Powódź tysiąclecia w Małopolsce. Dziesiątki ofiar, milionowe straty
Latem 1934 roku doszło do najtragiczniejszej w skutkach powodzi w międzywojennej Polsce. Deszcz lał się z nieba strumieniami przez dziewięć dni z rzędu. W wyniku kataklizmu zginęło 55 osób, a zniszczeniu uległy liczne drogi, mosty i ponad 22 tysiące budynków.
Ulewy rozpoczęły się 13 lipca. Wszystko za sprawą burzliwego spotkania wyjątkowo obfitującego w wodę niżu genueńskiego z wyżem znajdującym się na południu Polski. Starcie frontów atmosferycznych zapoczątkowało gigantyczne oberwanie chmury.
Białka porwała krowy i jelenie
Na południu Polski, głównie na obszarach Małopolski, ale nie tylko, lało przez dziewięć kolejnych dni, powodując powódź w dorzeczu Dunajca, Raby, Skawy, Sanu, Popradu i części Wisłoki. Wśród dotkniętych kataklizmem miejscowości znalazły się m.in. Nowy Sącz, Szczawnica, Nowy Targ, Żywiec, Zakopane, Tarnów czy Rzeszów.
“Ilustrowany Kuryer Codzienny" tydzień po rozpoczęciu opadów, w piątek 20 lipca 1934 roku, powołując się na telegram od swojego zakopiańskiego korespondenta, donosił:
“W środę deszcz padał w dalszym ciągu z przerwami. Rzeka Białka niesie na swoich falach owce, krowy, a nawet jelenie. W Zakopanem koryto rzeki Bystrej od Kuźnic aż na Kamieniec zupełnie zniszczone. Wzdłuż bulwarów Słowackiego i Sienkiewicza kilka willi pogrążonych jest w wodzie. Wszystkie mosty w Zakopanem i okolicy zniszczone. Pozostał jeden most na ulicy Kościuszki zdatny do komunikacji. Koryto Bystrej zmienia się co godzinę. Woda zalewa ulice Sienkiewicza i Kamieniec. (...) Od Morskiego Oka droga na długości 5 km zawalona lawiną skalną. Między Wodospadami a Łysą Polaną woda zabrała część drzew".
Staruszka bez szans ocalenia
O dramatycznej sytuacji w Szczawnicy świadczą wspomnienia rysownika Szymona Kobylińskiego. Miał wówczas siedem lat, w Pieniny przyjechał na wakacje z rodzicami.
“Wody Dunajca wezbrały w ulewie ponad wyobrażenie, a szczytowym dla nas, szczawnickich letników, przeżyciem stało się przeistoczenie poczciwego Grajcarka [potoku płynącego przez Szczawnicę - przyp. red], co wcześniej ciut ciurkał sobie malowniczo, w straszliwą, porohami jak Dniepr pociętą rzekę, która wylawszy z hukiem, niosła w wirach całe chałupy, trupy krów i owiec".
Chłopiec zapamiętał siłę, z jaką niepozorny na co dzień potok wbił swe wody w bok Dunajca.
“Dunajec, rzec można, eksplodował w przód, przewaliwszy się przez przeszkodę, a wybuch ten podciął, niby płaskim nożem, całą połać gruntu z rosnącymi tam smrekami, z murowanym pensjonatem, niczym upiorną tratwę. A na niej biegająca po tarasie willi staruszka, leciwa matka właściciela, która wraz z wilczurem odpłynęła bez ratunku, bez szans ocalenia. Dom gruchnął o żelazny most poniżej. Gdy wody z czasem opadły, stał ów most, dwa jego przęsła wyszarpane z przyczółków, na dalekim, lekko pochylonym polu. Gruzy domostwa znikły bez śladu".
Tysiące Polaków bez dachu nad głową
22 lipca fala powodziowa dotarła do Warszawy. Na szczęście dla stolicy, nieszczelne wały po drodze sprawiły, że wody było mniej, niż można było się spodziewać, dlatego skutki kataklizmu dla miasta były iluzoryczne na tle tego, co spotkało południe kraju.
Deszcz ustał. Sytuacja powoli wracała do normy. Piękna pogoda w Zakopanem znów zachęciła letników do wypraw w góry. Rozpoczęło się liczenie strat.
Łącznie powódź dotknęła 23 powiaty. Śmierć poniosło 55 osób, chociaż wstępnie dzienniki informowały katastroficznie o ponad setce ofiar śmiertelnych.
Pod wodą znalazł się teren o powierzchni 1260 km kwadratowych. Żywioł zniszczył przeszło 22 tysiące budynków, 167 km dróg, 78 mostów, liczne wsie i pola uprawne. Szkody oszacowano na 60 mln ówczesnych złotych.
Wiele tysięcy Polaków zostało bez dachu nad głową, pracy i jedzenia. Woda zdziesiątkowała zwierzęta gospodarskie, zniszczeniu - z małymi wyjątkami - uległy plony.
“Sposób ratunku jest właściwie jeden" - mówił cytowany przez prasę premier RP Leon Kozłowski. “Ludności zrujnowanej przez powódź trzeba dać chleb, trzeba ją po prostu wziąć na utrzymanie aż do przyszłych zbiorów, przekarmić przez resztę lata i jesień, zimę i przednówek. W tej chwili zaraz już trzeba jej dostarczyć mąki na chleb, soli, cukru, tudzież umożliwić jej uzupełnienie niedoborów w zniszczonym przez powódź inwentarzu żywym i martwym, oraz pomoc siewną. (...) Dostarczenie powodzianom ziarna do siewu i drzewa budulcowego na odbudowę sadyb i gospodarstw, to dla tych ludzi kwestia powrotu do normalnych warunków życia i pracy".
Rekordowe opady na Hali Gąsienicowej
Poza pomocą dla powodzian i naprawą zniszczonej infrastruktury, rząd zlecił również liczne prace przeciwpowodziowe, a także budowę zbiorników retencyjnych w Porąbce na Sole i Rożnowie na Dunajcu. Budowę tego drugiego obiektu ukończono w czasie niemieckiej okupacji.
Niech za podsumowanie tej historii sprzed 85 lat posłużą liczby: średnia roczna suma opadów w Polsce wynosi około 600 mm. Najmniej - na Pojezierzu Kujawskim, najwięcej - Tatrach, bo nawet 1700 mm. W połowie lipca 1934 roku w okolicach Hali Gąsienicowej spadło 255 mm w ciągu... jednej doby.
Skala dramatu była tak wielka, że 1934 rok zaczęto nazywać “rokiem Noego", a lipcowa powódź została okrzyknięta “powodzią tysiąclecia". Kolejnej wielu mieszkańców tej części kraju nie doczekało. Przyszła w 1997 roku.