Krótka historia wykrywacza kłamstw
Badania wariograficzne, potocznie nazywane wykrywaniem kłamstw, mają w polskiej kryminalistyce krótką historię.
Przeczytaj fragment książki "Polskie Archiwum X. Nie ma zbrodni bez kary":
Pierwszy poligraf Kellera zakupiło w latach pięćdziesiątych Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego. Badania były przeprowadzane na potrzeby służb specjalnych PRL, a ich wyniki nie były ujawniane opinii publicznej. Błędy przy przeprowadzaniu badań poligraficznych popełnione w kilku sprawach w latach sześćdziesiątych zaważyły na ich negatywnej ocenie przez sądy.
Pierwsze testy dotyczące przestępstw pospolitych przeprowadzono w polskim wojsku w 1969 roku w sprawie kradzieży pistoletu w jednej z jednostek garnizonu warszawskiego. Badania pozwoliły wskazać "zdenerwowanego żołnierza", który jak się później okazało, rzeczywiście ukradł broń, a później w areszcie chwalił się koledze z celi, że zamierza ją sprzedać.
Lata siedemdziesiąte były w Polsce przełomowe dla rozwoju badań poligraficznych. Wtedy kierownictwo Wojskowej Służby Wewnętrznej zaczęło wykorzystywać poligraf Kellera do testowania osób podejrzewanych o zabójstwa. Badania miały charakter operacyjny i ich wyniki nie trafiały do akt procesowych, ale liczyły się wyciągane z nich wnioski i metodyka samych badań, która jest z niewielkimi modyfikacjami stosowana do dziś.
Po reformie kodeksu postępowania karnego z 1997 roku badania poligraficzne nie zmieniły wyraźnie swojego dotychczasowego statusu, choć wyrok Sądu Najwyższego z grudnia 1998 roku uznawał dopuszczalność ekspertyzy z tych badań. Zasadnicze zmiany w traktowaniu badań poligraficznych wprowadziła nowelizacja kodeksu postępowania karnego z roku 2003. Według niej badania te mają pełnić przede wszystkim funkcje eliminacyjne na etapie postępowania przygotowawczego prowadzonego przez prokuraturę. Mogą być też uznawane przez sąd za dowód, przyczyniając się do pełniejszej oceny innych zebranych w konkretnej sprawie dowodów.
Modus operandi pozwala znaleźć zwłoki
Jacek Bieńkuński wykonuje badania na poligrafie, czyli "wykrywaczu kłamstw", od ponad dwudziestu ośmiu lat. Wcześniej był mistrzem techniki kryminalistycznej. Większość badań poligraficznych wykonuje na potrzeby śledztw prowadzonych przez krakowskie "Archiwum X".
- Współpracę zaproponował mi Bogdan Michalec [były szef policyjnego "Archiwum X" - przyp. red.]- opowiada Bieńkuński. - Badałem wtedy podejrzanego o próbę zabicia dziewczyny. Postanowiłem zastosować testy, które wykorzystuję na co dzień, czyli techniki amerykańskie: w pierwszej kolejności zestaw pytań kontrolnych Reida i Matta, które dotyczą okoliczności sprawy oraz okresu z przeszłości badanej osoby. Składają się na nie pytania niezwiązane ze sprawą, związane ze sprawą i kontrolne. Pytania niezwiązane ze sprawą mogą na przykład dotyczyć pogody: czy dzisiaj jest słoneczny dzień? Czy dziś pada deszcz? Związane ze sprawą mogą brzmieć: czy to ty dokonałeś zabójstwa Joanny S.? Czy wiesz, gdzie jest ukryte ciało? Czy zacierałeś ślady tej zbrodni? I kontrolne: czy pomiędzy szesnastym a dziewiętnastym rokiem życia dokonałeś zbrodni zabójstwa dotąd nieujawnionej?
Testy te zostały uzupełnione przez Jacka Bieńkuńskiego o tak zwany test szczytowego napięcia z rozwiązaniem przyjętym na podstawie zebranego materiału modus operandi, czyli pytania oparte na zebranym materiale dowodowym. Jeśli biegły nie dysponuje materiałem dowodowym, wtedy przeprowadza test z poszukiwanym rozwiązaniem na podstawie hipotetycznych założeń dotyczących przebiegu zdarzenia. W ostatnim przypadku, dysponując materiałem dotyczącym modus operandi, bardzo często udaje się ustalić, gdzie sprawca ukrył narzędzie zbrodni lub zwłoki. Wszystkie testy Jacek Bieńkuński starał się połączyć w całość tak, aby zwiększyć pewność w zakresie trafności oceny tego, co badacz od osoby badanej usłyszał, i tego, co zarejestrował wariograf.
- Od początku widziałem, że Bogdan Michalec ma dużą wiedzę na temat stosowanej przeze mnie metody - kontynuuje swoją opowieść biegły. - Interesowała go też natura kłamstwa, dużo na ten temat rozmawialiśmy.
Okazało się, że badania wykonane wtedy przez Bieńkuńskiego zakończyły się sukcesem. Podejrzany podczas testów kilka razy skłamał. Był młody. Zdradziły go emocje.
Jako biegły z zakresu badań poligraficznych, Bieńkuński zaczął pracę we wrześniu 1990 roku, kiedy powstawał Zakład Techniki Kryminalistycznej i Ochrony Specjalnej Żandarmerii Wojskowej w Warszawie. W nowej jednostce zwolniło się miejsce po dwóch biegłych, którzy przeszli do tworzonej wówczas podobnej komórki w Urzędzie Ochrony Państwa. Bieńkuński odziedziczył po nich pokój i setki rolek z zapisami badań wariograficznych. Brakowało jednak do nich opisów, pytań testowych. Ogromny materiał archiwalny okazał się więc bezużyteczny przy doskonaleniu autorskiej metody i wypracowaniu nowego systemu badań. Na szczęście poprzednicy Bieńkuńskiego zostawili po sobie kilka amerykańskich podręczników.
- Dzięki temu mogłem się uczyć teorii - wspomina. - W praktyce ćwiczyłem się, badając kolejne sprawy, które mi zlecano. Pomógł mi też doświadczony w badaniach poligraficznych kolega, z którym wyjeżdżałem w teren. On mi dużo podpowiadał, analizował ze mną poszczególne przypadki. Jeśli było trzeba: poprawiał. Nie zawsze się z nim zgadzałem, szybko stawałem się samodzielny.
Bieńkuński zajmował się wtedy głównie badaniami wariograficznymi osób podejrzewanych o nieumyślne spowodowanie śmierci, postrzelenia i kradzieże broni. Były to najczęściej sprawy poszlakowe, w których materialnych dowodów winy było niewiele.
- Miałem dużo szczęścia, bo trafiałem na sprawy, które w krótkim czasie zostały wyjaśnione i wyniki przeprowadzonych przeze mnie badań wariograficznych bardzo szybko weryfikowano, w większości wypadków pozytywnie - wspomina Bieńkuński. - Żadna z opracowanych przez mnie ekspertyz nie została zakwestionowana przed sądem. Jeśli ktoś zostawał uniewinniony, to tylko z powodu braku innych dowodów winy.
Bieńkuński wiedział, że musi eksperymentować i szukać nowych metod badawczych.
- Każda ze spraw była inna i każda czegoś mnie nauczyła. Kiedy nie było zleceń w terenie, brałem kandydatów do badań z łapanki na korytarzu w pracy. Prosiłem kolegów, żeby starali się oszukać urządzenie, żeby kłamali. Te proste ćwiczenia pozwoliły mi lepiej poznać zasadę działania aparatu do badań poligraficznych, umożliwiły ćwiczenie się w odczytywaniu wyników. Ale kiedy tylko pojawiałem się na korytarzu, nawet tłumek palaczy znikał w kilka sekund - śmieje się biegły.
Po ośmiu latach Bieńkuński na własną prośbę rozstał się ze służbą i rozpoczął współpracę z policją, prokuraturą oraz sądami. Wtedy też przeprowadził pierwszą ekspertyzę na potrzeby sprawy prowadzonej przez policjantów z utworzonego w 2004 roku krakowskiego "Archiwum X".
- Opuściłem wojsko, usamodzielniłem się. Sprawy zaczęły się mnożyć, co wiązało się z podróżami po kraju.
Przygotowanie pomieszczenia
Podczas wyjazdów w teren prokuratorzy i oficerowie policji uczyli się logistyki badań poligraficznych, przede wszystkim przygotowania właściwego pomieszczenia.
