Fotograf najbliższy wojennej tragedii

Dokładnie 56 lat temu, 25 maja 1954 r., Robert Capa był tam, gdzie jego miejsce: na wojnie, z aparatem fotograficznym. Pionier nowoczesnej fotografii wojennej wszedł na minę, kiedy dokumentował natarcie francuskich żołnierzy w Indochinach. Zginął, kiedy podszedł zbyt blisko wydarzeń, które utrwalał na kliszy.

Zdjęcie "Upadek żołnierza" autorstwa Roberta Capy wiszące w jednej z włoskich galerii
Zdjęcie "Upadek żołnierza" autorstwa Roberta Capy wiszące w jednej z włoskich galeriiAFP

Genialny samouk

Po dojściu Hitlera do władzy Endre uciekł do Paryża. Poznał tam, pracujących dla agencji: Alliance Photo, Henriego Cartier-Bressona, Dawida Szymina (znanego również jako David Seymour czy "Chim") oraz Gertę Pohorylle (znaną bardziej jako Gerda Taro). Ta trójka na zawsze odmieniła jego życie, tak zawodowe, jak i prywatne.

Endre, wraz z Cartier-Bressonem i Szyminem, założył później agencję Magnum, natomiast Gerta została jego partnerką. Zanim się to stało, Endre Erno Friedmann przyjął pseudonim artystyczny Robert Capa ("capa" po węgiersku oznacza "rekin" - przyp. red.) i udawał niezależnego amerykańskiego fotografa. Dopiero po kilku latach wyszło na jaw, że Robert Capa i Endre Friedmann, to jedna i ta sama osoba.

Sfałszowana ikona fotografii?

Do najsławniejszych jego ujęć z Hiszpanii należy zdjęcie zatytułowane "Upadek żołnierza". Fotografia przedstawia upadającego partyzanta i została zrobiona 5 września 1936 r. w okolicach Cerro Muriano. Capa nacisnął spust migawki dokładnie w chwili, gdy żołnierza dosięgła śmiertelna kula.

Do dziś nie ma końca dysputom na temat tego obrazu. Wielu badaczy twierdzi, że sytuacja uchwycona w kadrze została przez fotografa zaaranżowana. Inni zastanawiają się natomiast, czy partyzant rzeczywiście został trafiony, a nawet - czy zginął na wojnie... Mimo wielu takich opinii, "Upadek żołnierza" uważany jest za jedną z ikon nowoczesnej fotografii wojennej.

Zdjęcia Roberta Capy wykonane podczas D-Day wiszące w amsterdamskim muzeum
AFP

Już jako obywatel USA fotografował działania wojenne i codzienne życie w ogarniętej konfliktem Europie. Był wtedy jedynym fotografem z kraju walczącego z Niemcami, który przebywał na terenach znajdujących się pod jurysdykcją III Rzeszy i państw osi.

Swoje najsłynniejsze zdjęcia zrobił Capa podczas desantu aliantów na plażach Normandii. 6 czerwca 1944 r. wylądował na plaży Omaha, gdzie trwały ciężkie walki, jako fotograf pracujący dla magazynu "Life". Naświetlił dwie rolki filmu i wrócił na pokładzie barki desantowej na aliancki okręt. Filmy natychmiast popłynęły do Londynu.

Niestety, podczas wywoływania jeden z laborantów niechcący je uszkodził. Tak spieszył się z suszeniem, że je przegrzał. Na skutek tego zachowało się tylko 11 zdjęć autorstwa Capy z D-Day . "Life" wydrukował dziesięć z nich i opatrzył komentarzem, że są lekko poruszone, bowiem fotograf był "bardzo podekscytowany". Sam Capa, kilka lat później, zdecydowanie temu zaprzeczył.

Zobacz najsłynniejsze zdjęcia Roberta Capy:

Po drugiej wojnie światowej Capa, który mówił, że ma nadzieję, iż "pozostanie bezrobotnym fotografem wojennym do końca życia", znów wyjechał dokumentować konflikty.

Za swój najlepszy materiał, jaki kiedykolwiek udało mu się zrobić, uważał zdjęcia z I wojny izraelsko-arabskiej, podczas której został ranny. Natomiast fotografie jego autorstwa, przedstawiające trzech chorych na jaglicę ślepców prowadzonych przez dziewczynkę, stała się ikoną ilustrującą historię powstania państwa izraelskiego.

Romans i wojna

W 1950 r. Capa dostał od magazynu "Life" propozycję zilustrowania konfliktu w Indochinach. Zgodził się, choć od kilku lat zarzekał się, że na żadną wojnę nie pojedzie. Kiedy rankiem 25 maja 1954 r. obiecywał, że "nie będzie obrażał kolegów i ani razu nie wspomni o swoim geniuszu", nawet nie przypuszczał, że niespełna osiem godzin później zginie.

Capa, razem z dziennikarzami magazynu "Time", przyglądał się ofensywie francuskich żołnierzy w okolicach Thai Binh. Znudzony, wysiadł z jeepa, w którym siedział razem z Amerykanami z "Time'a", i szybkim krokiem poszedł wałem, by wyprzedzić oddział napierających Francuzów i zrobić im zdjęcie od przodu. Nie zdążył. Wybuch miny urwał mu lewą nogą i poważnie uszkodził korpus. Przytomnego Capę, z aparatem w ręce, przetransportowano do szpitala polowego, gdzie zmarł.

Robert Capa zginął stosując się do rady, jakiej udzielał innym fotografom: "Jeśli twoje zdjęcia nie są dostatecznie dobre, to nie jesteś dostatecznie blisko". Dziś jest to wciąż naczelna zasada fotodziennikarstwa.

Marcin Wójcik

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas