Józef Piłsudski. Ile ofiar ma na sumieniu?

W samym zamachu majowym zginęło około 400 osób. Na zdjęciu szwoleżerowie na pozycjach w Warszawie /CC-BY-SA 3.0 /domena publiczna
Reklama

Krwawy zamach, polityczne morderstwa, brutalne tłumienie strajków i otwarcie obozu koncentracyjnego. Ilu ludzi straciło życie przez polskiego bohatera narodowego? I czy wszystkimi grzechami sanacji wolno obciążać jej twórcę?

Polska połowy lat 20. była biedna, zacofana i pogrążona w kryzysie politycznym. W ciągu ośmiu lat rządy zmieniały się czternastokrotnie. Trwająca od 1925 roku wojna celna z Niemcami wyniszczała polską gospodarkę, przez co w listopadzie upadł drugi rząd Władysława Grabskiego. Kolejne kryzysy gabinetowe i coraz gorsza sytuacja gospodarcza kraju zmusiły Piłsudskiego do działania. Wzywali go do tego także ówcześni politycy.

9 maja 1926 roku na łamach "Nowego Kuriera Polskiego" ukazał się wywiad z Wincentym Witosem. Polityk, który dzień później po raz trzeci został premierem, wzywał Piłsudskiego:

Reklama

"Niechże wreszcie Marszałek Piłsudski wyjdzie z ukrycia, niechże stworzy rząd, niech weźmie do współpracy wszystkie czynniki twórcze, którym dobro państwa leży na sercu. Jeśli tego nie zrobi, będzie się miało wrażenie, że nie zależy mu naprawdę na uporządkowaniu stosunków w państwie."

Przewrót majowy

Przygotowania do przewrotu rozpoczęły się na długo przed apelem Witosa. Władysław Pobóg-Malinowski uważa, że grupa, która planowała przejąć władzę i uzdrowić państwo, zaczęła krystalizować się już w listopadzie 1925 roku. Decydujący moment nadszedł jednak dopiero następnej wiosny. Od wczesnych godzin rannych 12 maja do Warszawy zmierzały oddziały wierne Piłsudskiemu. Rząd ogłosił stan wyjątkowy w Warszawie, województwie warszawskim i kliku powiatach województwa lubelskiego.

Do pierwszych starć doszło po południu, po nieudanej rozmowie Piłsudskiego z prezydentem Wojciechowskim. Oddziały wierne rządowi otworzyły ogień do buntowników. Padły pierwsze ofiary. Wkrótce na ulice wyszły tłumy warszawiaków, manifestujących swoje poparcie dla Piłsudskiego. Stopniowo do każdej ze stron dołączały kolejne pułki. Walki rozgorzały na nowo. Tak pułkownik Henryk Piątkowski z Oficerskiej Szkoły Piechoty opisywał starcie z ulicy Brackiej:

"W wąskiej ulicy 20 koni szwoleżerów stanowiło groźną masę. (...) Po krótkiej chwili wahania zakomenderowałem: »Pierwszy strzał w górę, drugi do nich. Ognia!«. Rozległy się strzały. (...) W momencie kiedy szarżujący szwoleżer był w odległości kilkunastu kroków, podchorąży Żelkowski Bronisław wysunął się przede mnie, przyklęknął i strzelił. Szwoleżer spadł z konia zabity."

Warszawę ogarniał chaos. Liczba ofiar rosła. Jak relacjonował jeden ze świadków: "Drażniąco natomiast działają pojedyncze strzały rewolwerowe, czy też karabinowe: wywołują one często panikę i są również powodem wielu ofiar, przyczem strzały te nie dają się niczem usprawiedliwić. Ot, hula sobie brać strzelecka, paląc na wiwat do okien, a nawet do ludzi".

Oficjalnie przewrót zakończył się 14 maja, kiedy prezydent Wojciechowski i premier Witos złożyli dymisję. Komisja Likwidacyjna pod przewodnictwem generała Lucjana Żeligowskiego, zajmująca się unormowaniem sytuacji militarnej w kraju, stwierdziła, że w walkach zginęło 379 osób. 920 odniosło rany. Pismo z ustaleniami w tej sprawie zostało opublikowane 1 czerwca 1926 roku. Nie uwzględniało ono jednak ofiar, które zmarły w późniejszym czasie w wyniku otrzymanych ran lub padły ofiarami niewybuchów.

"Kurier Warszawski", powołując się na informacje Polskiego Czerwonego Krzyża, podał, że do 27 maja liczba ofiar wyniosła 421 osób. Wśród nich nie znaleźli się generałowie Zagórski i Rozwadowski. Pierwszy z nich zaginął w dziwnych okolicznościach, kiedy był pod opieką Wieniawy-Długoszowskiego, a drugi zmarł w 1928 roku. Władze zabroniły przeprowadzenia sekcji zwłok, a lekarze widząc zwłoki, uznali, że generał został zatruty. Obaj byli uważani za przeciwników Piłsudskiego.

