Tadeusz Wiejowski. Pierwszy uciekinier z Auschwitz

Kiedy doszło do ucieczki do obozu dotarły zaledwie dwa transporty /AKG Images /East News
Reklama

6 lipca 1940 roku, zaledwie po trzech tygodniach od uruchomienia obozu, z Auschwitz uciekł pierwszy więzień - Tadeusz Wiejowski. Po ucieczce Niemcy rozpętali festiwal zbrodni.

Plany stworzenia obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu pojawiły się już jesienią 1939 roku. Mieli zostać przeniesieni tam więźniowie z przepełnionych więzień Górnego Śląska i Małopolski.

Obóz koncentracyjny został założony 27 kwietnia 1940 roku, po przekazaniu terenu przez Wehrmacht w zarządzanie SS. 20 maja trafili do niego pierwsi więźniowie - byli to przestępcy kryminalni z obozu w Sachsenhausen. Otrzymali numery od 1 do 30. Później pełnili oni rolę kapo. Pierwszy masowy transport został przywieziony z Tarnowa 14 czerwca 1940 roku. Liczył 728 mężczyzn. Więźniowie zostali przywiezieni wagonami III klasy.

Reklama

Trafili oni do Auschwitz I, stworzonego w dawnych polskich koszarach, które w międzywojniu były wykorzystywane przez żołnierzy 73 pułku piechoty, 5 dywizjonu artylerii konnej, a tuż przed wojną 21 pułku artylerii lekkiej.

Początkowo obóz nie różnił się zbytnio od innych tego typu miejsc budowanych w okresie międzywojennym. Był przeznaczony do przetrzymywania wszelkiego rodzaju wrogów reżimu. Trafiali tam polscy inteligenci, oficerowie Wojska Polskiego działający w podziemiu, młodzi ludzie próbujący przedrzeć się na Węgry i dalej do Francji, każdy "element aspołeczny" według nazistowskich norm.

Również metody stosowane wobec osadzonych nie różniły się od tych stosowanych w przedwojennych obozach. Zarówno niemieckich, greckich, litewskim, jak i w polskim. Do morderczych pryszniców wypluwających zabójczy gaz i dymiących kominów krematoryjnych było jeszcze daleko. W 1940 roku ograniczono się do psychicznego i fizycznego znęcania się nad więźniami: urządzano wyczerpujące apele, prowadzono wyniszczające zajęcia fizyczne, a także... uczono niemieckich piosenek wojskowych.

Pierwsza ucieczka

Do pierwszej ucieczki z obozu doszło już trzy tygodnie po przyjeździe pierwszych więźniów. Dokonał tego Tadeusz Wiejowski, dwudziestosześcioletni szewc z podjasielskich Kołaczyc, który został aresztowany za udział w konspiracji. Do Auschwitz trafił z pierwszym transportem. Tam wytatuowano mu numer 220 i przydzielono do rozbiórki opuszczonych oświęcimskich domów. Cegły i drewno miały posłużyć do rozbudowy obozu. Przy wszystkich fizycznych pracach zatrudnieni byli osadzeni.

Techniczne prace wykonywali pracownicy zewnętrzni - polscy hydraulicy i elektrycy, którzy otrzymywali zlecenie od niemieckiego zarządu obozu. Z pięcioma takimi pracownikami, Józefem Patkiem, Emilem Kowalewskim, Stanisławem Mrzygłodem, Jerzym Muszyńskim i Bolesławem Biczem, porozumiał się Wiejowski. Czterech z nich było związanych ze Związkiem Walki Zbrojnej. Postanowili pomóc koledze z konspiracji.

Zapadła decyzja, że ucieczka nastąpi 6 lipca 1940 roku. Spiskowcy przygotowali Wiejowskiemu roboczy uniform, który pod własnym ubraniem dostarczył Józef Patek oraz jedzenie i niewielką kwotę pieniędzy. Tuż przed końcem dnia pracy, Wiejowski poszedł do bloku 15, w którym elektrycy zakładali instalację. Tam zrzucił obozowy drelich, wdział kombinezon i... wyszedł wraz z innymi cywilnymi pracownikami przez nikogo nie niepokojony. Po wyjściu z obozu wsiadł do pociągu towarowego, którym odjechał w kierunku Krakowa.

Poszukiwania

Niemcy dość długo nie zorientowali się, że jeden z więźniów zniknął. Dopiero podczas wieczornego apelu o godzinie 18, zorientowali się, że coś się nie zgadza. Jak pisze Wiesław Kielar w "Anus Mundi":

"Stoimy w szeregach na obszernym placu za blokiem szpitalnym. Kapowie nie mogą się nas doliczyć. Esesmani też. Apel się nie zgadza. Czyżby ktoś uciekł? Liczą i liczą, doliczyć się jednak nie mogą. Są wściekli. Swą wściekłość wyładowują na nas. Stoimy na baczność, jeden obok drugiego, w odstępach na długość ramienia. Ręce splecione z tyłu głowy. Łokcie jak najbardziej do tyłu. Stoimy tak przez godzinę, może dłużej, a może krócej, bo teraz czas jest niewymierny. Każda chwila wydaje się nieskończona. Ręce omdlewają".

Zaalarmowani przez podwładnych na miejsce zbiórki przychodzą oficerowie: "Jest wśród nich rapportfuhrer Palitzsch. Młody, zgrabny, w pięknie skrojonym mundurze, o nieprzyjemnej, pryszczatej gębie. — Dolmetscher! — skanduje ostrym, przenikliwym głosem. Na jego głos podrywa się więzień, hrabia Baworowski. Niezgrabna, długa, wychudzona postać wysłuchuje urywanych szczęknięć scharfiihrera. Baworowski, blady ze strachu, drżącym głosem tłumaczy: — Uciekł więzień... Wiejowski... Niech zgłosi się ten, kto pomógł mu w ucieczce... Cisza. Nikt się nie zgłasza. — Będziecie stać tak długo, aż ktoś się zgłosi! — Cisza — Verfluchte Bandę! Ich werde euch helfen! [Przeklęta zgraja! Ja wam pomogę!]".

Przez kolejne 20 godzin, do godziny 14 następnego dnia, wszyscy więźniowie stali z założonymi rękoma, bici, katowani i chłostani nahajami. Wielogodzinnego pastwienia nie wytrzymał organizm siedemdziesięcioczteroletniego Dawida Wongczewskiego, który trafił do Auschwitz wraz z drugim transportem z 20 czerwca. Przywieziono go skatowanego z więzienia w Nowym Wiśniczu. Stał się pierwszą ofiarą obozu.

Straszliwa kara

Niemcy nie ustawali w poszukiwaniach pomocników ucieczki. Dwa dni później aresztowano całą piątkę elektryków. Prawdopodobnie wydali ich dwaj więźniowie, którzy nie wytrzymali wielogodzinnego bicia. Przez kolejne sześć dni elektrycy byli poddani brutalnemu śledztwu, mimo to nie zdradzili, gdzie udał się Wiejowski, ani nie przyznali się do winy. Niemcy bez sądu skazali ich na karę śmierci, którą dość szybko zamieniono na trzy lata obozu.

Trafili do najgorszego obozu koncentracyjnego, jaki stworzyli Niemcy - Mathausen. Osoby, które trafiły tam z Auschwitz mówiły, że gdyby miały możliwość to wracałyby do poprzedniego obozu na kolanach. W Mathausen-Gusen na szeroką skalę przeprowadzano eksperymenty medyczne. Jak można przeczytać: "Szczegóły operacji są znane jedynie z relacji świadków, ponieważ były wykonywane bez przygotowania i odpowiedniej dokumentacji medycznej. Wynika z nich, iż lekarze często dokonywali zabiegów spontanicznie (wybierając ofiary losowo), bez znieczulenia, w antysanitarnych warunkach, nierzadko pod wpływem alkoholu. Liczba ofiar jest nieznana."

Świadkowie tamtych wydarzeń wspominają także o przeprowadzonych bez znieczulenia operacjach żołądka, nerek, wątroby oraz mózgu. Główny lekarz obozu Gusen, dr Herman Kiesewetter, podczas swojej rezydentury w Austrii, wykonywał także wiwisekcje na losowo wybranych więźniach. Przez obóz Mauthausen-Gusen przewinęło się około 340 000 osób. W wyniku wyniszczającej pracy, chorób i eksperymentów medycznych, zmarło nawet 122 000 osadzonych. Wśród nich znalazła się czwórka elektryków. Pobyt w obozie przeżył jedynie Bolesław Bicz, który jednak zmarł wkrótce po wyzwoleniu.

Rok wolności

Wiejowski dotarł do rodzinnych Kołaczyc, gdzie ukrywał w okolicznych lasach i sąsiedzkich stodołach. Jesienią 1941 roku Niemcy wpadli na jego trop. Został aresztowany i poddany brutalnemu śledztwu w więzieniu w Jaśle. Kiedy nie udało się uzyskać od niego żadnych informacji, Niemcy wywieźli go do jednego z nieczynnych szybów naftowych i rozstrzelali.

W tym samym czasie doszło do drugiej ucieczki z obozu - polskie podziemie pomogło uciec siedmiu radzieckim jeńcom, którzy coraz liczniej pojawiali się w obozie. Aż do początku 1942 roku większość osadzonych stanowili obywatele Polski, zarówno Polacy, jak i Żydzi. W mniejszości znajdowali się Niemcy, Czesi, Jugosłowianie. Od kwietnia 1942 roku do Auschwitz zaczęli trafiać głównie Żydzi. Wówczas powstał podobóz Auschwitz II, nad którym wkrótce wyrosły krematoryjne kominy.


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy