Operacja "Cicero". W kogo uderzał turecki szpieg?
Jedną z największych zagadek nie tylko II wojny światowej, ale i całej historii, jest postać Elyasa Bazny znanego pod pseudonimem "Cicero", który rzekomo nadał mu niemiecki wywiad. Kim był, co zrobił i jakie były konsekwencje jego czynów? Tego być może nie dowiemy się już nigdy, jednak na podstawie zebranych przez historyków wiadomości, możemy choćby częściowo odtworzyć bieg wydarzeń, które o mały włos nie doprowadziły do katastrofy sił sprzymierzonych na plażach Normandii.
Gdy w czerwcu 1941 roku do wojny po stronie koalicji alianckiej włączył się Związek Sowiecki, istotnym faktem było to, iż większa część jednostek niemieckich zostanie skoncentrowana na froncie wschodnim, odciążając tym samym chociażby Brytyjczyków, którzy toczyli bój o być albo nie być w Afryce Północnej. Nikt nie spodziewał się, iż Sowieci będą w stanie odeprzeć zmasowany atak wojsk niemieckich. Początkowe sukcesy Wehrmachtu zdawały się potwierdzać słuszność tej tezy. Wkrótce jednak Armia Czerwona stała się jedną z głównych sił militarnych i mimo początkowych kłopotów na froncie, udało jej się zatrzymać ofensywę niemiecką.
Co więcej, Sowieci przeszli do kontruderzenia, rozpoczynając kampanię, którą zakończyli dopiero... w Berlinie. Taka sytuacja była niewątpliwie bardzo korzystna dla przywódcy państwa radzieckiego, Józefa Stalina, który umiał wykorzystać sukcesy militarne i przełożyć je na międzynarodową arenę polityczną. Jednocześnie domagał się od przywódców państw zachodnich (w grudniu 1941 roku do II wojny światowej włączyły się także Stany Zjednoczone, zaatakowane przez Japonię) pełnego zaangażowania i odciążenia sił Armii Czerwonej, co sprowadzało się głównie do planów otwarcia tak zwanego drugiego frontu w Europie.
Alianci zachodni zdawali się ulegać presji sojusznika, podporządkowując wysiłek wojenny kluczowemu zagadnieniu. Lądowanie w Europie Zachodniej stałoby się nie tylko ważnym aktem polityczno-militarnym, umożliwiając przejęcie kontroli nad terenami okupowanymi przez Niemców. Głównym celem tego typu operacji, przynajmniej w mniemaniu Sowietów, byłoby odciągnięcie części niemieckich sił z frontu wschodniego i umożliwienie Armii Czerwonej wydatniejszych działań oraz długo wyczekiwanego odpoczynku. O ile wizja otwarcia drugiego frontu była dla Winstona Churchilla, premiera Wielkiej Brytanii, i Franklina Delano Roosevelta, prezydenta USA, czymś naturalnym, o tyle poważne rozbieżności pojawiły się w fazie planowania operacji.
O dobro Imperium
Strona brytyjska, dążąca do utrzymania morskiej hegemonii oraz wpływów Imperium Brytyjskiego w basenie Morza Śródziemnego, forsowała plan zajęcia Bałkanów i uderzenia stamtąd na północny-zachód. Rejon ten nazywany był "miękkim podbrzuszem Europy" i stanowił szczególny obiekt zainteresowania Anglików. W ten oto sposób Churchill mógłby zrealizować dwa główne cele swojej polityki - wyzwolenie Europy z podbojem Niemiec włącznie oraz izolację Sowietów, którzy niebezpiecznie zbliżyli się do Europy Środkowej, planując w tym czasie rozciągnięcie nad nią kurateli. Sam Churchill, po latach nazwie tę sytuację "żelazną kurtyną" obejmującą kraje podporządkowane woli Moskwy.
Wydawać by się mogło, iż głównym sojusznikiem Churchilla powinien być w tym czasie prezydent Roosevelt. Ten jednak miał zdecydowanie inne wyobrażenie odnośnie prowadzenia działań wojennych. Konflikt interesów obu przywódców uwidocznił się właśnie podczas przygotowań do otwarcia drugiego frontu - Roosevelt niechętnie widział Brytyjczyków w roli panów Europy Środkowej i Bliskiego Wschodu. Wolał raczej szybki podbój Europy i zakończenie zmagań na tym froncie, co gwarantowało mu kolejną, czwartą już, zwycięską kampanię wyborczą w 1944 roku. Ostatecznie plan przeprowadzenia operacji "Overlord" zapadł na konferencji w Teheranie, gdzie spotkali się przywódcy mocarstw alianckich nazwani Wielką Trójką.
Na nic zdały się protesty Churchilla - Stalin i Roosevelt zgodnie utworzyli front antybrytyjski, decydując, iż do angloamerykańskiego uderzenia na Bałkany nie dojdzie. Zostawało natarcie w północno-zachodniej części Francji. Ku zdziwieniu Niemców, którym później przyszło się bronić w tym rejonie, uderzenie nie nastąpiło w prowincji Pas de Calais, która była najbliżej Wysp Brytyjskich (w tym miejscu Kanał La Manche jest najwęższy), ale w Normandii, do której flota aliancka musiała przebyć dłuższą i niebezpieczniejszą drogę, narażając się na dekonspirację. Wygraną miało być jednak zmniejszenie ryzyka niepowodzenia operacji oraz mniejsze zagrożenie względem lądujących żołnierzy. Wcześniej doszło jednak do czegoś, co mogło przekreślić alianckie plany. Wspomniana dekonspiracja była bowiem o krok, a jej główną przyczyną była działalność tajemniczego człowieka o kryptonimie "Cicero".
Kryptonim "Cicero"
Elyas Bazna, postać enigmatyczna i kontrowersyjna, był z pochodzenia Turkiem. Urodził się w 1904 roku w Pristinie na terenie ówczesnej Jugosławii, która podlegała Turcji. Jego dzieciństwo nie jest nam bliżej znane, sam Bazna niechętnie wypowiadał się na tematy dotyczące przeszłości. Turek twierdził, iż studiował w Akademii Wojskowej w Faith, lecz zmuszony został do jej opuszczenia. Następnie odsiadywał we Francji karę więzienia za kradzież, której się dopuścił.
Później krótko pracował w Europie Zachodniej i powrócił do Turcji, gdzie imał się różnych zawodów. Wreszcie rozpoczął obejmowanie intratnych posad u boku dyplomatów. Co ciekawe, mimo niesnasek między poszczególnymi państwami, Bazna krążył pomiędzy kolejnymi ambasadorami, pracując chociażby dla dyplomacji amerykańskiej, w ambasadzie niemieckiej i wreszcie w placówce tego samego typu, tyle że brytyjskiej.
Warto przy tym wspomnieć, iż w okresie II wojny światowej Turcja była krajem szczególnym - to tutaj szpiedzy wszystkich zaangażowanych w konflikt krajów, i nie tylko, mogli zdobywać niezwykle cenne informacje, tutaj też zbiegały się sieci intryg i spisków knutych w celu włączenia Turcji do wojny po stronie tej czy innej koalicji państw. Ta swoista walka miała objąć także Baznę, który w czasie zatrudnienia dla ambasadora brytyjskiego w Ankarze ponoć nagle zmienił front i rozpoczął współpracę z Niemcami, u których niegdyś służył. A może to wszystko tak właśnie miało wyglądać, tymczasem prawda była zupełnie inna?
Gra o ambasadę
Ambasadorem Wielkiej Brytanii w Turcji był w 1943 roku sir Hughe Knatchbull-Hugessen, który postanowił zatrudnić Elyasa Baznę w charakterze kamerdynera. Brytyjczyk pracował tam od 1939 roku i po kilku latach nagle dokonał zmiany personalnej w podległej mu placówce. Między obydwoma mężczyznami szybko nawiązała się nić przyjaźni i dziwna zażyłość. A przecież tak doświadczony polityk, jak sir Hughe, nie powinien dać się podejść tureckiemu kamerdynerowi, który dodatkowo żywił wyraźną niechęć do Anglików, z czym przesadnie się nie krył.
Powodem miała być rzekomo śmierć ojca Bazny podczas polowania angielskich myśliwych, którzy niechcący zastrzelili Baznę seniora. Tak czy inaczej sir Hughe nie mieszał się do mglistej przeszłości kamerdynera i nie wypytywał go o nią. Tymczasem Bazna postanowił grać na dwa fronty. W październiku zgłosił się do ambasady niemieckiej, gdzie rozmawiał z sekretarzem Albertem Jenke, któremu zaoferował bardzo ciekawy biznes. Turek twierdził bowiem, iż jest w posiadaniu cennych dokumentów brytyjskich i za sporą sumę pieniędzy może oddać Niemcom fotografie.
Bajońska suma, której zażądał Bazna, okazała się ceną nie do przejścia dla Jenkego. Dopiero po skontaktowaniu się z przełożonymi uznał on, iż podjęcie ryzykownej współpracy z kamerdynerem sir Hughe'a może okazać się strzałem w dziesiątkę. Kilkadziesiąt tysięcy funtów szterlingów było dużą jak na owe czasy kwotą. Mimo to pracownik Służby Bezpieczeństwa, Ludwig Moyzisch, oraz szef wywiadu Walter Schellenberg postanowili rozpocząć grę na zasadach ustanowionych przez Baznę. Zakupiono pierwszą rolkę filmów, wypytując kamerdynera o sposób zrobienia zdjęć.
Bazna wydawał się być pewnym siebie i informacji, które dostarczył pracownikom niemieckiego wywiadu. Miał bowiem przygotowane odpowiedzi na wszystkie zadawane mu pytania. Niemcy wietrzyli jednak spisek, obawiając się, iż są wciągani w rozgrywkę brytyjskiego wywiadu, który chce ich zmylić podsuwaniem fałszywych dokumentów, z których większość opatrzona była napisami "Ściśle tajne". Moyzisch szybko wybadał, iż "Cycero", bo taki kryptonim nadali mu Niemcy, prawdopodobnie nie jest w stanie robić zdjęć samodzielnie. Według różnych źródeł Bazna pstrykał kolejne fotografie aparatem marki Leica, który miał rzekomo dostać od Moyzischa.
Wszystko odbywało się w niezwykłym pośpiechu, niemalże pod nosem sir Hughe'a oraz innych pracowników ambasady brytyjskiej. Fotografie pstrykane były w świetle 100-watowej żarówki. Dokumenty dotyczyły różnych tajemnic brytyjskiej dyplomacji. Hitler, na bieżąco informowany o postępach akcji szpiegowskiej, dowiedzieć się mógł chociażby o tym, że Turcja nie przystąpi do wojny po stronie aliantów. Mógł zatem odetchnąć z ulgą, mając zagwarantowane bezpieczeństwo przynajmniej od tej strony basenu Morza Śródziemnego.
Wielka gra
Tymczasem "Cicero" nadal działał w ambasadzie brytyjskiej i dostarczał kolejne rolki filmu. Jak sam twierdził, mógł w spokoju pracować, gdy ambasadora nie było w domu lub też brał prysznic czy posilał się. Jak zatem widzimy, Bazna zmuszony był do pośpiechu, obawiając się, iż może zostać nakryty na zbrodniczym procederze i złapany na gorącym uczynku. Każda z sytuacji, w których rzekomo pracował, rodziła realne zagrożenie dekonspiracją. Co więcej, o istnieniu niemieckiego agenta w brytyjskiej ambasadzie dowiedział się pułkownik Montague Reaney Chidson, który odpowiadał tam za bezpieczeństwo placówki.
Odkrył on, iż Bazna miał za sobą przeszłość w szeregach włoskiego wywiadu SIM. Informacje te posiadał także Allan Dulles, który pełnił tym czasie funkcję szefa wywiadu amerykańskiego w Europie. Dulles przekazał nawet owe wiadomości kolegom po fachu z Wielkiej Brytanii. Sądził, iż podjęto odpowiednie środki, aby uniemożliwić działalność niemieckiego agenta w brytyjskiej ambasadzie. Mylił się jednak, gdyż nic takiego nie miało miejsca - szyfry nie zostały zmienione, zamków nie zastąpiono innymi, a sam Bazna nadal spokojnie robił zdjęcia supertajnym dokumentom.
Wszystko wskazywało na to, że Brytyjczycy także orientowali się w całej sytuacji i mieli doskonały przegląd zdarzeń. Co więc kryło się za działaniami "Cycero" w Ankarze? Wszak w okresie swojej zakrojonej na szeroką skalę misji Bazna przekazał Moyzishowi kilkadziesiąt taśm z nagranymi zdjęciami ściśle tajnych brytyjskich dokumentów. Wśród nich znajdowały się i takie, które dotyczyły planowanego lądowania aliantów w Normandii, czyli wspomnianego już wcześniej otwarcia drugiego frontu. Posiadanie przez Niemców takich informacji poczytać możemy za strzał w plecy, jaki wymierzyli sobie Brytyjczycy. Czy aby na pewno mielibyśmy rację, idąc tym tropem?
Zagadkowy agent
Wśród wielu rozmaitych hipotez dotyczących działalności Elyasa Bazna vel "Cicero" pojawiły się trzy zasługujące na szczególne zainteresowanie. Pierwsza z nich jest najprostsza i pewnie nasuwająca się od razu po zapoznaniu z materiałami dotyczącymi całej afery szpiegowskiej. Najłatwiej jest bowiem powiedzieć, iż kamerdyner był rzeczywiście agentem niemieckim. Wskazywałaby na to jego bujna przeszłość, niechęć do Anglików oraz przeszkolenie u Włochów. To tłumaczyłoby, dlaczego z taką łatwością radził sobie z dorobieniem klucza i fotografowaniem materiałów. Dodatkowo miał z tego spore korzyści finansowe i, mimo opłacalności pracy w ambasadzie brytyjskiej, dzięki sprzedaży kolejnych rolek, zarabiał on na dostatnie życie.
Z drugiej jednak strony niewytłumaczalnym byłby fakt, iż o całej operacji dowiedzieli się Brytyjczycy i nie reagowali na nią, pozwalając człowiekowi o kryptonimie "Cicero" na kolejne posunięcia zagrażające interesom Imperium Brytyjskiego i koalicji alianckiej. Dziwny wydaje się też fakt, iż Bazna, który kiepsko znał angielski bez problemów wybierał najapetyczniejsze kąski z sejfu ambasadora. A przecież słaba angielszczyzna powodować powinna niezorientowanie, a ewentualna selekcja materiałów nie wchodziła w jego wypadku w grę. Owszem, kierował się on napisami, które łatwo było odszyfrować, typu: "Ściśle tajne", jednakże nawet w tym wypadku nie kopiował wszystkiego, dokonując pewnego wyboru fotografowanych dokumentów.
Jak już mówiliśmy, to wytłumaczenie, choć pełne niedociągnięć, jest najprostsze i obala całą teorię spiskową. Brytyjczycy organizujący mistyfikację, która pozwala na wprowadzenie Niemców w błąd? Nie brzmi to tak niedorzecznie. Jeśli podsuwali im prawdziwe dokumenty mogli łatwo się zdekonspirować i przysporzyć sporo kłopotów żołnierzom lądującym w Normandii. Analizując sytuację ze strony Niemców, trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie - czy dokumenty są prawdziwe? Jeśli tak, nie prostszego - organizacja kontrakcji i wyniszczenie alianckiego desantu na francuskich plażach. Jeśli nie, całość jest sprawnie zorganizowaną mistyfikacją i należy postąpić dokładnie odwrotnie. Rozstrzygnięcie problemu nie było możliwe bez weryfikacji konkretnych danych. A przecież, gdy alianci przeprowadzali operację "Overlord" Niemcy wyglądali na całkowicie zaskoczonych tym faktem!
Czym jednak byłaby historia bez zagadek i niedomówień? Możemy przecież wysnuć całkowicie odmienną teorię, w której "Cycero" był agentem... brytyjskim, którego zadaniem było podsuwanie Niemcom specjalnie spreparowanych informacji w celu wprowadzenia przeciwnika w błąd. To byłoby podobne do sprytnych i przebiegłych Brytyjczyków, których wywiad niejednokrotnie udowadniał, iż przeprowadzane przez jego pracowników operacje były głęboko przemyślanymi intrygami i przynosiły zamierzone korzyści. Istnieje jednak kolejne "ale". Brytyjczycy, oddając w ręce Niemców tajne dokumenty narażali się na złamanie ich szyfru dyplomatycznego, który kryptolodzy niemieccy porównywali z zapisem fotografii.
Ryzyko byłoby w tym wypadku bardzo duże, a korzyści mogły okazać się albo mizerne (dezinformacja Niemców), albo mogło ich nie być w ogóle. Co więcej, przekazanie Moyzischowi dokumentacji dotyczącej lądowania w Normandii było posunięciem wyjątkowo hazardowym - Niemcy mogli przecież potraktować dokumenty bardzo poważnie i przygotować się do odparcia alianckiego uderzenia właśnie w Normandii. Jak już jednak mówiliśmy, mogli je również potraktować jako spisek brytyjskiego wywiadu i całkowicie zignorować ostrzeżenia odnośnie tego rejonu.
Tak czy inaczej Brytyjczycy podejmowaliby wyjątkowo niebezpieczną grę. Do wszystkiego dochodzi jeszcze jedna, najbardziej spektakularna, ewentualność. Otóż według niej całą operacją miał kierować sam Churchill, którego głównym celem byłoby obalenie planów inwazji na kontynent w północno-zachodniej Francji. Wtedy to on mógłby wcielić w życie z dawna zaplanowaną koncepcję podboju Bałkanów. Sowieci mieliby swój drugi front, Amerykanie zaangażowanie w Europie, a Wielka Brytania... No cóż, Churchill utrzymałby siłę i pozycję Imperium, które w tym okresie chyliło się ku upadkowi. Czas pokazał, iż targane wewnętrznymi konfliktami miało rozpaść się w pierwszych latach powojennych. Ten niekonwencjonalny sposób (Amerykanie dowiedzieliby się o posiadaniu przez Niemców supertajnych informacji i odwołaliby inwazję) naraziłby na szwank życie tysięcy żołnierzy alianckich, którzy zamiast wyjść na piasek i odetchnąć ze spokojem francuskim powietrzem, dostaliby się pod morderczy ogień doskonale przygotowanych do odparcia inwazji jednostek niemieckich dowodzonych przez feldmarszałka Erwina Rommla, który kierował w tym czasie obroną wybrzeża.
Operacja "Overlord"
21 stycznia 1944 roku podczas narady u głównodowodzącego siłami alianckimi gen. Dwighta Eisenhowera czołowi dowódcy brytyjscy i amerykańscy zaaprobowali plan operacji "Overlord". Takim właśnie kryptonimem opatrzono lądowanie aliantów na pięciu plażach Normandii. Tysiące planów, dokumentów, stosy kartek - wszystko to znalazło się teraz pod specjalnym nadzorem, aby ta największa aliancka tajemnica nie przedostała się do Niemców, którzy z pewnością odpowiednio zareagowaliby na doniesienia zza linii nieprzyjaciela.
Mniej więcej w tym samym czasie urwała się współpraca Moyzischa z Bazną. Kamerdyner już w kilka miesięcy później zwolnił się ze stanowiska w brytyjskiej ambasadzie i rozpoczął życie na własną rękę. Był teraz bogatym człowiekiem, którego stać było niemalże na wszystko. Od Niemców dostał bowiem kilkaset tysięcy funtów szterlingów za ogół przekazywanych informacji (20 tysięcy za pierwszą rolkę i po 15 za kolejne). Dziwnie jednak potoczyły się jego powojenne losy. Założył on dobrze prosperującą firmę. Pewnego dnia został jednak zatrzymany przez policję za... posiadanie fałszywych pieniędzy. Okazało się bowiem, iż wywiad niemiecki zapłacił Turkowi podrabianymi banknotami. Prezes Polskiego Towarzystwa Numizmatycznego, Lech Kokociński, doskonale orientuje się w kwestiach fałszerstwa pieniędzy, także przez Niemców podczas II wojny światowej.
Okazuje się, iż hitlerowski aparat władzy seryjnie produkował brytyjskie funty, tworząc je w bloku 18/19 w obozie Sachsenhausen. Całą operację zainicjować miał Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy. Okazało się, iż pieniądze były podrobione w doskonałym stylu. Miały jednak pewną wadę, którą szybko wychwycili Brytyjczycy. Tuż po wojnie okazało się, iż numery umieszczane na "niemieckich" banknotach nie zgadzały się ze sobą - niejednokrotnie cyfry twierdziły, iż data produkcji papieru pod banknoty jest późniejsza od produkcji samego banknotu. Tak właśnie wpadł Bazna, używając po zakończeniu II wojny światowej podrobionych banknotów. Sam oczywiście o tym nie wiedział. Po wyjściu z więzienia żył skromnie i ubogo. Zmarł w 1972 roku, zabierając do grobu tajemnicę swojej działalności pod nosem sir Hughe'a.
6 czerwca 1944 roku alianckie wojska uderzyły na Francję. Lądowanie odbyło się bez większych przeszkód. Zorganizowany opór niemiecki był mocno ograniczony. Dowódcy Wehrmachtu nie spodziewali się inwazji właśnie tutaj, przygotowując się do niej w Calais. Jaki był w tym udział "Cicero"? Tego nie wiemy. Możemy być jednak pewni, iż jest on jedną z najbardziej enigmatycznych postaci w historii II wojny światowej.
Mateusz Łabuz
Skróty pochodzą od redakcji. Oryginalny tekst można znaleźć na stronie II wojna światowa.