CZYTAJ WIĘCEJ: Losy przeciwników Piłsudskiego

Strajki robotniczo-chłopskie

Z punktu widzenia niektórych warstw społecznych opowieści o bogatej i dostatniej II Rzeczpospolitej można włożyć między bajki. Przez cały okres międzywojenny chłopi i robotnicy znajdowali się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Prawdziwy kryzys nadszedł jednak po 1929 roku, kiedy świat ogarnęła recesja. Najgorzej było na wschodnich i południowych kresach Polski. Tak o sytuacji chłopów pisał Witos:

"Wieś odżywia się coraz gorzej. Nawet zamożniejsi gospodarze nie używają cukru. Oszczędzają także na soli, która często stanowi jedyną już okrasę. Przecinanie zapałek na kilka części, krzesanie ognia z kamienia (...) stało się rzeczą codzienną i naturalną. (...) Grasująca w sposób niesłychany gruźlica zabiera niemiłosiernie mnogie ofiary, szczególnie spomiędzy młodszego pokolenia. Ludność chodzi bez obuwia, bez koniecznej bielizny, dodzierając reszty łachmanów, jakie jej z dawnych lepszych pozostały czasów. Szkoły pustoszeją, a nawet kościoły przerzedziły się w sposób widoczny. (...)

Ziemia ubożeje, bo wkładów nikt nie robi i na przyszłość o tym nie myśli. Używanie nawozów sztucznych spadło do minimum. Inwentarz martwy zniszczony. Uprawa ziemi cofa się gwałtownie. Cena ziemi spadła do jednej czwartej niedawnej wartości (...) Ziemia przestała być dla chłopa owym upragnionym nabytkiem, stała się natomiast koniecznym ciężarem, dla niektórych ruiną i nieszczęściem."

Nie może dziwić, że wśród chłopów wzrastało wzburzenie na nieudolną politykę rolną sanacyjnego rządu. Działacze chłopscy wykorzystywali dni świąteczne, by manifestować jedność mieszkańców wsi. Władze jednak brutalnie tłumiły rozruchy, nie chcąc dopuścić do podkopywania swojego autorytetu.

Policja bije i strzela

Jedna z pierwszych pacyfikacji miała miejsce w Łapanowie w 1932 roku. Sanacyjni urzędnicy chcieli zablokować obchody Zielonych Świątek, które planowano przekształcić w wielką chłopską manifestację. Aby nadać jej jeszcze większą rangę, działacze chłopscy zdecydowali się przesunąć marsz na 5 czerwca. Wówczas mogła przybyć większa liczba chłopów. Marsz zakończył się tragicznie. Tak wydarzenia tego dnia opisywali Józef Hampel i Jerzy Zawistowski:

"Organizatorzy, spodziewając się przeszkód ze strony policji, starali się zapewnić porządek i ład w maszerujących kolumnach. (...) Następnie 2 km przed Łapanowem, w Wolicy po przepuszczeniu jadących na czele wozów, policjanci w liczbie ok. 30 zaatakowali idące w strojach krakowskich dziewczęta i kobiety. Wiele z nich dotkliwie pobito pałkami i kolbami, w tym bardzo ciężko Stefanię Satołową ze Zbydniowia.

Następnie policjanci rozproszeni po obu stronach zaczęli strzelać do tłumu, raniąc wiele osób. W chwilę później nadjechał samochód ciężarowy z policją i powiatowym komendantem »Strzelca« Krobickim i ponownie rozpoczęto strzelanie do chłopów. Po tych starciach policjanci wycofali się na posterunek w Łapanowie, a w miasteczku zgromadzili się wzburzeni chłopi w sile ok. 10 tys."

Zgromadzony tłum miał świadomość własnej siły. Sytuacja łatwo mogła przekształcić się w regularną bitwę z policją. Jeden z uczestników zajść, J. Madejczyk, wspominał, że:

"Gdybyśmy byli pchnęli tłum na ów posterunek policji z pewnością przy dużych ofiarach chłopów można by było onych kilkunastu policjantów wraz z komisarzem starostwa wymordować. Zdawaliśmy sobie jednak z tego sprawę co potem (...). Wszak nie było żadnej perspektywy rewolucyjnej ani sojuszu chłopów z robotnikami."

W trakcie strzelaniny od kul padło  14 chłopów. 4 zmarło, a 10 ciężko rannych przewieziono do szpitala. Ogółem podczas strajków chłopskich w latach 1932-37 zginęło od 107 do 117 osób. Jednym z tragiczniejszych był rok 1936, kiedy podczas obchodów Święta Czynu Chłopskiego w wyniku starć z policją życie straciło aż 19 chłopów. Aresztowano wówczas ponad 800 osób. Ich domy zniszczono, a majątek skonfiskowano. W tym samym czasie na Zamojszczyźnie oddziały wojska i policji spacyfikowały 27 wsi, zabijając pięć osób. Ten tragiczny bilans przyćmiły jednak wydarzenia następnego roku.

Robotniczy los

Podobnie miała się sprawa z robotnikami. Niskie zarobki, nadmierne obciążenia i niskie płace powodowały frustrację. Przez jakiś czas, po strajku generalnym z 1926 roku, wystąpienia miały charakter lokalny. Jednak już w 1931 roku, po umocnieniu się władzy sanacyjnej, robotnicy zaczęli organizować kolejne wielkie protesty.

Podczas strajków, jakie odbyły się w Zagłębiu Dąbrowskim i Krakowskim przeciw zapowiedzianej przez rząd obniżce pensji o 15 proc., zginęło 6 górników. Mimo krwawej polityki władz wystąpienia przybierały na sile. Rok później w proteście przeciwko kolejnym cięciom wzięło udział ponad 40 000 robotników. 2 marca 1933 roku strajkowało już 120 tysięcy osób. Siły rządowe tymczasem nie przebierały w środkach. W podlaskim Supraślu wojewoda wysłał przeciw protestującym policję, która zabiła dwie osoby, a 48 raniła.

Bereza Kartuska

"Miejsce odosobnienia" w Berezie, jak określały je władze, zostało utworzone 12 lipca 1934 roku na podstawie rozporządzenia prezydenta Ignacego Mościckiego z dnia 17 czerwca tego samego roku. Pomysłodawcą jego powstania był premier Leon Kozłowski, który zdołał przekonać do swych racji Marszałka Piłsudskiego. Bezpośrednim impulsem, który skłonił ówczesnego Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych do udzielenia zgody na otwarcie obozu, było zabójstwo ministra spraw wewnętrznych, Bronisława Pierackiego. Zginął on w połowie czerwca z rąk ukraińskiego nacjonalisty.

Obóz zasłynął wkrótce dzięki brutalności strażników i wyjątkowo trudnym warunkom. Władysław Ryncarz, działacz Stronnictwa Ludowego, trafił tam za udział i organizację protestów chłopskich w Małopolsce. Tak wspomina pobyt w Berezie:

"Co do zajęć w Berezie to było tak: praca trwała 8 godzin, ale tych wszystkich czynności było na 15 godzin, bo i ćwiczenia, bieganina, mycie ustępów, szorowanie, tak że bite 15 godzin to trwało. Pobudka o godzinie 5. Następnie ubieranie się na korytarzu, potem na salę stać na baczność wpatrzony przed siebie w ścianę. (...) Na sygnał gwizdka cała sala dwójkami z menażkami i ręcznikami do mycia biegiem dookoła bloku, po drugiej stronie którego stały beczki z wodą na wózkach dwukołowych, przyciągniętych poprzedniego dnia przez więźniów od pompy kieratowej, a oddalonej od bloku o paręset metrów.

(...) Myli się z menażki bardzo szybko, bo czas był wyliczony na minuty. Za chwilę gwizdek. Wszyscy na baczność, obojętne, czy się zdążył każdy umyć, czy nie. Znowu dwa sygnały gwizdkiem (...). Biegiem na piętro, na salę. Znowu baczność przy swej pryczy. Następne dwa gwizdki, biegiem do suteren (...). O godzinie 12 przerwa. Trwała godzinę. Obiad, Jedno danie, zupa ziemniaczana. (...) Tak samo na kolację, tylko zupa."

Przez 5 lat istnienia obozu jednorazowo więziono w nim maksymalnie 800 osób. Byli to głównie przeciwnicy polityczni sanacji, ale także terroryści z OUN czy ONR. W końcowym okresie istnienia obozu osadzano w nim również pospolitych przestępców i Żydów oskarżonych o spekulacje. Różne źródła podają, że w obozie zmarło z chorób, wycieńczania i w wyniku pobicia przez strażników od 4 do 20 osób. I choć sam Marszałek zmarł w 1935 roku, to decyzje, które podjął miały bezpośredni wpływ na losy osadzonych.

W sumie rządy sanacji pochłonęły około 1300 ludzkich istnień. Były to ofiary samego puczu, przeprowadzonego przez Piłsudskiego, ale także pacyfikacji w czasie protestów chłopskich i strajków robotniczych. Liczba obejmuje też tych, którzy stali się celem mordów politycznych lub zginęli w trakcie odsiadywania wyroku w Berezie Kartuskiej. Czy to dużo? Oczywiste, że w historii zdarzały się reżimy bardziej krwawe. W trakcie rządów sanacji liczba ofiar nie sięgnęła poziomu, na którym śmierć to "tylko statystyka". Ale może nawet jedna niepotrzebna śmierć - to o jedną za dużo?

Zainteresował cię ten artykuł? Na łamach portalu TwojaHistoria.pl przeczytasz również o tym czy przed śmiercią Józef Piłsudski postradał zmysły.

Ciekawostki Historyczne
Dowiedz się więcej na temat: historia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy