Harcerki z Ravensbrück. Pomagały więźniarkom, chorym i „królikom”

To był fenomen na skalę światową. W 1941 roku w obozie koncentracyjnym Ravensbrück powstała jedyna taka funkcjonująca w czasie II wojny światowej drużyna harcerska. Tworzyło ją 7 zastępów, działały w nich aż do wyzwolenia w sumie 102 osoby. Odbywały się regularne zbiórki. Harcerki pomagały innym więźniarkom, chorym i „królikom”.

Więźniarki czekała 40-dniowa kwarantanna. Już w jej trakcie miały jednak rozpocząć morderczą pracę dla dobra Rzeszy
Więźniarki czekała 40-dniowa kwarantanna. Już w jej trakcie miały jednak rozpocząć morderczą pracę dla dobra RzeszyBundesarchivdomena publiczna

W listopadzie transport tarnowsko-krakowski skończył kwarantannę. Nawet ostatniego dnia Hermina Kubitza śledzi każdy najmniejszy ruch więźniarek. Kiedy wydawało się, że poszła do dyżurki, Marysia Rydarowska wstała, by podejść do Ziuty Kantor, Kubitza wyrosła przy niej w mgnieniu oka. Wymierzyła dziewczynie policzek. "Wiesz, że nie wolno się włóczyć po bloku!" - krzyczała.

A jednak nie zdążyła zapobiec realizacji planu harcerki. W ułamku sekundy, zanim blokowa zdążyła się zorientować, Marysia wcisnęła Ziucie w dłoń skrawek gazety. Minęły godziny, nim trafiła się okazja, by harcmistrzyni mogła niepostrzeżenie go wyjąć i przeczytać: "Jesteśmy gotowe, czekamy na zbiórkę". I znów czas dłużył się w nieskończoność. W końcu blokowa na chwilę spuściła więźniarki z oczu. Józefa Kantor błyskawicznie wykorzystała okazję, by odpowiedzieć Marysi: "Dziś po apelu, na trzeciaku, na pryczy Zosi".

Jutro może być jeszcze gorzej

Jeszcze trwający długie godziny apel. Stoją piątkami z rękami wzdłuż boków w bezruchu. Każdy szept, przeniesienie ciężaru ciała z jednej nogi na drugą, by choć na moment poczuć ulgę, może się skończyć biciem i kopaniem. Funkcyjne nie mogą doliczyć się więźniarek.

W końcu procedura się kończy. Każda marzy o miejscu na twardej pryczy, z siennikiem z drewnianych wiórów i wytartej słomy oraz wypchanej słomą poduszce. O śnie, który pozwoli na chwilę oderwać się od obozowej rzeczywistości, ukoić ból spracowanych rąk i nóg, zapomnieć o sztywnym karku. Ale muszą pokonać to pragnienie - nie wiadomo, kiedy będzie następna okazja do spotkania. Jutro może być jeszcze gorzej.

A poza tym jeśli się uda, to będzie pierwsze zwycięstwo. Pierwsza rada drużyny. Trzeciak to trzecia kondygnacja piętrowych łóżek, ta pod samym sufitem. Jest tam duszno i niewygodnie, bo nie sposób się wyprostować, ale w obozowym świecie to stosunkowo bezpieczne miejsce. Strażniczkom trudno dostrzec, co się tam dzieje, a nie chce im się wspinać. Dlatego później właśnie na trzeciaku będą ukrywały przed selekcją poszukiwane przez obozowe władze słabe i chore więźniarki, to będzie miejsce zbiórek zastępów i rady drużyny. Ale najpierw drużyna musi powstać...

Wojna polsko-czeska o Śląsk Cieszyński

Wojna polsko-czechosłowacka jest dość słabo znana w polskiej historiografii. Przyćmiła ją wojna z bolszewikami i powstania na Śląsku oraz w Wielkopolsce. Na Śląsku Cieszyńskim krzyżowały się interesy obu nowo utworzonych państw, które pragnęły opanować miejscowe kopalnie, przemysł ciężki i szlaki komunikacyjne. Prędzej czy później musiało dojść do konfliktu.

Pod Stonawą wojska czechosłowackie powstrzymały natarcie polskiej kompanii. Zginęło około 75 procent stanu osobowego. Przeżyło kilkunastu żołnierzy, którzy dostali się do niewoli. Czesi nie mieli zamiaru odsyłać ich na tyły – zadźgali polskich żołnierzy bagnetami. Podobny los czekał jeńców wziętych pod Bystrzycą. Jeszcze tego samego dnia, 27 stycznia, Czesi zajęli Cieszyn, a Wojsko Polskie wycofało się za Wisłę. Na zdjęciu ulice Cieszyna na przełomie stycznia i lutego 1919 roku.
Początkowo lokalne władze podpisały umowę o wzajemnym zarządzaniu Śląskiem Cieszyńskim i same, bez ingerencji z zewnątrz, ustaliły granicę, która przebiegała zgodnie z podziałem etnicznym. Miejscowi politycy postanowili jednak, że ostateczna decyzja będzie należała do władz centralnych obu państw. Zgoda nie trwała zbyt długo.
Jak pisał Jiři Friedl: „Krótkotrwały spokój został przerwany mnożącymi się różnorodnymi problemami związanymi przede wszystkim z kompetencjami obu organów i problemami podporządkowania spornego terytorium. Obie strony oskarżały się wzajemnie o naruszanie umowy, jednocześnie dawała znać o sobie ostra propaganda i agitacja. Nie udało się również rozwiązać kłopotów związanych z zaopatrzeniem, gdyż obie strony starały się zaopatrywać głównie tylko tereny podlegające własnemu nadzorowi”. Na zdjęciu czescy legioniści w Cieszynie.
Sytuację zaogniła decyzja polskiego rządu o poborze mieszkańców Śląska Cieszyńskiego do Wojska Polskiego. Sytuacja była o tyle dziwna, że ustawa dokładnie określała kogo i na jakim terenie obowiązuje pobór. Tereny sporne miały być z niego wyłączone. Czesi wyrazili wówczas zaniepokojenie. Impulsem do działania było dla nich rozpisanie przez polski rząd wyborów do Sejmu na 26 stycznia 1919 roku. Rząd Czechosłowacji uznał to za naruszenie porozumienia i próbę utrwalenia polskiej władzy na spornym terenie. Na zdjęciu żołnierze czechosłowaccy w czasie walk o Cieszyn.
Wykorzystując polskie zaangażowanie na Ukrainie, 23 stycznia 1919 roku armia czechosłowacka uderzyła na Polskę. Na sporne tereny wkroczył szesnastotysięczny korpus pod dowództwem płk. Josefa Šnejdarka, wsparty pociągiem pancernym i artylerią. Już pierwszego dnia zdobyli Bogumin oraz kopalnie Zagłębia Karwińskiego. Polacy nie mieli w rejonie jednostek liniowych. Czechosłowackiemu atakowi przeciwstawili się okoliczni Polacy – górnicy i młodzież szkolna. W sumie 1,5 tysiąca ludzi. Mimo nadejścia w kolejnych dniach kompanii z 12 pułku piechoty, sytuacja Polaków nie uległa poprawie - nadal byli spychani w kierunku Wisły. Co gorsze, czechosłowackie wojska dopuściły się zbrodni. Na zdjęciu polska ulotka ukazująca czeskie zbrodnie.
W tym czasie nadeszły polskie posiłki: cztery bataliony piechoty, dwa szwadrony kawalerii i pociąg pancerny. Polacy zagrodzili drogę do Bielska. 28 stycznia 1919 roku rozpoczęła się bitwa pod Skoczowem. Mimo kilku prób przełamania, Czesi nie zdołali przebić się dalej. Zajęli jedynie Ustroń i na krótki moment przekroczyli Wisłę w Lipowcu. Po dwóch dniach walk alianci stanowczo zażądali przerwania dalszych działań. Bitwa pod Skoczowem była nierozstrzygnięta, choć Polacy zagrodzili Czechom dalszą drogę wgłąb Polski. Na zdjęciu pomnik ku czci poległych w obronie Śląska Cieszyńskiego 1918-1920 w Skoczowie autorstwa Jana Raszki.
Pod naciskiem aliantów, 3 lutego, ustalono nową linię demarkacyjną ciągnącą się mniej więcej wzdłuż spornej linii kolei koszycko-bogumińskiej. Czesi nie do końca godzili się na nowy podział. Musieli wycofać się z zajętych terenów, co przeciągali w nieskończoność. W dodatku coraz częściej dochodziło do łamania zawieszenia broni. Wbrew porozumieniu, Czesi próbowali odrzucić słabe polskie jednostki dalej od linii kolejowej. Na zdjęciu alianccy żołnierze nadzorujący przestrzeganie porozumienia.
W końcu do akcji wkroczyli Francuzi, którzy zagrozili wejściem swoich oddziałów i rozdzieleniem siłą walczących stron. W końcu pod koniec lutego Czesi wycofali się za nową linię demarkacyjną. 25 lutego wkroczyło do wschodniego Cieszyna. Oznaczało to, że Czechosłowacja zajęła część etnicznie polskiego Śląska Cieszyńskiego. I choć państwa Ententy podjęły decyzję o przeprowadzeniu w najbliższych miesiącach plebiscytu, który miał zadecydować o kształcie granicy, to ostatecznie do niego nie doszło. Pogłębiło to i tak dość poważny konflikt pomiędzy państwami, czego wyrazem były wydarzenia z 1938 roku. Po zajęciu Zaolzia, Polacy dokonali kilku aktów zemsty za czeskie zbrodnie sprzed 20 lat. Na zdjęciu wkroczenie wojsk polskich do Cieszyna. Sławek Zagórski

