Kiedy partia organizuje wybory. Głosowanie w PRL
W 1946 roku komuniści byli pewni, że w legalny sposób nie wygrają głosowania. Zaprzęgli cały aparat partyjny, podległe im instytucje państwowe i media, aby wynik był po ich myśli. Robili tak też w kolejnych latach, aż do 1989 roku.
Polscy komuniści długo dochodzili do wprawy w fałszowaniu wyborów. W końcu stworzyli system głosowania, który pozostawiał obywatelowi jedynie pozorną wolność wyboru - na liście znajdowali się wyłącznie starannie wyselekcjonowali kandydaci. Zawsze wygrywali ci, których wskazywała partia. Choć nawet wówczas skala oszustw i wypaczeń była ogromna.
Ówczesne władze korzystały z doświadczeń i wzorców z ZSRR. Przed referendum utworzono Państwową Komisję Bezpieczeństwa, której przewodził minister obrony narodowej, marszałek Michał Rola-Żymierski. By uniknąć problemów, referendum od początku do końca miała przeprowadzić partia. Komisja nie została utworzona jedynie dla przeprowadzenia wyborów. Jej rola polegała także na walce z przeciwnikami nowego systemu. Do tego zadania przed wyborami powołano nowe formacje.
Jak pisze Leszek Gorycki: "Jednym z elementów tych przygotowań było powołanie do życia formacji, która zależna była tylko i wyłącznie od partii komunistycznej. (...) Przez cały okres swojej działalności występowała też pod niezmienną nazwą Ochotnicza Rezerwa Milicji Obywatelskiej. Gorącym orędownikiem powołania formacji pełniącej funkcje pomocnicze wobec organów aparatu bezpieczeństwa był Władysław Gomułka, który widział potrzebę takiej aktywizacji społeczeństwa, bez konieczności angażowania środków finansowych ze strony władz państwa".
Jako pierwszy o formacjach paramilitarnych zależnych wyłącznie od partii wspomniał Roman Zambrowski, mówiąc na posiedzeniu w Łodzi: "Pierwszym zadaniem, jakie stanie przed nami w tej dziedzinie, stanowi zadanie skupienia wszystkich sił do zabezpieczenia bezpieczeństwa wyborów. Musimy przed wyborami rozgromić bandy, musimy do wyborów stworzyć taką siłę, taką organizację siły, aby bandy, które będą starały się rozbijać wybory, zdruzgotać i rozbić. W związku z tym powinniśmy się przygotować do tego, aby przyjąć udział w tym dziele państwowym, które jest na warsztacie prac naszego Rządu, w dziale organizacji rezerwy ochotniczej Milicji Obywatelskiej".
ORMO wiernie służyło władzy w kolejnych latach, aż do upadku komunizmu w Polsce. Wszystkie przeprowadzane w PRL wybory odbywały się pod czujnym okiem partyjnej bojówki. Funkcjonariusze ORMO nie tylko pilnowali komisji wyborczych, nadzorowali wydawanie kart wyborczych, ale nakłaniali obywateli do głosowania, a niepokornych odpowiednio karali.
Radzieckie wzorce
Władysław Gomułka i Bolesław Bierut poprosili Moskwę o pomoc w organizacji głosowania. 20 czerwca 1946 roku do Warszawy przyjechał naczelnik Wydziału D Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego, ppłk Aron Pałkin. Dwa dni później odbył naradę z przywódcami Polskiej Partii Komunistycznej. W wyniku obaw co do realnego poparcia wśród społeczeństwa zdecydowano, że bezpieczniej będzie sfałszować wyniki referendum.
Tak też się stało. Fałszerstwa były przeprowadzane na każdym etapie głosowania. Do kart wyborczych i protokołów dostęp miała wyłącznie grupa zaufanych ludzi, którzy i tak byli kontrolowani przez funkcjonariuszy Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Komuniści nawet nie starali się obliczyć faktycznych wyników referendum. Policzono jedynie głosy z 60 procent komisji obwodowych. Pozostałe karty trafiły do urzędów powiatowych. Tam po prostu dodano karty z odpowiednimi głosami, a niektóre prawidłowo oddane głosy uznano za nieważne ze względu na dopiski, które robiła sama komisja.
Rosyjski historyk, Nikita Pietrow, napisał, że "po referendum od nowa napisano 5994 protokoły z obliczonymi głosami i podrobiono około 40 tysięcy podpisów członków komisji obwodowych. Siemion Dawydow dostawał paczki z protokołami z Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego za pośrednictwem Stanisława Radkiewicza - i przekazywał je grupie Pałkina. Nowe protokoły wracały tą samą drogą. (... ) Jak stwierdzono w raporcie dla Stalina , w wyniku pracy specjalistów z Moskwy odsetek Polaków, który udzielili twierdzącej odpowiedzi na pierwsze pytanie wzrósł do 50-60 procent (zależnie od województwa), podczas gdy w oryginalnych protokołach wynosił on w rzeczywistości 1-15 procent. W nowych protokołach zwiększono także liczbę twierdzących odpowiedzi na drugie i trzecie pytanie. Pracę zakończono 27 sierpnia 1946, a nazajutrz cała grupa wyjechała do Moskwy".
Według oficjalnych danych na pierwsze pytanie "tak" odpowiedziało 68 procent głosujących, na drugie - 77,2 procent, a na trzecie - 91,4 procent obywateli. Pałkin za sfałszowanie referendum otrzymał Order Czerwonego Sztandaru, choć nie wszystko poszło zgodnie z planem. W niektórych komisjach wyciekły prawdziwe wyniki głosowania. Na przykład mieszkańcy Krakowa dowiedzieli się, że dopisano ponad 40 procent głosów. W następnym głosowaniu wyeliminowano te błędy.
***Zobacz także***
Partia położyła łapę
Wybory do Sejmu Ustawodawczego w 1947 roku również organizowała partia rękoma MBP i ludzi Pałkina. Sebastian Ligarski udowadnia, że "fałszowania wyników wyborów dokonywano już na poziomie komisji obwodowych. Oprócz odpowiednich składów komisji doprowadzono do ich całkowitej izolacji oraz nadzoru aparatu bezpieczeństwa (...). W tajemnicy miało pozostać absolutnie wszystko, co działo się za zamkniętymi drzwiami lokali wyborczych. A działo się rzeczywiście sporo. Dokonywano zamiany urn, podrzucano karty z numerami 2 i 4, usuwano karty z nr 3, unieważniano karty. Problem w fałszowaniu protokołów powodował fakt, że np. PSL otrzymał różne numery list w poszczególnych częściach kraju".
Maciej Korkuć przybliża mechanizm, jak wprowadził Bierut wraz z kierownictwem partii, aby wygrać wybory. Nakazano "zamianę urn wyborczych w niektórych obwodach, podrzucanie do urn kart do głosowania, a w niektórych komisjach, gdzie nie było mężów zaufania z partii Mikołajczyka, przygotowanie dwóch egzemplarzy protokołów; w jednym z nich miało nie być danych liczbowych. Protokół bez liczb miała następnie otrzymać trójka z PPR w celu wpisania odpowiednich danych".
Ponadto władze pozbawiły prawa do głosu prawie pół miliona obywateli. Ponownie wydrukowano znacznie więcej kart, niż było uprawnionych do głosowania. Unieważniono 20 procent list wyborczych Polskiego Stronnictwa Ludowego. Członkowie UB i ORMO zostali umieszczeni w komisjach wyborczych. Stanowili 40-50 procent ich obsady. W takiej sytuacji komuniści nie mogli przegrać.
Do dziś nie udało się ustalić prawdziwych wyników wyborów. Na podstawie szczątkowych danych ustalono, że na PSL oddano 63 procent głosów, a na komunistyczny Blok Demokratyczny 27 procent. Stalinowi przekazano informację, że komuniści w Polsce otrzymali około 50 procent głosów. Oficjalne wyniki, podane opinii publicznej były zgoła inne. Komuniści otrzymali 80,1 procenta głosów, a PSL jedynie 10,3 procenta.
W kolejnych wyborach sprawdzony mechanizm wykorzystywano jeszcze wiele razy.
Stalinowskie wybory
Od wyborów w 1952 roku nie można już mówić o wyborze, sensu stricte. Opracowano nową ordynację wyborczą, która gwarantowała zwycięstwo. Listę wyborczą wystawił jedynie Front Narodowy, a liczba kandydatów była równa liczbie możliwych do uzyskania mandatów poselskich.
Mimo to, na wszelki wypadek i tak wydrukowano znacznie więcej kart do głosowania, a media zależne od partii wychwalały kandydatów pod niebiosa. Zastosowano także sprawdzone już metody fałszowania.
Płk Józef Światło wspominał szkolenie, które prowadziła radziecka towarzyszka, specjalizująca się w fałszerstwach: "Zadaniem jej było nauczyć nas wywabiania treści w dokumentach i wpisywania innej, naśladowania cudzego charakteru pisma, dobierania specjalnego rodzaju papieru, piór i atramentu, który najlepiej nadawał się do tego celu. (...) Tych, którzy wykazali większe zdolności, nauczyła szybciej, innych wolniej. Ale mimo to wszyscy w końcu nauczyliśmy się tej sztuki tak, że przed wyborami gotowe były wszystkie protokoły okręgowych komisji wyborczych z pieczęciami i podpisami. Trzeba było tylko wpisać cyfrę".
***Zobacz także***
Tak przygotowane protokoły nie były wysyłane do fasadowej komisji wyborczej, a trafiały do ministra organizującego wybory - Romana Romkowskiego, szefa Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, który po sprawdzeniu wyników, przekazywał je do Biura Politycznego partii. Według oficjalnych wyników w głosowaniu wzięło udział 95 procent uprawnionych obywateli, z których 99,8 procent zagłosowało na Front Narodowy.
Najgorszym dla MBP była niska rzeczywista frekwencja, która w wielu miejscach ledwie przekroczyła 30 procent. Frekwencja najwyższa z możliwych miała dać nie tylko legitymację partii, ale także wykazać, że naród stoi za partią murem. W kolejnych wyborach robiono wszystko, aby frekwencja była jak najwyższa.
***Zobacz także***
Medialna szopka
Od samego początku w tryby propagandy partyjnej były zaprzęgnięte media. Najpierw publiczne radio i prasa, a potem telewizja. Po nacjonalizacji mediów opozycyjnych, albo nieprzychylnych władzy, media publiczne, obsadzone przez ludzi związanych z partią miały monopol na przekazywanie "prawdy".
Widoczne to było zwłaszcza za czasów Edwarda Gierka, kiedy telewizja urosła do głównego medium propagandowego. Opracowano dokument "Kierunkowe zadania dla prasy, radia, telewizji i filmu dokumentalnego w kampanii wyborczej do Sejmu PRL", w którym określono zadania dla mediów narodowych.
Miały one podkreślać sukcesy partii i jej VI Zjazdu, a także wybitne założenie programu wyborczego Frontu Jedności Narodowej. Kandydaci mieli być pokazywani w sposób, który utrwali w narodzie jedność i wspólny front polityczny organizacji zrzeszonych we Froncie Jedności Narodowej.
Ówcześni pracownicy mediów mieli walczyć na pierwszej linii: "zespoły redakcyjne powinny niezwłocznie przystąpić do opracowania planów działania na swoim terenie. W planach tych powinny być eksponowane zwłaszcza te wszystkie elementy polityczne, organizatorskie i produkcyjne, jakie zostały wprowadzone w życie w 1971 roku". Wszystko po to, by frekwencja była jak największa, a obywatele z własnej woli poszli do urn. Na opornych i tak był sposób.
Głosowanie zastępcze
Między poszczególnymi komisjami wyborczymi panowała swoista konkurencja, kto będzie miał wyższą frekwencję wyborczą. Tuż przed wyborami na rynek trafiały produkty szczególne deficytowe. Ceny w sklepach i na stacjach benzynowych spadały, a członkowie partii "oddolnie" organizowali wspólne wyjazdy na wybory. Gdy ktoś nie mógł, albo nie chciał pojechać można było zagłosować za kogoś.
"Dnia 23 marca 1980 r. o godzinie 15 przybył do mnie samochodem miejscowy sołtys wsi Łopiennik Podleśny (...) ażebym pojechał oddać głos. Temuż sołtysowi oświadczyłem, że za chwilę przyjadę rowerem tylko zjem obiad, bo jestem głodny. Lecz sołtys oznajmił, że już wszyscy oddali głos, tylko ja zostałem i nie mogą podsumować wyniku. Wobec tego oświadczyłem sołtysowi, ażeby w moim imieniu zagłosował. Upoważniłem tegoż sołtysa, ażeby za mnie wrzucił kopertę do urny bez skreśleń, na co sołtys wyraził zgodę" - pisał Mieczysław Bielecki z Łopiennika Górnego.
Bynajmniej nie był to protest, ani skarga. Bielecki jako prawy obywatel chciał oddać głos. Jego list do komisji wyborczej był pełen oburzenia, że nikt za niego nie zagłosował:
"Teraz słyszałem, że mój głos w ogóle nie był oddany, jakbym odmówił głosowania, że mężowie komisji w Łopienniku Dolnym celowo to uczynili, ażeby podważyć moją opinię i zaszkodzić mnie w innej sprawie. Nie wiem, czy to jest prawda, wobec tego zwracam się do przewodniczącego PKW o sprawdzenie, czy głosowałem 23 marca. Ta sprawa jest dla mnie ważna, zależy mi na dobrej opinii, więc proszę o wyjaśnienie".
Gdy zachęta nie pomagała, posługiwano się szantażem. Sugerowano obywatelom, że jeśli nie zagłosują będą mieli problemy z awansowaniem w pracy, nie otrzymają przydziału na pralkę, lodówkę, czy jakiekolwiek inne dobra luksusowe.
Komitet Centralny naciskał na lokalne ciała, aby frekwencja była jak najwyższa. "Liczyły się końcowe rezultaty i frekwencja, i ilość skreśleń, a więc, czy dziewięćdziesiąt osiem i pół procenta czy dziewięćdziesiąt dziewięć i jedna dziesiąta. Na takim poziomie rozgrywała się swoista rywalizacja między województwami. Ważne były dziesiąte części procenta, do osobliwej statystyki, która zawsze była podstawą politycznej oceny, a każdy chciał wypaść celująco" - wspominał wybory w 1976 roku ówczesny I sekretarz KW PZPR w Radomiu Janusz Prokopiak.
Niektórzy obywatele nie chcieli głosować z pełną świadomością i premedytacją, w proteście przeciwko działaniom partii. Nie stanowiło to problemu. Zawsze było drukowanych więcej kart wyborczych, a komisja mogła dopisać do listy każdego obywatela. Także głosowali nawet ci, którzy nie chcieli tego robić.
"Doszła do mnie wiadomość, że Komisja Wyborcza w pkt Żelewice doliczyła się frekwencji wyborczej w swoim punkcie wyborczym 100 procent w wyborach do Sejmu, które odbyły się w dniu 13 X 1985 r. Wobec powyższego proszę poinformowanie mnie, kto głosował za mnie i za moją rodzinę (...) Jak wiadomo mnie, ze Staszowa oprócz w/w 5 osób nie brało udziału jeszcze innych 15 osób. O ile ktoś za mnie głosował, to proszę mnie poinformować, kto to taki był, abym mógł mu podziękować".
Na zażalenie obywatel nie otrzymał żadnej odpowiedzi. W końcu nie on był najważniejszy, a legitymizacja władzy i frekwencja. Każde wybory w czasach PRL były ułudą. Sztuką w teatrze, gdzie obywatel był jedynie utwierdzany w przekonaniu, że jest suwerenem, a nie jedynie tanią siłą roboczą. Ten stan miał się dopiero zmienić wraz z wyprowadzeniem sztandaru PZPR.
Bibliografia:
"Wybory i referenda w PRL", praca zbiorowa pod redakcją Sebastiana Ligarskiego i Michała Siedziako, IPN Szczecin, 2014
Michał Siedziako, "Bez wyboru. Głosowania do Sejmu PRL (1952-1989)", Warszawa, 2018
Czesław Osękowski, "Wybory do sejmu z 19 stycznia 1947 roku w Polsce", Poznań, 2000
Maciej Korkuć, "Wybory 1947 - mit założycielski komunizmu", IPN Kraków 2007