej rzeczywistości
W nocy z 12 na 13 grudnia generał Wojciech Jaruzelski ogłosił wprowadzenie stanu wojennego. Telewizja i radio nadawały odezwy władzy, a jeszcze przed świtem Polacy dowiedzieli się o ograniczeniu swobód obywatelskich, blokadach ulic, internowaniach działaczy "Solidarności" i wprowadzeniu wojsk na ulice. Razem restrykcjami fizycznymi przyszła także blokada informacyjna. Władze doskonale rozumiały, że jeśli chcą usprawiedliwić tak drastyczne działania, muszą stworzyć jednolitą narrację i natychmiast zatrzymać wszystkie inne głosy.

Już pierwszego dnia kontrola nad mediami była niemal całkowita. Redakcje obsadzono przedstawicielami wojska i funkcjonariuszami, studia telewizyjne pracowały pod nadzorem, a telewizja zaczęła nadawać niemal bez przerwy. Prezenterzy pojawiali się w mundurach, co miało symbolicznie podkreślać, że przekaz pochodzi bezpośrednio "z państwa". Najważniejsze media (Trybuna Ludu, Dziennik Telewizyjny, Polskie Radio) stały się narzędziem kontroli zbiorowej percepcji.

Propaganda stanu wojennego. Strach, chaos i tworzenie wroga
Propaganda tamtych dni była zaprojektowana tak, by nikt nie wątpił w "konieczność" wprowadzenia stanu wojennego. W oficjalnych przemówieniach dominował język zagrożenia i katastrofy. W słynnym wystąpieniu Jaruzelskiego, wielokrotnie cytowanym w prasie i radiu, padły słowa:
Atmosfera niekończących się konfliktów, nieporozumień, nienawiści sieje spustoszenie psychiczne. Chaos i demoralizacja przybrały rozmiary klęski. Dalszy ich rozwój grozi załamaniem życia narodowego.
Tak budowano przekonanie, że Polska stoi na krawędzi rozpadu. Jednocześnie konsekwentnie kreślono portret opozycji jako grupy nieodpowiedzialnych radykałów, którzy mieli sprowadzić państwo na skraj katastrofy. Z relacji znikały informacje o brutalnych pacyfikacjach strajków, o śmierci górników z kopalni "Wujek", o represjach wobec tysięcy internowanych. Fałszowano kontekst i proporcje, podkreślając jedynie to, co wzmacniało oficjalną narrację, czyli rzekomy chaos gospodarczy, anarchię i moralny rozkład.
Mechanizm był prosty, ale do bólu skuteczny. Jeśli w mediach nie ma alternatywy, jeśli odbiorca nie ma żadnego innego punktu odniesienia, propagandowy przekaz zaczyna tworzyć nową "prawdę" i kreuje rzeczywistość.
Analogowe fake newsy. Jak działał świat bez alternatywy informacyjnej?
Różnica między współczesnymi fake newsami a propagandą stanu wojennego polegała przede wszystkim na skali kontroli. Dzisiejsze fałszywe treści krążą w obiegu, który jest chaotyczny i nie w pełni kontrolowany (o ile w ogóle możemy mówić o kontroli w przypadku viralowych treści). W latach 80. XX w. propaganda miała charakter systemowy i pełny monopol medialny. Nie chodziło o rywalizację poglądów, ale o całkowite zduszenie informacji, które nie zgadzały się z linią partii.
Prasa niezależna została wyłączona lub znacząco ograniczona. Radio i telewizja nadawały wyłącznie oficjalne komunikaty. Jak się zastanowimy, to wręcz przerażające, ile ludzi nie miało szansy na weryfikację faktów, ile polegało na tym, co słyszeli w mediach kontrolowanych przez władzę. Strach potęgował podatność na manipulacje, a emocjonalny ton narracji sprawiał, że nawet absurdalne uzasadnienia mogły wydawać się przekonujące.
Propaganda działała więc nie tylko poprzez fałsz, ale też przez zaniechanie... przez milczenie o tych rzeczach najważniejszych, przez wymazanie istotnych wydarzeń z publicznej świadomości. Mechanizm ten (choć z dzisiejszego punktu widzenia prosty, wręcz prymitywny) wywoływał trwałe skutki społeczne. Tworzył informacyjną bańkę, z której nie dało się wyjść, i zmieniał sposób myślenia o kraju, władzy oraz przeciwnikach politycznych.

Skutki tej propagandy są widoczne do dziś. Niewiarygodne? A jednak
Choć od wprowadzenia stanu wojennego minęły dekady, jego informacyjna konsekwencja wciąż rezonuje w pamięci społecznej. Wiele osób latami wierzyło w mit o "mniejszym złu", w narrację, że stan wojenny był jedyną możliwą odpowiedzią na kryzys. Ale taki sposób rozumienia historii nie wziął się z naturalnej refleksji, własnych obserwacji, ale tego, że przez długi czas to właśnie propaganda kształtowała przekaz. Dopiero po transformacji zaczęły pojawiać się alternatywne głosy i zaczęły wychodzić na wierz ówczesne dokumenty.
Historia stanu wojennego czasów PRL-u, nawet dla osób urodzonych już pod koniec lat 80. XX w. i później (czyli tych, którzy nie mają prawa pamiętać nawet strzępków tych wydarzeń) powinna być ważnym ostrzeżeniem. Pokazuje, że fałszywe treści nie rodzą się wyłącznie we współczesnym cyfrowym chaosie. Mogą być groźnym narzędziem w użytku tego, kto przejmie kontrolę nad przepływem informacji. A w obecnej sytuacji społecznej, geopolitycznej, to temat niezwykle aktualny.
Współczesna lekcja z analogowej dezinformacji
Stan wojenny udowadnia, że propaganda (i to niezależnie od epoki) działa na najbardziej wrażliwych obszarach. Na emocjach, lękach i pragnieniu bezpieczeństwa. Analogowe fake newsy wykorzystywały mechanizmy, które dziś działają w internecie, chociaż ich środowisko było zupełnie inne. Wspólny pozostaje jednak efekt - zniekształcony obraz rzeczywistości.
Ostatnio słuchając wiadomości radiowych jadąc samochodem, usłyszałem o badaniu społeczeństwa, w którym wyszło, że Polacy charakteryzują wyjątkowo wysokim poziomem braku zaufania. Że gorzej jest już tylko w krajach ogarniętych wojną domową. I choć tamta informacja dotyczyła nepotyzmu, to niestety pokazuje jeszcze coś innego. Że jako społeczeństwo żywiąc... strach?... niechęć?... albo inne negatywne emocje do innych, możemy być bardziej podatni na manipulacyjne fake newsy. Także te dotyczące naszej najnowszej historii, która bywa zaciągana do walki w sporach politycznych. Ale to już temat na inny artykuł.