"Czuwaj!"

Po ogłoszeniu ciszy nocnej nie lada ekwilibrystyki wymaga, by wspiąć się niepostrzeżenie na trzeciak. Na pryczach 1. i 2. poziomu śpią stłoczone więźniarki. Prycze są wąskie, żadnych drabinek nie ma. Pionowe słupki nie są wystarczającą podporą dla rąk, a oparcie się o pryczę grozi nadepnięciem na śpiącą i awanturą, jeśli ta się obudzi. Najmniejszy szept może ściągnąć uwagę blokowej.

Pierwszy poziom druhnie Ziucie jakoś udało się pokonać, ale kobieta na drugiej kondygnacji szepcze z irytacją: "Ile was tam śpi na tym trzeciaku? Chyba już czwarta włazi". Druhna Ziuta stara się załagodzić sytuację: "Przepraszam, może się pani tylko zdawało", otula niewiastę kocem, głaszcze po ręce. Kobieta się uspokaja. "Może mi się zdawało" - mruczy.

Jeszcze tylko jeden poziom, jeden wysiłek - i jest. Z trudem wciska się między przytulone do siebie, stłoczone koleżanki. Wita je harcerskim: "Czuwaj!". To jedno słowo zamienia niewygodną pryczę w harcówkę. Tyle razy witały się nim na zbiórkach i obozach.

Tego słowa używają tylko polscy harcerze. Znaczy niby to samo, co skautowe zawołanie "Be prepared!" - bądź gotów: do czynu, służby dla ojczyzny, pracy dla innych i nad sobą. A jednak w polskim "Czuwaj!" pobrzmiewają odwaga i tradycja polskich rycerzy, którzy tym przeciągłym hasłem nawoływali się podczas nocnych wart. Czuwaj, bądź czujny, miej oczy szeroko otwarte...

Tego zawołania jako pierwsze zaczęły używać harcerki, a nie harcerze. Na ten pomysł wpadła druhna Olga Drahonowska-Małkowska - założycielka pierwszych drużyn skautek we Lwowie. W 1912 roku na letnim obozie 3. Lwowskiej Drużyny im. Emilii Plater druhny postanowiły zawołaniem "Czuwaj!" zastąpić stosowane wcześniej wojskowe pozdrowienie: "Czołem!". Kojarzyło im się z czołobitnością. "Czuwaj!" miało wyjątkowy charakter.

Duch harcerstwa

"Czuwaj!" - ledwo słyszalnym szeptem odpowiadają drużynowej druhny na trzeciaku. Ściskają sobie dłonie w skautowym geście braterstwa. Zaczyna się pierwsza obozowa zbiórka. Wreszcie mogą porozmawiać, wymienić myśli, senność ulatuje. Rozmawiają szeptem. Uważają, by się nie poruszyć, by na niższe kondygnacje prycz nie spadło choćby źdźbło słomy z siennika.

Po kilku godzinach szeptania ustalają cele nowej obozowej drużyny: czuwanie nad własną postawą, by była zgodna z duchem harcerstwa, zachowanie równowagi wewnętrznej, godności i pogody ducha, podtrzymywanie na duchu innych współwięźniarek, wzajemna pomoc, opieka nad starszymi i chorymi, próba odrywania myśli więźniarek od koszmaru codzienności obozowej.

Każda wie, że te cele musi realizować sama na własną rękę, szukać harcerek, tworzyć zastępy. "Każda z nas wyszukiwała harcerki, opierając się na własnej obserwacji. Rozpoznawałyśmy je po postawie i zachowaniu wobec innych współwięźniarek. Prawie nigdy nie zdarzyła się pomyłka, a rozmowa dokonywała reszty" - wspomina tamten czas Józefa Kantor.

Najstarsza kopalnia złota w Polsce. Co zasypali Niemcy, odkopują Polacy

Dolny Śląsk jest pełen nieodkrytych przez masowego turystę miejsc. Niektóre z perełek noszą intrygujące nazwy, jak Złoty Stok czy Złotoryja. Konotacje ze złotem nie powinny dziwić czytelników. Wręcz przeciwnie! W okolicach jednego i drugiego dolnośląskiego miasta wydobywano złoto z głębi ziemi lub poszukiwano jego w osadach rzecznych! Najstarsza kopalnia złota w Polsce znajduje się w piętnastotysięcznej Złotoryi, która znajduje się niedaleko Legnicy.

Okazuje się, że kopalnia w Złotoryi skrywa niejeden sekret. Z niewiadomych przyczyn część podziemnych korytarzy została zasypana. Przypuszcza się, że dokonali tego hitlerowcy jeszcze podczas II wojny światowej.Albin MarciniakEast News
W kopalni wydobywano nie tylko złoto, ale również rudy miedzi i srebro. Niestety nie przetrwały do dzisiaj żadne informacje historyczne o skali wydobycia złota, zatem możemy tylko przypuszczać, że być może w Złotoryi miała miejsce prawdziwa „gorączka” najcenniejszego kruszcu.
Ponadto, według podań kopalnia rzekomo miałaby być połączona korytarzami z kościołem św. Mikołaja. Niestety żadnych korytarzy prowadzących w tamtą stronę nie odkryto.Albin MarciniakEast News
Przemysł górniczy w okolicach Złotoryi bazował w historii przede wszystkim na eksploatacji złóż ze złotonośnych piasków rzecznych odsłaniających się w dolinie Kaczawy.Albin MarciniakEast News
Złoto jednak także wydobywano z podziemnych złóż znajdujących się w obrębie litych skał takich jak diabazy, ryolity czy łupki dachówkowe. Przykładem takiego wydobycia jest Kopalnia Złota „Aurelia”, która powstała w środku góry św. Mikołaja.
Ostatnie dekady to okres intensywnego odkopywania dawnych chodników górniczych. W 1997 roku odkryto kilkudziesięciometrowy pionowy szyb, a w 2000 roku boczne odgałęzienia od sztolni.Albin MarciniakEast News
Dzieje tutejszej sztolni zaczynają się już w 1660 roku! Powstał wówczas pierwszy chodnik wydobywczy, a kolejne zostały wykute dopiero w XX wieku.Albin MarciniakEast News
Kopalnia jest udostępniona do zwiedzania tylko w sezonie od maja do września. W pozostałych miesiącach wstęp jest możliwy, ale trzeba umawiać się indywidualnie.Albin MarciniakEast News

Niebezpieczne ze wszech miar przedsięwzięcie

Maria Franiel-Koziełowa zapamiętała doskonale dzień, w którym właśnie Józefa Kantor zaprosiła ją do pracy w drużynie. Urodzona w 1922 roku, w czasach szkolnych należała do ZHP. Razem z młodszą siostrą Apolonią do Ravensbrück trafiły 6 czerwca 1942 roku dużym transportem ze Śląska i po kwarantannie zostały przydzielone do pracy w szwalni.

"Jak to zwykle bywa w nowych warunkach, zaczęłam się bojaźliwie, ale też i ciekawie rozglądać. Zauważyłam, że ktoś mnie bacznie obserwuje i stara się do mnie i do siostry zbliżyć. Była to nasza późniejsza drużynowa, kochana nasza Ziutka Kantor" - wspominała Maria Franiel-Koziełowa.

Starsza więźniarka otoczyła je opieką. Rozmawiała z nimi o domu, rodzinie, codziennych sprawach. Tak dowiedziała się, że Marysia pochodziła z polskiej rodziny mieszkającej na Śląsku. Jej ojciec i dziadek brali udział we wszystkich trzech powstaniach śląskich. Tak samo jak brat Ziuty! Rozmawiały też o harcerstwie, przedwojennych zbiórkach i obozach.

Pewnego dnia harcmistrzyni zapytała Marysię, czy także teraz chciałaby należeć do harcerstwa. "Zdumiona tym pytaniem natychmiast odparłam z melancholią, ale też młodzieńczym zapałem: «Jeszcze jak!»". Po paru dniach Józefa Kantor zaprosiła ją na zbiórkę z innymi harcerkami.

"W pierwszej chwili osłupiałam, a następnie nie posiadałam się już z radości, że druhna drużynowa uznała mnie godną takiego wyróżnienia. Jeśli chodzi o moją młodziutką siostrę, to postanowiłyśmy jej nie wtajemniczać w to niebezpieczne ze wszech miar przedsięwzięcie. Odtąd zaczęła się moja normalna praca - oczywiście w cudzysłowie normalna, bo przecież w warunkach obozowych, ale w najprawdziwszej drużynie harcerskiej" - wspominała Maria Franiel-Koziełowa.

Odarte z indywidualności

Także dla Wacławy Andrzejak-Gnatowskiej z lubelskiego transportu spotkanie z Józefą Kantor było przepustką do drużyny. "Dla wielu z nas była źródłem siły, wiary w lepsze jutro i ukojeniem tęsknoty za rodziną, krajem. To ona pozwoliła mi przetrwać, to ona wraz z ofiarną pomocą druhen pozwoliła mi przeżyć najgorsze, szczególnie w okresie tuż pooperacyjnym i później kiedy nas «króli» poszukiwano w celu likwidacji i zatarcia śladów zbrodni" - wspominała Wacława Andrzejak-Gnatowska.

Zofia i Maria Kucharskie trafiły do drużyny pod koniec 1942 roku. Do obozu zostały przywiezione pół roku wcześniej, w kwietniu 1942 roku, w 240-osobowym transporcie z Radomia, Kielc i Częstochowy. Z czasem przychodzące do Ravensbrück transporty kobiet były coraz większe, przybywały z Polski, Czech, Rosji, Francji - całej okupowanej przez Niemców Europy.

W obozie, nieprzystosowanym do tak dużej liczby więźniarek, panował tłok. Do sal dostawiano kolejne prycze. Na jednym łóżku spały po trzy osoby. Wprawdzie w sierpniu 1941 roku w obozie powstały nowe baraki, a w 1942 oddano kolejnych osiem bloków, ale na niewiele się to zdało. Wkrótce w przeludnionym obozie zabrakło nawet obozowych pasiaków i nowo przybyłe dostawały po prostu cywilne ubrania, odebrane innym więźniarkom, z naszytymi krzyżami i łatami, by było wiadomo, że to więźniarki.

Relacje kobiet, które trafiły do Ravensbrück w 1939 czy 1940 roku, bardzo różnią się od tych z lat późniejszych. Początkowo obóz był zorganizowany, a panujące w nim zasady czytelne, każda więźniarka miała określony przydział odzieży, własną pryczę, kubek, miskę.

Z czasem i napływem kolejnych transportów ten porządek coraz bardziej się załamywał. W tym tłumie nowo przybyłym coraz trudniej było się odnaleźć. Niemożliwe było poznanie kobiet z tego samego transportu, a co dopiero tych, które już od dawna były w obozie. Tłum odbierał indywidualność, kobiety czuły się w nim samotne i wyobcowane. Wszędzie czaiło się zagrożenie. Panoszyły się choroby, panował głód.

