Indyjski maharadża ratuje polskie dzieci
Historia II wojny światowej to także dziesiątki tysięcy uprowadzonych przez sowieckiego okupanta dzieci, którym przyszło walczyć z samotnością, bólem, a nade wszystko z czyhającą wszędzie śmiercią. „Nieludzka ziemia” była prawdziwym piekłem dla więźniów. Wielu z nich nie dane było powrócić do domów. W poczuciu beznadziei czekali cudu w radzieckiej niewoli. A ten zdarzył się za sprawą hinduskiego maharadży…
W ramach ustaleń układu Sikorski-Majski z połowy 1941 roku Polacy uwięzieni po wrześniu 1939 roku w większości zostali zwolnieni z sowieckich obozów, ale ani oni, ani emigracyjne władze nie do końca wiedziały, jaki los spotka ciężko doświadczonych przez los więźniów.
Sowieci nie byli skorzy do współpracy, zwłaszcza, że utrzymanie licznej rzeszy Polaków wiązało się z dużymi nakładami finansowymi. Po długich pertraktacjach żołnierze Armii Polskiej w ZSRR kierowanej przez gen. Władysława Andersa mieli zostać ewakuowani do brytyjskiego Iranu. Alianci słusznie zakładali, że dostaną bitnych żołnierzy, którzy szybko zasilą szeregi sprzymierzonych. Nie pomylili się.
2. Korpus Polski przeszedł trudny szlak bojowy w kampanii włoskiej, zdobywając m.in. Monte Cassino i Bolonię. Polacy pokazali, że nie mają sobie równych, gdy idzie o zaangażowanie w walkę i hart ducha. Mimo tragicznych doświadczeń parli do przodu, bijąc się o wolność i niepodległość ukochanej ojczyzny.
Co zrobić z sierotami?
Wraz z regularną armią do Iranu ewakuowano dziesiątki tysięcy cywilów. Przedsięwzięcie to z logistycznego punktu widzenia było prawdziwym majstersztykiem, zwłaszcza w obliczu braku żywności, ubrań i lekarstw. Znaczna część dzieci osieroconych po 1939 roku nie mogła towarzyszyć żołnierzom na trudnym szlaku bojowym. W konsekwencji na przełomie 1941 i 1942 roku do tymczasowego sierocińca dla polskich dzieci oddelegowano ks. Franciszka Plutę, który miał zorganizować działalność ośrodka i przygotować podopiecznych do spodziewanej ewakuacji.
W placówce zlokalizowanej w Aszchabadzie gromadzono sieroty z całego Związku Radzieckiego, co już samo w sobie było trudną i wymagającą dużo samozaparcia i zmysłu logistycznego operacją. Przedstawiciele władz polskich podróżowali po ZSRS, poszukując śladów młodych Polaków. Wśród zaangażowanych w operację była m.in. Hanka Ordonówna, ówczesna gwiazda polskiej międzywojennej sceny muzycznej. Wspierał ją mąż, hr. Michał Tyszkiewicz. Ich wielkie poświęcenie umożliwiło odnalezienie dziesiątek sierot polskiego pochodzenia, które następnie wysyłano pod granicę z Iranem, by tam oczekiwały na dalszą drogę. Wielu z pewnością nie udało się odnaleźć. Ci, którzy trafili pod pieczę opiekunów mieli najwięcej szczęścia. Wkrótce mieli trafić z piekła do nieba.
Jam Saheb Digvijay Sinhji przychodzi z pomocą
Początkowo Polacy nie do końca wiedzieli, co dalej robić z dziećmi zgromadzonymi w Aszchabadzie. Ich ewakuacja do Iranu byłaby niezwykle ryzykowna, zwłaszcza, że brytyjskie wsparcie nie było w stanie pokryć kosztów związanych z przyjęciem tak ogromnej liczby osób cywilnych. Z pomocą dla młodych Polaków przyszedł maharadża Nawanagaru Jam Saheb Digvijay Sinhji. Indyjski arystokrata od dawna sprzyjał Polakom.
Już w latach dwudziestych miał okazję poznać wybitnego działacza niepodległościowego Ignacego Paderewskiego, a później spotykał się z gen. Władysławem Sikorskim, premierem polskiego Rządu Emigracyjnego. W 1942 roku pełnił ważną funkcję przewodniczącego Rady Książąt Indyjskich, ciesząc się szacunkiem wśród hinduskich możnowładców oraz uznaniem władz brytyjskich.
Maharadża zainteresował się losem polskich dzieci i wzruszony ich tragicznym losem nakazał zbudowanie specjalnego obozu, w którym mieli zostać przyjęci młodzi goście. Polski Obóz Dziecięcy został zlokalizowany w rejonie Balachadi. Maharadża wydatnie finansował prace budowlane, a później utrzymanie mieszkańców. Dołożył także wszelkich starań do tego, by Polacy mieli zapewniony wikt i opierunek na terytorium Indii. W efekcie jego starań do kraju przybyło blisko 5 tys. ludzi, a znaczną część z nich rozmieszczono w Valivade, polskim miasteczku dla uchodźców. Finansowaniem ich pobytu zajmowali się miejscowi arystokraci, Brytyjczycy oraz powoływane doraźnie komitety nadzorowane przez Rząd Emigracyjny. Sprawami finansowymi obozu w Balachadi kierował Komitet Pomocy Dzieciom Polskim z siedzibą w Delhi.
Nowe życie małych Polaków
W 1942 roku podopieczni księdza Pluty trafili do zupełnie innego świata. W lipcu 1942 roku wyruszyli do Balachadi. Jam Saheb Digvijay Sinhji dał im nowe domy, ubranie, żywność. Dbał o doposażenie powstałej na miejscu szkoły, szczególnie w zakresie literatury. Sam fascynował się twórczością polskich pisarzy, szczególnie mocno zaczytując się w "Kordianie" będącym metaforą losów Polski.
Warunkom daleko było do luksusu, ale dzięki ciężkiej pracy opiekunów i podopiecznych ośrodka baraki szybko zamieniono na znośne kwaterki, w których młodzież mogła wygodnie mieszkać i uczyć się. Maharadża był szczerze przejęty losem polskich dzieci. Wielokrotnie wizytował obóz, odznaczając się serdecznością, wdziękiem i dużym zainteresowaniem problemami Polaków. Jego szczodrość i wielkie serce zjednały mu osierocone dzieciaki, które często przygotowywały dla maharadży występy i sztuki plastyczne. A przewinęło się ich przez obóz bez mała tysiąc!
Można nawet powiedzieć, że hinduski arystokrata dokonał aktu adopcji sierot - jako maharadża Nawanagaru był bowiem "ojcem" dla wszystkich poddanych. Prosił swoich młodych podopiecznych, by zwracali się do niego "Bapu", co w tytulaturze indyjskiej oznaczało właśnie ojca. Zrodziło to szczególną więź - Bapu przyjeżdżał bowiem regularnie do obozu, oglądał sztuki teatralne, zawody sportowe. Za każdym razem obdarowywał swoich podopiecznych prezentami, nie bez przyczyny zawsze towarzyszyła mu gromadka roześmianych dzieciaków. Ten wzruszający widok był czymś naturalnym w Balachadi.
Do końca wojny nad Polakami roztaczano opiekę, za którą oni odwdzięczali się, jak tylko mogli. 12 maja 1945 roku maharadżę zaproszono na ceremonię poświęcenia sztandaru hufca harcerskiego. W przemówieniu wygłoszonym do zebranych powiedział m.in.: "Zawsze pozostanę wierny i lojalny wobec Polski, zawsze będę sympatyzował z przyszłością Waszego kraju. Jestem pewny, że Polska będzie wolna, że powrócicie do waszych szczęśliwych domów, do kraju wolnego od ucisku. Duch Polski, który jest znany w całym świecie, jak długo pozostanie takim, jakim jest teraz, wywalczy wolność kraju. [...] W historii Jamnagaru dzisiejsze wydarzenie pozostanie zawsze jako jedno z najpiękniejszych, które kiedykolwiek miało miejsce. Niech was Bóg błogosławi i pozwoli wrócić do prawdziwie wolnej i szczęśliwej Polski".
W 1946 roku obóz został zlikwidowany, a młodzi podopieczni wyjechali w świat. Wielu z nich wybrało emigrację, niektórzy wrócili do Polski. Maharadża żegnał ich na peronie, poświęcając chwilę każdemu z opuszczających Indie. Cóż to była za scena! Potężny, ogromnej postury, wzruszony indyjski arystokrata i otaczające go, hałasujące, nie mniej wzruszone polskie sieroty. Ich los w tak dziwny sposób splótł się w czasie II wojny światowej.
Skwer Dobrego Maharadży
Jam Saheb Digvijay Sinhji nie oczekiwał odpłaty. Zapytany o możliwość jakiegokolwiek rewanżu powiedział gen. Władysławowi Sikorskiemu, że chciałby, by w wolnej Polsce jedna z ulic nosiła jego imię. Chciał, by pamiętano o nim jako dobrym człowieku, ojcu, który adoptował setki dzieci, ratując je przed strasznym losem. Polacy spełnili jego prośbę. Na warszawskiej Ochocie można dzisiaj odwiedzić Skwer Dobrego Maharadży, a jedna ze stołecznych szkół nosi jego imię.
W 2011 roku prezydent RP Bronisław Komorowski nadał maharadży pośmiertnie Order Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej. Historia polskich sierot jest jednak wciąż epizodem zapomnianym. Rzadko wspomina się zaangażowanie hinduskiego arystokraty, który postanowił podzielić się z Polakami swoim światem. Choć po pierwotnym osiedlu w Balachadi nie ma dzisiaj śladu, pozostały piękne wspomnienia.
Mateusz Łabuz
Skróty pochodzą od redakcji. Oryginalny tekst można znaleźć na stronie II wojna światowa.