- To nie mógł być pokój przechodni ani sekretariat - wyjaśnia Bieńkuński. - W dobrym pomieszczeniu nic nie rozprasza biegłego ani badanego. Panuje w nim cisza.
Z czasem warunki stawały się coraz lepsze. Niezwykle ważne było też samo typowanie osoby do badania poligraficznego. Na początku trzeba było określić, w jakim stanie badana osoba powinna się znajdować. I odpowiedzieć sobie na pytanie, czy badanie nie jest pozbawione podstaw.
- Na badanie osoba wytypowana musi wyrazić zgodę - opowiada biegły. - Nie może mieć gorączki, nie może być przeziębiona. Niewskazane jest przeprowadzanie badania z udziałem osoby niedawno przesłuchiwanej. Nie można też badać osób chorych psychicznie. Osoba chora psychicznie nie rozumie, że czyn, którego się dopuściła, jest czynem zabronionym, karalnym, a ona sama może ponieść konsekwencje prawne. Nie jest świadoma tego, o co jest pytana. Często nie rozumie treści pytań. Ale kilka razy podejmowałem badanie, ryzykując, że zgłaszana przez badanego choroba psychiczna spowoduje, że uzyskane wyniki trzeba będzie wyrzucić do kosza.
Co się wtedy działo?
- Często po moich badaniach ci ludzie trafiali do biegłych psychiatrów lub psychologów, którzy potwierdzali lub nie, że te osoby wykazywały zaburzenia psychiczne, albo potwierdzali etap choroby psychicznej, na którą cierpiał badany przeze mnie człowiek - wyjaśnia Bieńkuński. - Ale zwykle byli to logicznie myślący ludzie, którzy odróżniali dobro od zła, prawdę od fałszu. I często dowody wskazywały, że mogli dopuścić się zbrodni, o które oskarżała ich prokuratura, a moje badania to potwierdzały. Schorzenia psychiczne w ich wypadku były świadomie wykorzystywaną zasłoną dymną, która mogła doprowadzić do złagodzenia wyroku, ale w żadnym wypadku nie zmazywała ich winy.
Jak wygląda procedura badania? Sam test nie trwa długo. Jego podstawą jest zwykle protokół z oględzin miejsca zdarzenia i znalezienia zwłok. W czasie testu zadaje się od czternastu do szesnastu pytań, które nie układają się w sekwencje. Osoba badana wcześniej zapoznaje się z treścią pytań. Oczekiwane odpowiedzi to wyłącznie "tak" lub "nie". Niekiedy stosowane są testy tak zwanych milczących odpowiedzi, kiedy badany wyłącznie słucha zadawanych przez biegłego pytań i nie odpowiada. Padają pytania krytyczne, dotyczące zbrodni, ale też zupełnie obojętne, na przykład: "Czy dziś jest środa?", "Czy masz na imię Marek?". Wreszcie pytania kontrolne dotyczące tego samego typu przestępstwa, w sprawie którego przeprowadzane jest badanie.
- Z zastrzeżeniem, że pytania te dotyczą odległej przeszłości, związku osoby z popełnieniem kiedyś podobnego przestępstwa, za które nie poniosła ona konsekwencji prawnych - dodaje biegły. - Jeśli trafiliśmy, to reakcja badanego jest w przypadku pytań kontrolnych dużo silniejsza niż podczas udzielania odpowiedzi na pytania krytyczne.
Nie jestem Bogiem
Jacek Bieńkuński we wnioskach z przeprowadzanych ekspertyz używa często określenia: "z dużym prawdopodobieństwem".
- Nie jestem Bogiem - uśmiecha się. - Zawsze jestem ostrożny w formułowaniu opinii. Jednak na moją korzyść przemawia wieloletnie doświadczenie. To nie przypadek, że te niegdyś niezbyt cenione przez polskie sądy opinie są coraz częściej cytowane w uzasadnieniach wyroków.
Bieńkuński często powtarza, że tylko i wyłącznie na bazie wykonywanych przez niego badań nie można wydać prawomocnego wyroku.
- Potrzebne są inne dowody - podkreśla biegły. - Bez nich moje badania nie mają sensu. Przypomina mi się sprawa zabójstwa bezdomnej prostytutki z Krakowa, którą rozwiązało "Archiwum X"...
Materiał dla biegłego przygotowywali policjanci i prowadzący śledztwo prokurator.
Ci ludzie się bardzo angażowali w sprawę, często kosztem prywatnego czasu i życia osobistego - mówi Bieńkuński. - Ale mieli niesamowite doświadczenie zawodowe i życiowe.
W pytaniach, które biegły zadawał podczas kilkunastu wykonanych wtedy ekspertyz wariograficznych, wykorzystano informacje na temat zabójstwa, kawałkowania zwłok ofiary oraz ukrywania wiedzy na temat popełnionej zbrodni.
Główny podejrzany o pseudonimie Szeryf na pytanie Jacka Bieńkuńskiego, co wie lub czego się domyśla na temat zabójstwa i rozkawałkowania zwłok kobiety w 2005 roku, odpowiedział: "Pierwszy raz słyszę od pana o takiej sprawie".
- Sprawcy często przyjmują strategię "mnie tam nie było" - uśmiecha się biegły. - Jeśli jednak znajdą się świadkowie, to sprawca jest pogrzebany.
W sprawie zabójstwa prostytutki to między innymi wyniki badań wariograficznych doprowadziły do skazania sprawców i współsprawców zbrodni.
Szczegół ma znaczenie
Co dzieje się, kiedy sprawca działał sam?
- Jest trudniej - przyznaje Bieńkuński. - Ale nawet wtedy możliwe jest rozpracowanie takiego człowieka przez umiejętnie skonstruowane pytania.
Pytania muszą wynikać z materiału dowodowego. Czasami chodzi o szczegół wyglądu zwłok, który może znać tylko sprawca, jak na przykład blizna na brzuchu ofiary, kolor włosów albo nawet kolor lakieru do paznokci lub bielizny.
- Chodzi o to, żeby sprawca powiedział nam więcej, niż do tej pory dowiedzieliśmy się z zebranego w śledztwie materiału. To prawie zawsze się udaje - kiwa głową Bieńkuński. - "Śladów pamięciowych" nie da się wymazać, zostają w człowieku na zawsze. Chyba że w międzyczasie przytrafi mu się poważne schorzenie neurologiczne, nowotwór albo uraz. Ale zdrowy człowiek pamięta to, co zrobił i w czym uczestniczył. Nazywa się to "pamięcią długofalową". Prawie każdy człowiek zapamiętuje zwłaszcza to, co złe, co wywołało w nim silne emocje.
Bieńkuński nie lubi określenia "wykrywanie kłamstw", choć w mediach ta nazwa przyjęła się od dawna. Kiedyś po zakończonym badaniu pewien duchowny zapytał go: "Czy ja kłamałem?". Biegły odpowiedział: "Proszę księdza, jeśli o to chodzi, odsyłam do wróżki".
- Badania wariograficzne są jedną z metod pracy wykrywczej, którą zajmuje się kryminalistyka - podsumowuje biegły. - Chodzi o ustalenie, czy w świadomości osoby istnieją "ślady pamięciowe" związane z przestępstwem. Czy dysponuje on "wiedzą na temat przebiegu i okoliczności zdarzenia oraz ewentualnych osób mających związek z danym czynem". Zebrane podczas badania dane są analizowane przez biegłego, a ich opracowanie składa się na ekspertyzę zawierającą wnioski dotyczące okoliczności zbrodni, wspólników sprawcy, czasami miejsca ukrycia zwłok i tego, co po śmierci działo się z ciałem ofiary. Całość wieńczy opinia na temat zachowania badanego. Wynik badania jest materialnym zapisem procesów emocjonalnych, zachodzących podczas kolejnych etapów testu.
- Nie można o niczym zapomnieć. Badacz bardzo często występuje potem podczas rozprawy, a wtedy sąd weryfikuje jego pracę - podkreśla biegły. - Jeśli zrobiłbym coś niedbale lub w pośpiechu, mogę za to odpowiedzieć głową i stracić opinię fachowca.
Fragment książki "Polskie Archiwum X. Nie ma zbrodni bez kary" - Piotr Litka, Bogdan Michalec, Mariusz Nowak, Mando 2018
Skróty, przypisy i śródtytuły pochodzą od redakcji.
***Zobacz materiały o podobnej tematyce***