Nieproszeni goście Izraela. Jaskinie nietoperzy w opuszczonych bazach

W opuszczonej izraelskiej bazie wojskowej nieopodal rzeki Jordan przy Zachodnim Brzegu zagnieździli się nowi lokatorzy – nietoperze podkowcowate. Pozostawiony sam sobie posterunek w Dolinie Jordanu to idealna siedziba dla nietoperzy, które masowo osiedlają się w jego wnętrzach. To niecodzienne zjawisko, bo zwierzęta te rzadko kiedy wybierają konstrukcje wybudowane przez człowieka na swoją siedzibę. Budynki te zostały opuszczone przez wojsko w 1994 ze względu na podpisanie traktatu pokojowego pomiędzy krajami.

Baza to jedna z kilkunastu mini-fortec wybudowanych na granicy izraelsko-jordańskiej po wojnie sześciodniowej w 1967 roku.MENAHEM KAHANAEast News
Rodzina podkowcowatych różni się od innych nietoperzy sposobem wydawania ultradźwięków. Fale dźwiękowe „wypuszczają” przez nos, przez co przybiera on dziwaczne kształty.MENAHEM KAHANAEast News
Kiedy zwisają głową w dół, otulają się skrzydłami, przybierając charakterystyczny kształt „woreczka”. MENAHEM KAHANAEast News
W Izraelu żyją 33 gatunki nietoperzy.MENAHEM KAHANAEast News
W latach 50. podjęto eksterminację tych ssaków, szczególnie nietoperzy owocowych, gdyż stwierdzono, że ich liczba jest zdecydowanie za duża. MENAHEM KAHANAEast News
Redukcja populacji nietoperzy doprowadziła do plag owadów, między innymi ciem, które niszczyły uprawy. MENAHEM KAHANAEast News
Nietoperze żywią się bowiem owadami. Spadek ich liczby wywołał niekontrolowany wzrost szkodliwych insektów.MENAHEM KAHANAEast News
Obecnie sporo działaczy próbuje namówić rząd, aby objął te zwierzęta ochroną. Organizują też akcje na rzecz pomocy nietoperzom.MENAHEM KAHANAEast News
Nietoperze w opuszczonych bazach wojskowych w Izraelu.MENAHEM KAHANAEast News
Nietoperze w opuszczonych bazach wojskowych w Izraelu.MENAHEM KAHANAEast News
Nietoperze w opuszczonych bazach wojskowych w Izraelu.MENAHEM KAHANAEast News
Nietoperze w opuszczonych bazach wojskowych w Izraelu.MENAHEM KAHANAEast News
Nietoperze w opuszczonych bazach wojskowych w Izraelu.MENAHEM KAHANAEast News

Tajemnica harcerek

Częste przenosiny z bloku na blok i z komanda do komanda de facto uniemożliwiały nawiązywanie więzi z innymi osadzonymi. Dlatego tak ważna była inicjatywa harcerek, by w tym tłumie wypatrywać kobiet, których zachowania świadczyły o harcerskiej wrażliwości i podejściu do życia. Pogodne, otwarte, chcące nieść pomoc innym. I nawiązywać z nimi kontakt.

"Przez szereg miesięcy, pracując w różnych grupach, zdołałyśmy zauważyć i odczuć, że istnieje jakaś samopomoc wśród więźniarek. Jednak całej akcji nie mogłyśmy zrozumieć" - wspominała Maria Kucharska.

"My", bo w obozie była razem z dziesięć lat młodszą siostrą Zosią. Pochodziły z Tomaszowa Mazowieckiego, Marysia w czasach szkolnych należała do harcerstwa. Zosia natomiast aktywnie działała w konspiracji. W obozie w oko wpadły drużynowej Józefie Kantor, szukającej kandydatek do drużyny, która często odprawiała niedzielne nabożeństwa w bloku 13. "Po nabraniu do nas zaufania zdradziła przed nami tajemnicę istnienia drużyny i wciągnęła nas do zespołu czynnych harcerek" - wspominała Maria Kucharska.

Drużynowa obserwowała kandydatki do drużyny nie tylko w czasie nabożeństw. Zbierała także informacje o nich od innych więźniarek. Tak dowiedziała się, że Marysia i Zosia oddały jeden z przysługujących im do wysłania listów siostrom Cabanównom i Poborcównom, które miały zakaz wysyłania i otrzymywania listów.

Tekst stanowi fragment książki Anny Kwiatkowskiej-Biedy "Harcerki z Ravensbrück", która ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Bellonadomena publiczna
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas