Rzeź Polaków. Dlaczego sojusznicy zrobili z nich mięso armatnie?

Członkowie sztabu drugiego pułku piechoty Legionów /domena publiczna
Reklama

Historycy z lubością piszą o „ofierze krwi” i o wielkim poświęceniu. Uczciwiej byłoby powiedzieć, że naszych wysłano na rzeź. Bez uzasadnienia i bez celu.

Ofiary ponoszone przez legionistów - polskich żołnierzy walczących w pierwszej wojnie światowej u boku państw centralnych - były wprost niewyobrażalne. Łącznie przez trzy brygady Legionów Polskich przewinęło się dobrze ponad czterdzieści tysięcy żołnierzy. "Przewinęło", bo też rotacja nie miała końca.

Tylko druga brygada i tylko w ciągu pierwszego roku walk straciła niemal połowę stanu osobowego. A potem sytuacja wcale nie uległa poprawie. Austriacy nie traktowali Legionów jako sprzymierzeńczej armii. Nawet nie podchodzili do nich jak do pospolitego ruszenia, ale raczej: tak jakby Polacy byli bezwartościowym mięsem armatnim.

Reklama

Polscy żołnierze dostawali najgorsze, najbardziej zdezelowane wyposażenie. Zdarzyło się nawet, że przydzielono im armaty pozyskane prosto... z ekspozycji muzealnej. Brakowało prowiantu, podstawowych przyborów, ciepłych ubrań czy choćby bielizny. Legiony robiły wrażenie bandy obdartusów. Ale to właśnie tych łachmaniarzy wysyłano do najcięższych, wprost straceńczych zadań, zupełnie nie licząc się z ich życiem.

Nawet Rosjanie byli zszokowani

Pod Rokitną, w kwietniu 1915 roku, oddziałowi polskich ułanów rozkazano zdobywać najeżone lufami karabinów maszynowych okopy wroga. Szarża natychmiast zamieniła się w krwawą łaźnię. W ciągu zaledwie trzynastu minut zginęła jedna czwarta kawalerzystów, a połowa odniosła rany. Poległo też trzech z czterech oficerów szwadronu.

Nawet Rosjanie nie mogli uwierzyć, że "strona przeciwna lekceważy aż tak dalece nieprzyjaciela". Atak konny na karabiny stał bowiem w sprzeczności z absolutnymi podstawami sztuki wojennej. Nie mógł się udać w żadnych warunkach.

W lipcu tego samego roku, pod Jastkowem, pułk piechoty legionów został zmasakrowany, gdy dowódcy wysłali go do ataku, nie zapewniając żadnego wsparcia artylerii, ani nawet nie dając do dyspozycji większej liczby karabinów maszynowych. Mężczyźni szli wprost na rzeź, bo osłonę zapewniono nie im, a Austriakom.

Zwierzchnicy nie wyciągnęli żadnych wniosków. W listopadzie historia się powtórzyła, tym razem pod Kostiuchnówką: w toku bezsensownego ataku na umocnione wzgórze batalion innego pułku został dosłownie skoszony wrogimi salwami. Rosjanie mieli karabiny i działa artyleryjskie. A Polacy? Głównie żelazną wolę i siłę w nogach. Nim dobiegli do celu, oddział stracił połowę żołnierzy.

Poznaj losy kobiet, które zdobyły dla Polski niepodległość, a dla siebie - wolność, prawa wyborcze i godność dzięki książce Kamila Janickiego "Niepokorne damy". Książka do nabycia z rabatem w księgarni wydawcy.

Zainteresował cię ten artykuł? Na CiekawostkiHistoryczne.pl poznasz sylwetki 10 kobiet bez których nie byłoby niepodległej Polski.

Mierni, ale wierni

Podobne, porażające historie można mnożyć. Ogrom śmierci obciążał sumienia nonszalanckich austriackich oficerów, ale nie tylko ich. Rozliczne błędy popełniali też Polacy. I trudno się dziwić, biorąc pod uwagę, że naczelne dowództwo armii narzucało Legionom zwierzchników miernych, zagubionych, pyszałkowatych czy wprost nieudolnych.

Przywiązywano znaczenie tylko do jednego kryterium: oficerowie mieli być bezgranicznie lojalni wobec habsburskiego tronu.

Pierwszy komendant Legionów, Karol Durski-Trzaska, wprost słynął z niezdecydowania i chwiejności. Nawet w samym środku bitwy gotów był bez powodu zmieniać kluczowe rozkazy. Nie miał szczególnych talentów ani potrzebnej na tym stanowisku wyrywności. Nie miał też zwyczajnie siły. Zanim uczyniono go dowódcą, od paru lat przebywał na emeryturze. I chyba wcale nie chciał wracać do czynnej służby.

Wielu jego bezpośrednich podwładnych jeszcze mniej sobą reprezentowało. Przykładowo komendantem drugiej brygady uczyniono austriackiego oficera Ferdynanda Küttnera. Człowieka, który od dawna mieszkał w Galicji, ale nawet nie nauczył się dobrze mówić po polsku. Poza tym zaś był kolejnym staruszkiem, zasługującym nie na własne dowództwo, ale co najwyżej na odpoczynek.

Cierpiał na sklerozę tak zaawansowaną, że nie pamiętał ani własnych rozkazów, ani nawet opinii, które sam formułował. Potrafił jednego dnia kilka razy wydać podkomendnym sprzeczne polecenia. Zdarzało się też, że tych samych ludzi najpierw beształ za niesubordynację, a po paru godzinach awansował i nagradzał orderami. Nieprzypadkowo podkomendni nazywali go "zakutym łbem". Mając takich dowódców, kto jeszcze potrzebuje wrogów?

Intryga sojuszników

Zwierzchnicy robili wiele, by pozbawić Legiony wspólnej tożsamości i zatarasować im drogę do sukcesu. Odziały dzielono i wysyłano na różne odcinki walk, a nawet na różne fronty, tak by żołnierze nie mogli dostrzec własnej siły i by żadne zwycięstwo nie mogło zostać przypisane samym tylko Polakom. Legionistom bezlitośnie kazano prowadzić rozpoznania bojem, tam gdzie z góry było wiadomo, że przewaga nieprzyjaciela jest miażdżąca. Lub też: osłaniać odwrót Austriaków, nawet jeśli oznaczało to pozostanie na tyłach wroga, w klinczu grożącym zupełnym zmiażdżeniem danego batalionu.

Nawet najwięksi optymiści zaczynali podejrzewać, że Wiedeń nie tyle bagatelizuje rolę polskiego wojska, co wręcz - dąży do jego fizycznej eksterminacji, tak by pozbyć się najbardziej zażartych i buntowniczych patriotów.

"Mimo woli przychodzi nam na myśl, czy nie gra tu roli jakaś zakulisowa intryga austriacka, to jest, że chcą się po prostu Legionów pozbyć" - pisał nie byle kto, a August Krasicki, czyli bezpośredni adiutant wszystkich kolejnych oficerów zajmujących stołek dowódcy Komendy Legionów. Rozgoryczenie było tym większe, że legionistom nie pozwalano nawet walczyć w Polsce i za Polskę - a więc robić tego, po co założyli mundury i maciejówki.

Na przełomie lata i jesieni 1914 roku, gdy trwał zażarty bój w obronie Galicji, połowę Legionów odesłano... w węgierskie Karpaty. Polacy mieli bronić nie swoich domów, miast i rodzin, ale odległej Bukowiny. Po paru miesiącach oddziały przerzucono wprawdzie na Wołyń, brygada była już jednak zdziesiątkowana i wycieńczona nieustanną walką w koszmarnych warunkach klimatycznych.

Na miejscu czekały na Polaków nowe upokorzenia. Musieli biernie obserwować, jak niemieccy sprzymierzeńcy - niczym chmara szarańczy - grabią mienie polskich chłopów, znęcają się nad ich rodzinami i niszczą ich gospodarstwa. Sami też byli narażeni na niejeden popis wzgardy. Nawet gdy żołnierzy odesłano na zimowy odpoczynek, kazano im kwaterować na środku bagien i samodzielnie sklecać lepianki, mające wytrzymać surowe mrozy. Austriacy tymczasem wypoczywali w komforcie, w suchym lesie, często w prawdziwych domach, a nie w prowizorycznych szałasach...

Jak uzasadnić zbiorowe morderstwo?

Wisielczy nastrój udzielał się nawet najbardziej zdeterminowanym i wojowniczym dowódcom, bijącym się nie za tego czy innego Habsburga, ale za polską sprawę. Wychowani na romantycznej literaturze, karmieni opowieściami o heroicznych cierpiętnikach i symbolach poświęcenia, przekonywali tak siebie, jak i podkomendnych, że nie tyle dają się prowadzić pod rzeźnicki nóż, co raczej: składają konieczną, krwawą ofiarę. Po pozbawionej jakiegokolwiek sensu i zakończonej zupełną klęską szarży pod Rokitną jeden z legionistów zanotował w dzienniku:

"Nie tylko my, którzyśmy dzień przeżyli, ale cała Polska pamiętać będzie ten dzień chwały i smutku. Jak ongi Samosierra złotymi głoskami wryła się w karty historii oręża polskiego, tak dzieci nasze uczyć się będą historii tego dnia, bardzi nasi opiewać będą [tę szarżę]".

Nie miało dla niego znaczenia, że słynna szarża pod Samosierrą, choć okupiona olbrzymimi polskimi stratami, to jednak zakończyła się sukcesem, otworzyła Napoleonowi drogę do podboju Hiszpanii. A Rokitna? Jedynym jej skutkiem był masowy pogrzeb.

Mimo to inny legionista, który osobiście pędził konno na okopy wroga, wspominał nad mogiłami kolegów: "Oto nasi towarzysze. Wysłani na śmierć, jechali z całą tego świadomością, lecz ani jeden nie zawrócił konia". Gotowość do oddania życia, nawet jeśli zwycięstwo nie wchodziło w rachubę, stała się najwyższą ambicją. I może musiała się stać, jeśli Austriacy postawili legionistów przed beznadziejnym dylematem: mogli tylko zdezerterować lub posłusznie ginąć.

Poznaj losy kobiet, które zdobyły dla Polski niepodległość, a dla siebie - wolność, prawa wyborcze i godność dzięki książce Kamila Janickiego "Niepokorne damy". Książka do nabycia z rabatem w księgarni wydawcy.

Zainteresował cię ten artykuł? Na CiekawostkiHistoryczne.pl poznasz sylwetki 10 kobiet bez których nie byłoby niepodległej Polski.

Kamil Janicki - Redaktor naczelny "Ciekawostek historycznych". Historyk, publicysta i pisarz. Autor książek wydanych w łącznym nakładzie ponad 200 000 egzemplarzy, w tym bestsellerowych “Pierwszych dam II Rzeczpospolitej", “Żelaznych dam", "Dam złotego wieku", "Epoki hipokryzji", "Dam polskiego imperium" i "Epoki milczenia". W listopadzie 2018 roku ukazała się jego najnowsza książka: "Niepokorne damy".

Ciekawostki Historyczne
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy