Katastrofa rządowego antonowa. Co stało się w Goleniowie?

Samolot rozpadł się na tysiące fragmentów. W całości pozostał jedynie ogon /ipn.gov.pl /domena publiczna
Reklama

28 lutego 1973 roku tuż przed pasem startowym rozbił się rządowy An-24. Pojawiło się wiele teorii spiskowych, a władze szybko zamiotły sprawę pod dywan. Co stało się na pokładzie antonowa?

Na koniec lutego 1973 roku rządy Czechosłowacji i Polski zaplanowały spotkanie na poziomie ministrów spraw wewnętrznych. Ministrowie mieli m.in. omówić zasady dalszej współpracy na terenie portu w Szczecinie, gdzie Praga dzierżawiła nabrzeże dla swojej marynarki handlowej. Z tego powodu, po spotkaniu w Warszawie, czechosłowacka delegacja miała przejechać pociągiem do Szczecina na spotkanie w Konsulacie Generalnym, a następnie zwiedzić basen portowy i zakończyć wieczór w Kaskadzie, znanym i renomowanym lokalu gastronomicznym.

Rozmowy w budynku Ministerstwa Spraw Wewnętrznych przeciągały się, aż do późnego wieczora. Minister Radko Kaska i kierownik Wydziału Administracji państwowej Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Czechosłowacji, Michal Kudzej, wraz ze świtą nie zdążyliby dojechać pociągiem na czas, a oficjalny plan wizyty przewidywał o godzinie "5.57-6.20: powitanie delegacji na dworcu kolejowym Szczecin Główny".

Polski minister spraw wewnętrznych, Wiesław Ociepka, zdecydował, że obie delegacje polecą do Szczecina samolotem. Zadzwoniono do dowództwa Wojskowego Portu Lotniczego na Okęciu, gdzie stacjonował 36 Specjalny Pułk Lotnictwa Transportowego.

Reklama

Na rozkaz przygotowano dość szybko pasażerskiego An-24W o numerze 012. Była to praktycznie nowa maszyna, wyprodukowana w 1969 roku. Na pokładzie mogło wygodnie rozsiąść się 50 pasażerów. Tym razem miało być ich zaledwie 13 osób, członkowie polskiej i czechosłowackiej delegacji, wraz z ochroną BOR oraz pięciu członków załogi. Na szybko przygotowany samolot wystartował o godzinie 21.30.

Lot przebiegał spokojnie. Dopiero zbliżając się do lotniska w Goleniowie pod Szczecinem, załoga otrzymała informację, że warunki pogodowe w okolicach miasta są bardzo złe - wiał porywisty wiatr, a nisko zawieszone chmury mogą grozić oblodzeniem. O 22.45 załoga rozpoczęła procedurę podejścia do lądowania.

Tuż przed pasem

Samolot był znakomicie widoczny przez obsadę wieży kontroli lotów w Goleniowie - światła do lądowania rozpraszały nocną ciemność. Antonow schodził poprawnie, lekko zniżając lot. Nagle maszyna zaczęła tracić wysokość, przepadając na skrzydło. Po kilku sekundach zniknęła z oczu obserwatorów. O 22.52 do uszu wojskowych doszedł potężny wybuch. Na ratunek natychmiast wyruszyły służby ratunkowe.


Po kilkunastu minutach poszukiwań, odnaleziono wrak samolotu 2200 metrów przed progiem pasa startowego. Antonow uderzył w sosnowy las, ścinając kilka drzew, tracąc przy tym skrzydła, które zostały odcięte przez pnie. Samolot rozpadł się na setki tysięcy fragmentów rozrzuconych w promieniu kilkuset metrów. W całości pozostało tylko śmigło i ogon wraz ze statecznikami. Zginęli wszyscy znajdujący się na pokładzie.

Miejsce katastrofy natychmiast zostało zabezpieczone przez wojsko i Służbę Bezpieczeństwa. Wkrótce pojawiła się milicja i funkcjonariusze Wojskowej Służby Wewnętrznej, którzy rozpoczęli badanie szczątków maszyny.

Plotki i fantazje

Śledztwo zostało objęte tajemnicą, a cenzura zadbała, żeby żadna informacja o katastrofie nie przedostała się do mediów. Z tego powodu z miejsca pojawiły się plotki - na ulicy mówiło się o zakulisowych rozgrywkach i sabotażu, który miał usunąć jednego z szefów resortu siłowego. Za zamachem, w zależności od opcji i poglądów dyskutantów, miały stać czeskie służby, Służba Bezpieczeństwa, albo KGB. Dlaczego? Tego nikt nie potrafił wyjaśnić.

Pojawiła się także pogłoska, że, będący pod dobrą datą, ministrowie częstowali załogę wódką. Lotnicy nie śmieli odmówić samemu ministrowi. W innej wersji winna była brawura i chęć zaimponowania politykom. W kręgach wojskowych mówiło się o błędzie rozkojarzonej załogi, która musiała szybko przygotować się do lotu i znosić panoszących się po pokładzie pijanych dygnitarzy. Piloci mieli zapomnieć o włączeniu instalacji odladzającej, co w połączeniu z trudnymi warunkami pogodowymi miało być bezpośrednią przyczyną katastrofy.

W tajnym dokumencie, przedstawiającym wyniki śledztwa napisano: "Przyczyną katastrofy była nagła utrata wysokości lotu w końcowej fazie podejścia do lądowania spowodowane intensywnymi wirami powietrznymi, czyli turbulencją". Oficjalnie o katastrofie nie mówiło się nic. Głównie ze względu na morale społeczeństwa w socjalistycznym raju, jakim miała być Polska. W mediach miały pojawiać się jedynie pozytywne informacje o tym jaką Polska jest potęgą pod przewodnią rolą partii.



INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: historia | Katastrofa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy