Tragedia w Texas City. Potężna eksplozja zniszczyła miasto

Płonący port i zbiorniki z ropą w Texas City /domena publiczna
Reklama

Eksplozja w Bejrucie nie była jedyną, która doprowadziła do zniszczenia portu i większej części miasta. W 1947 roku eksplodował statek "Grandcamp", którego wybuch niemal zmiótł miasto Texas City.

Eksplozja, jaka zniszczyła większą część Bejrutu nie była pierwszą tak ogromną w portowych miastach. W 1916 roku wyleciała w powietrze fabryka amunicji, niszcząc angielskie Uplees. W 1917 roku został zniszczony Halifax, w którym zginęło prawie 2000 osób. W okresie międzywojennym zmiecione z powierzchni ziemi zostało niemieckie Oppau i japońska Hirataka.

Podczas II wojny światowej takich wypadków było wręcz zatrzęsienie. W 1940 roku wyleciała w powietrze fabryka prochu w Kenvil w New Jersey. 5 czerwca 1941 roku eksplodowała jugosłowiańska twierdza Smederevo, pociągając 2500 ofiar. Najgorszy pod tym względem był 1944 rok. Ze względu na zintensyfikowanie walk i pośpiech podczas załadunku niebezpiecznych materiałów często dochodziło do wypadków.

Reklama

Eksplozja transportowca w Neapolu pociągnęła 600 ofiar. W Bombaju 800. Pod Algierem 580. W Chicago zginęło 320 osób. Na wyspie Manus eksplodował transportowiec z prawie 4000 ton materiałów wybuchowych. Jedynie dzięki temu, że stał na redzie, zginęły tylko 372 osoby. W większości na zniszczonym statku.

Po II wojnie światowej największą tragedią spowodowaną wybuchem niebezpiecznych substancji, do czasu tragedii w Bejrucie, była eksplozja w Texas City. W wyniku nagłego zapłonu około 2300 ton saletry amonowej zginęło 581 osób, a 113 nadal jest uznawanych za zaginione, ponieważ nie odnaleziono żadnych szczątków. Nawet fragmentów kości. Ciała całkowicie wyparowały.

SS "Grandcamp"

W połowie kwietnia 1947 roku do portu w Texas City wszedł frachtowiec "Grandcamp". Był to statek seryjnej wojennej produkcji typu Liberty. Zwodowany został w 1942 roku jako "Benjamin R. Curtis" i całą wojenną służbę spędził na wodach Pacyfiku.

Po zakończeniu działań wojennych, jak wiele innych transportowców został odstawiony do rezerwy, a potem sprzedany cywilnym armatorom. "Benjamin R. Curtis" trafił do francuskiego armatora Compagnie Générale Transatlantique, gdzie otrzymał nazwę "Grandcamp".

Od tego czasu regularnie kursował pomiędzy francuskimi a amerykańskimi portami, przewożąc towary do Francji odbudowywanej po zniszczeniach. Do Texas City przyszedł z Houston, gdzie kapitanat portu odmówił załadunku niebezpiecznych substancji. Statek miał zabrać kilka tysięcy ton saletry amonowej, zapakowanej w kilkunastokilogramowe paczki owinięte papierem. W Texas City władze portowe nie miały takich obiekcji.

Załadunek

Załadunek rozpoczęto 15 kwietnia. Jednak szło to bardzo wolno. Kapitanowi statku i władzom portu zależało na szybkim załadunku. Dlatego następnego dnia dokerzy mieli się pojawić na pokładzie już o 7 rano. Jednak nikt nie powiadomił o tym magazynierów, którzy zaczynali pracę o 8. Pracownicy czekali więc godzinę nudząc się na pokładzie. Wbrew przepisom zapalili papierosy nad otwartymi ładowniami w połowie zapełnionymi łatwopalną substancją i amunicją małego kalibru.

Około godziny 8.10 w jednej z ładowni zauważono najpierw dym, a potem ogień. Dokerzy rozpoczęli gaszenie płomieni. Chwilę później dołączyła do nich załoga, zalewając płomienie z pokładowego systemu przeciwpożarowego. Nic to nie dawało.

Na nabrzeżu zaczęło się zbierać coraz więcej gapiów. Nadjechała straż pożarna. Jeden z mieszkańców miasta, wówczas nastolatek, wspominał:

"16 kwietnia 1947 roku obudził mnie piękny wiosenny dzień. Podczas śniadania ojciec powiedział, że na przystani wybuchł pożar. Mieszkaliśmy w dwupiętrowym domu przy Texas Avenue 2113 i stałem na tarasie, żeby popatrzeć. Był piękny z czerwonymi, żółtymi i niebieskimi płomieniami".

Bez porozumienia ze strażakami, brygadzista i kapitan doszli do wniosku, że pożar może zdmuchnąć para pod ciśnieniem. Decyzja ta była podyktowana chęcią uniknięcia strat w przewożonym ładunku. Nikt nie chciał płacić za zniszczony towar.

Gorąca para wodna spowodowała jednak gwałtowną reakcję chemiczną. Saletra amonowa zaczęła zmieniać się w parę wodną i podtlenek azotu, co gwałtownie zwiększyło temperaturę. Pożar zaczął się rozszerzać. O 9:12 temperatura w ładowni osiągnęła 454 st. C. Nastąpiła eksplozja.

***Zobacz także***

Ognisty podmuch

"Kiedy miałem wejść do sklepu, nastąpiła eksplozja, która poważnie uszkodziła sklep i sprawiła, że szyby wypadły z okien. Nie wiedziałem, co się stało: widziałem ludzi biegających po ulicy pokrytych olejem, bez części ich ubrań" - mówił jeden z mieszkańców. Inny donosił: "Wkrótce po tym, jak dotarłem do klasy, nastąpiła pierwsza eksplozja i nauczyciel kazał nam wejść pod stoliki. Chłopiec chowający się obok mnie zapytał: ‘Czy świat się kończy?’. Nie wiedziałem, co o tym myśleć ".

Wybuch zmiótł wszystko w promieniu kilkuset metrów. Powstało tsunami, które zmyło stojących na brzegu gapiów. Fala uderzeniowa przewróciła ludzi w promieniu 16 kilometrów. 60 kilometrów od epicentrum powypadały wszystkie szyby. Ziemia zadrżała aż 160 kilometrów od Texas City.

"Ogromna chmura w kształcie grzyba wzbiła się na wysokość ponad 2000 stóp, a fala uderzeniowa zrzuciła z nieba dwa lekkie samoloty. Gruba kurtyna ze stalowych odłamków przecięła robotników i tłum zaciekawionych gapiów, którzy zgromadzili się u szczytu mola, przy którym był zacumowany statek" - wspominał W. H. Stephens w "The Texas City Disaster".

Inny mieszkaniec opisywał: "Spojrzałem w stronę Monsanto i zobaczyłem mały samolot spadający z nieba. Kawałki metalu przeleciały w powietrzu i wszyscy zostaliśmy przewróceni. Oszołomieni i zszokowani pobiegliśmy w stronę naszych domów".

Ognisty podmuch urwał skrzydła dwóm lekkim górnopłatom, które krążyły nad portem.

"Nagle rozpętało się piekło i zostałem wyrzucony jakieś sto stóp dalej. Na drugą stronę magazynu - wspominał jeden z pracowników portu. - Kiedy się ocknąłem, znalazłem się pod wielkim pojemnikiem na śruby, który się przewrócił. Wydostałem się, ale nie mogłem wyjść normalnym wyjściem i musiałem przejść przez biuro pana Baumgartnera. Ktoś, kogo nie rozpoznałem, siedział na swoim krześle za biurkiem. Tego nie lubię wspominać. Ta osoba miała kawałek rury wbity w klatkę piersiową".

Nie tylko rury latały w powietrzu. Ważącą dwie tony kotwicę "Grandcampa" siła eksplozji wyrzuciła na odległość prawie trzech kilometrów. Dziobowa kotwica, ważąca pięć ton, przeleciała 800 m.

Katastrofa

"Okna się roztrzaskały, wszędzie latały szyby, nasza nauczycielka wskoczyła za sztalugi, krzycząc, żebyśmy wybiegli na zewnątrz. Najwyraźniej ćwiczenia przeciwpożarowe poszły na marne" - wspominał licealista.

"Kiedy doszedłem do siebie, zacząłem się zastanawiać, skąd się wzięli ci wszyscy czarni ludzie, bo wszyscy byli czarni od melasy lub oleju. Byli oszołomieni. Inny ocalały wyraźnie uchwycił poczucie zmieszania, kiedy powiedział: W klinice panował kompletny chaos. Ludzie krzyczeli i wzywali pomocy. Spokojnie siedziałem na krześle, czekając, aż mama będzie mniej zajęta. W końcu przebiegła obok, a ja wyciągnąłem do niej rękę. Potrząsnęła mną, ponieważ mnie nie poznała. Byłem pokryty krwią i olejem" - wspominał dalej.

Zaginęło kilkaset osób. Służby miejskie nie radziły sobie z nawałem rannych. Do okolicznych szpitali trafiło około 5000 osób, z tego 1784 zostały hospitalizowane. Wybuch zmiótł ponad 500 domów. Przestał istnieć cały port, magazyny i zakłady, leżące w jego obrębie. Pożary szalały w obrębie ponad 15 kilometrów. Całe miasto było zasnute gęstym dymem.

Następnego dnia wybuchł i zatonął kolejny statek: "High Flyer", którego eksplozja doprowadziła do przełamania i zatonięcia frachtowca "Wilson B. Keene". Walka z pożarami trwała w mieście przez ponad tydzień.

Procesy

Po wypadku, w którym w Empire State Building uderzył bombowiec B-25 Mitchell, przyjęto Federalną Ustawą o Dochodzeniach Deliktowych, która pozwalała pozwać obywatelom rząd federalny, jeśli ich zdaniem wypadki nastąpiły w wyniku jego zaniedbań. Tuż po katastrofie pojawiło się kilkaset pozwów.

Mimo długiej batalii sądowej, która zakończyła się w Sądzie Najwyższym, de facto przegraną powodów, to rząd Stanów Zjednoczonych do 1957 roku wypłacił 1394 odszkodowania na łączną kwotę blisko 17 mln dolarów amerykańskich.

Do czasu eksplozji w Bejrucie była to największa tragedia spowodowana wybuchem magazynowanych substancji niebezpiecznych.

***Zobacz także***

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy