Sensacyjne znalezisko na dnie Bałtyku
Wrak niemieckiego bombowca Junkers z czasów drugiej wojny światowej odkryła na dnie Morza Bałtyckiego załoga okrętu hydrograficznego ORP „Arctowski”. To niezwykle rzadkie znalezisko. – Samoloty podczas upadku zazwyczaj się roztrzaskują, a tutaj wrak jest w dobrym stanie – podkreśla dowódca okrętu.
"Arctowski" jesienią ubiegłego roku wyszedł z portu, by wykonać rutynowe prace przy wytyczaniu trasy żeglugowej. Zbierał dane dotyczące między innymi ewentualnych przeszkód na morzu. Na wysokości wschodniego Wybrzeża specjalistyczne urządzenia zarejestrowały duży obiekt, który spoczywał na głębokości 20-30 metrów.
- Podejrzewaliśmy, że to może być samolot - wspomina kmdr ppor. Artur Grządziel, dowódca okrętu hydrograficznego ORP "Arctowski".
W grudniu znalezisko zostało zbadane za pomocą sonarów i echosond. Wreszcie w styczniu tego roku pod wodę zszedł pojazd z kamerą. Nagrał film.
- Jesteśmy niemal na sto procent pewni, że mamy do czynienia z wrakiem Junkersa Ju-88, niemieckiego bombowca z czasów drugiej wojny światowej - wyjaśnia kmdr ppor. Grządziel. W jaki sposób samolot znalazł się pod wodą - nie wiadomo. Najpewniej został zestrzelony, mógł też spaść bądź siąść na wodzie z powodu awarii. Pewne jest jedno: to znalezisko niezwykle rzadkie. - Samoloty podczas upadku zazwyczaj się roztrzaskują, a tutaj wrak jest w dobrym stanie - podkreśla kmdr ppor. Grządziel.
Okręty hydrograficzne częściej natrafiają na wraki statków lub okrętów. Dziewięć lat temu załoga "Arctowskiego" odnalazła na przykład niemieckiego "Steubena". Był to statek pasażerski, który podczas ostatniej wojny został przekształcony w transportowiec dla wojska. 9 lutego 1945 roku wyszedł w ostatni rejs z Piławy do Świnoujścia. Wiózł cywilów i rannych, którzy uciekali z Prus Wschodnich przed Armią Czerwoną. Wkrótce "Steubena" namierzył sowiecki okręt podwodny. W nocy niemiecka jednostka została trafiona dwiema torpedami i błyskawicznie poszła na dno. Zginęło przeszło cztery tysiące osób. Według historyków to jedna z największych tragedii drugiej wojny światowej.
Załoga "Arctowskiego" ma też na koncie zweryfikowanie wraku niemieckiego lotniskowca "Graf Zeppelin".
Co się dzieje z tego typu znaleziskami? - Informacje o nich przekazujemy do Biura Hydrograficznego Marynarki Wojennej, które opracowuje mapy morskie. Jeśli obiekt jest duży i może zagrażać bezpieczeństwu żeglugi, zostaje naniesiony na mapę - wyjaśnia kmdr ppor. Grządziel. Junkers raczej na nią nie trafi. - Spoczywa dość głęboko, a ponad dno wystaje na góra dwa metry. Statkom ani okrętom nie przeszkodzi. Najwyżej może trochę skomplikować życie rybakom, którzy chcieliby ciągnąć po dnie sieci - tłumaczy kmdr ppor. Grządziel.
W krajach takich jak Niemcy czy Norwegia wraki samolotów czasami są wyciągane na powierzchnię. Po konserwacji trafiają do muzeów. W Polsce raczej się tego nie praktykuje.
- Marynarka ma techniczne możliwości, aby wydobyć wrak o takich gabarytach. Koszty takiej operacji są jednak spore - przyznaje dowódca "Arctowskiego".
Polska służba hydrograficzna istnieje od 1920 roku. Składa się z Biura Hydrograficznego MW oraz Dywizjonu Zabezpieczenia Hydrograficznego MW. - Działa nie tylko na rzecz wojska, ale i żeglugi cywilnej. Ma ogromne znaczenie dla polskiej gospodarski - zaznacza kmdr por. Bartosz Zajda, rzecznik prasowy MW. Biuro Hydrograficzne wydaje papierowe i elektroniczne mapy morskie, locje, czyli księgi zawierające szczegółowe informacje m.in. o portach i torach wodnych, które do nich prowadzą, utrzymuje krajowy system informacji nautycznej, ostrzegający statki i okręty przed niebezpieczeństwami na morzu. Dywizjon Zabezpieczenia zbiera dane niezbędne do wytyczania szlaków żeglugi oraz uaktualniania map, prowadzi też badania geofizyczne. Polskie okręty hydrograficzne wykryły, na przykład, złoża ropy na Bałtyku, prowadziły badania złóż rzadkich metali na Oceanie Spokojnym, brały też udział w wyprawach polarnych.
Łukasz Zalesiński