Na przełomie X i XI wieku wieku w górach Maroka funkcjonowała warowna osada: Qarjat as-Saqaliba. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że zamieszkiwali ją niemal wyłącznie Słowianie. Jak trafili do dalekiej Afryki? Chodziło oczywiście o pieniądze, przemoc i seks...
O istnieniu słowiańskiej osady w północno-zachodniej Afryce w X stuleciu wiemy dzięki zapisom w XI-wiecznej kronice niejakiego al-Bakriego, będącej swoistym przewodnikiem dla arabskich kupców. Wspomina w niej o emiracie Nekor, który funkcjonował na terenie dzisiejszego Maroka. W tym rządzonym przez Saida ibn Saleha państwie doszło do zamieszek zwanych buntem Saqaliba - czyli... Słowian. Jak donosi autor, rewoltę wszczęli pochodzący z Europy Środkowej wojowie emira, którzy tworzyli jego gwardię przyboczną. Zażądali - za podszeptem konkurentów do tronu - by monarcha zwrócił im wolność. Gdy odmówił, postanowili go obalić.
- Said ibn Saleh zdołał wyprzeć ich ze stolicy, a ci udali się właśnie do "wsi Słowian". Na tej podstawie wnioskujemy, że osada istniała już wcześniej, była może własnością gwardzistów, którzy cieszyli się wysoką pozycją na arabskich dworach - tłumaczy dr Wojciech Filipowiak, kierownik polskiej misji archeologicznej w Maroku, której zadaniem jest odnalezienie śladów rebeliantów. Z lakonicznych relacji kronikarskich wynika, iż emir ostatecznie uporał się z buntownikami. - Czy był to jedno cześnie kres słowiańskiej wsi? Czy po prostu zrównano ją z ziemią, czy może istniała dalej? Na to pytanie odpowiedzieć może tylko archeologia - dodaje naukowiec. Od 2016 roku wraz z grupą współpracowników prowadzi badania mające zlokalizować pozostałości osady.
Choć historia o Słowianach mieszkających w Afryce wydaje się wyjątkowa, wiemy, że wcale taka nie była. Niewolnicy oraz najemnicy z Europy Środkowej w drugiej połowie I tysiąclecia często trafiali do krajów arabskich. Docierali tam wraz z kupcami, którzy nabywali ich od handlarzy, wojów bądź piratów. - W pewnym momencie Słowianie byli najliczniejszą grupą wśród niewolników. Arabskie źródła wspominają o nich wszędzie: od Bagdadu aż do Kordoby i królestwa Nekor w Maroku - wyjaśnia dr Filipowiak. Było ich tak wielu, że tworzyli lokalne diaspory. W IX wieku poeta al-Husayn wspominał, że ulice Bagdadu wypełniała "słowiańska szarańcza". Z kolei na Sycylii - w arabskim wówczas Palermo - istniała dzielnica zajmowana przez przybyszów z Europy Środkowej, a w Syrii zachowały się wywodzące z języków słowiańskich nazwy miejscowe.
Niewolnicy byli wówczas jednym z głównych "dóbr ruchomych". Na wybrzeżach polowaniami na żywy towar parały się zorganizowane grupy najeźdźców - w dużej mierze złożone z wikingów, ale nie tylko. Grabieniem nadmorskich miast i osad z powodzeniem zajmowali się też piraci słowiańscy, tzw. wiciędze lub chąśnicy. Na handlu ludźmi zarabiało wiele ówczesnych młodych organizacji państwowych oraz związków plemiennych. Zyski z tego źródła czerpali m.in. Czesi (duży targ niewolników funkcjonował w Pradze) i Wielkomorawianie. Brańcy - z Rusi, Saksonii (Połabianie) bądź Łużyc - byli wykorzystywani jako siła robocza również w kraju Mieszka I. Zasiedlali tereny po karczowanych lasach.
W okolicach dużych grodów powstawały więc tzw. wioski służebne o określonej "specjalizacji" - np. Świniary, Psary, Kowale (rodzaj świadczonych usług zdradzała zwykle nazwa). Z kolei ci, którzy uprowadzali niewolników "na eksport", wędrowali z nimi do co bardziej istotnych osad handlowych - np. Szczecina czy Wolina. Arabscy i żydowscy kupcy właśnie w takich miejscach szukali rąk do pracy. W zamian oferowali przyprawy, złoto, tkaniny, produkty rzemieślnicze i wiele innych. A interes kwitł...
Ludzie o jasnej skórze, często blondyni o niebieskich oczach, stanowili też nie lada atrakcję na dworach bliskowschodnich monarchów. Słynące z urody Słowianki trafiały do haremów, a znani z siły Słowianie idealnie nadawali się do królewskiej gwardii. Jeśli niewolnikiem zostawał chłopiec, był kastrowany i przysposabiany do życia w kulturze islamskiej. Co ciekawe, przybysze z Europy Środkowej doskonale radzili sobie na takiej przymusowej emigracji. Pięli się po szczeblach kariery i dochodzili do stanowisk oraz zaszczytów. Mężczyźni pełnili wysokie funkcje wojskowe, np. jako dowódcy rekrutowanej spośród swych pobratymców gwardii pałacowej. Cenieni w całym arabskim świecie niewolnicy z naszej części kontynentu do tego stopnia byli ważni dla lokalnych władców, iż ci byli skłonni uczyć się ich języka. Tak wynika z przekazów kronikarskich m.in. na temat założyciela Kairu, kalifa Al-Mu’izza.
Z kolei przywódca prężnie rozwijającej się Kordoby, Abd ar-Rahman III (889-961), dysponował ponoć gwardią osobistą liczącą co najmniej 13 tysięcy Słowian! Wojowie, pochodzący prawdopodobnie także z obszaru dzisiejszej Polski, bo tacy trafiali na targi niewolników w tej części Europy, zajmowali się m.in. pacyfikowaniem agresywnych plemion berberyjskich czy dżihadem przeciwko chrześcijańskim księstwom północnej Hiszpanii. Chronili też kraj przed zakusami rywali wywodzących się spośród miejscowej arystokracji - nadawali się do tego idealnie jako ludzie "z zewnątrz", niezwiązani z ewentualnymi pretendentami do tronu, a często wręcz niemogący z nimi spiskować z racji bariery językowej.
W rezultacie Słowianie piastowali większość czołowych stanowisk w armii i administracji Kordoby. Według części badaczy również kochanka kalifa, niejaka Murjana, pochodziła z Europy Środkowej. Urodziła mu syna (i późniejszego władcę) Al-Hakama II, który też lubił otaczać się Słowianami - obsadzał ich na najwyższych urzędach (a niewykluczone, że i w... męskim haremie). Wysłał także do serca kontynentu swojego szpiega i handlarza - Ibrahima ibn Jakuba, który spisał pierwszą relację o państwie Mieszka.
Naukowcy do dziś zastanawiają się nad genezą nazwy Słowianie. Czy wywodzi się ona od łacińskiego sclavus, czyli niewolnik? Tę nośną tezę forsowali badacze nazistowscy - po to, by podkreślić wyższość Germanów nad narodami mieszkającymi nieco bardziej na wschód. Ale prawda wygląda inaczej. Miano to pochodzi od "słowa" - Słowianin byłby więc kimś, kto zna słowa, a więc umie mówić w rodzimym języku (w odróżnieniu od Niemca, czyli "niemego", niepotrafiącego posługiwać się wspólną mową).
Wielu specjalistów widzi jednak związek łacińskiego sclavus ze Słowianinem - tyle że w odwrotnym układzie. Co prawda w starożytnym Rzymie człowieka stanu niewolnego określano mianem servus, a nie sclavus, lecz we wczesnym średniowieczu, za sprawą dużej liczby słowiańskich brańców, ich nazwa etniczna mogła w łacinie wyewoluować znaczeniowo do pojęcia niewolnik (sclavus). To tylko potwierdza tezę, że właśnie oni stanowili większość żywego towaru tamtej epoki. Jak jednak do tego doszło, że przez stulecia nasi przodkowie zaludniali targi niewolników?
Badacze wskazują kilka możliwych przyczyn. Jedna z nich to szybka ekspansja dużych grup ludności słowiańskiej. W niedługim czasie zajęły one znaczne połacie Europy, stykając się z ówczesnymi mocarstwami: państwem Franków oraz Bizancjum. Nasi pobratymcy żyli w rozdrobnieniu i zwalczali się nawzajem, co ułatwiało zadanie najeźdźcom, a także... kupcom. Zresztą wodzowie i plemienni watażkowie sami chętnie handlowali ludźmi. Słowianie długo nie tworzyli państw i pozostawali poganami, co tylko sankcjonowało wykorzystywanie ich w roli niewolników.
Chociaż nie było wtedy reguły na to, kto straci wolność. W XI-XII wieku słowiańscy piraci z Pomorza najeżdżali Skandynawię tak skutecznie, że tereny dzisiejszej Danii niemal zupełnie się wyludniły. Agresorzy wywozili stamtąd tysiące ludzi, których później wykorzystywali do prac na roli bądź sprzedawali kupcom. Nasi pobratymcy byli więc zarówno ofiarami, jak i organizatorami handlu żywym towarem. Dlatego prawdopodobnie nigdy nie dowiemy się, czy Słowianie do Maroka nie trafili za sprawą innych Słowian...
Marcin Moneta