W górach szukają śmierci. Samobójstwa w Tatrach

Nie brakuje takich, którzy jadą w Tatry, by odebrać sobie życie... /Wikimedia Commons /domena publiczna
Reklama

Co roku w Tatrach ginie od kilku do kilkunastu osób. Tragiczny wypadek może zdarzyć się każdemu, bez względu na górskie doświadczenie. W nieszczęśliwych okolicznościach umierają przypadkowi turyści, taternicy i grotołazi. Są też osoby, które jadą w Tatry, by odebrać sobie życie.

Zagłębiając się w kroniki Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego możemy zauważyć, że najczęstszymi przyczynami śmierci w górach są: upadek z dużej wysokości, uderzenie kamieniem i poważne kłopoty zdrowotne, które odzywają się przy nadmiernym wysiłku fizycznym. 

W ubiegłym roku najczarniejszy dzień w Tatrach wypadł 22 sierpnia, gdy od uderzeń piorunów zginęły cztery osoby, a 157 zostało rannych. Rzadko, ale jednak, w zestawieniu zgonów w górach pojawiają się też przypadki, jakich nie sposób połączyć z nieszczęśliwymi wypadkami. To samobójstwa.

Reklama

Burza w Tatrach: Jak zminimalizować zagrożenie? Kliknij i dowiedz się więcej!

Tragiczny rok 1949

Próby samobójcze dokonywane w Tatrach nie są niczym nowym. 

Zdzisław Ryn, dziś profesor, renomowany psychiatra i znawca medycyny górskiej, pisał w zeszycie “Psychiatrii Polskiej" z 1970 roku o dwunastu próbach samobójczych przeprowadzonych w naszych najwyższych górach od końca II wojny światowej. Wcześniej do podobnych zdarzeń również dochodziło, jednak brak odpowiedniej dokumentacji.

Aż dziesięć z dwunastu wspomnianych prób okazało się skuteczn

Szczególnie przykry był rok 1949. Zdzisław Ryn, posiłkując się materiałem źródłowym, wspomina o czterech samobójstwach przeprowadzonych w tym okresie w Tatrach.

Wisielec i ośmiolatka

Zagłębiamy się ponownie w kroniki TOPR. Wpisy z czerwca 1949 roku wskazują na dwa wypadki samobójcze w odstępie zaledwie 72 godzin. Pierwsze wezwanie dotyczyło wisielca znalezionego w pobliżu Kalatówek na południowych stokach Krokwi. Obok ciała znajdowała się nieprzytomna dziewczynka. 

“Dwu członków Pogotowia udało się natychmiast motocyklem na Kalatówki i zwiozło nieprzytomną do szpitala. Wisielca, którego później zidentyfikowano jako Dutka Stanisława z Kędzierzyna, znieśli członkowie TOPR na Kalatówki. Dziewczynką była jego córka (8 lat), którą prawdopodobnie usiłował otruć środkami nasennymi. Odratowano ją w szpitalu" - czytamy w kronice.

Trzy dni później, 13 czerwca, do centrali TOPR zadzwonił funkcjonariusz Milicji Obywatelskiej. Poinformował o liście znalezionym przez turystę w okolicy Hali Kasprowej Niżnej. Z treści listu wynikało, że jego autorka zamierza popełnić samobójstwo. Natychmiast rozpoczęto poszukiwania.

Z kroniki TOPR: “Po drodze dowiedziano się, że juhasi z Hali Kasprowej natknęli się już na zwłoki samobójczyni, która rzuciła się z wysokości ok. 60 metrów z Zawratu Kasprowskiego. Wieczorem dotarto do zwłok, lecz ze względu na spóźnioną porę odłożono transport do dnia następnego".

Milicjanci zidentyfikowali młodą kobietę. Była to 22-letnia Eugenia Zajęcka z Kielc.

Na Nosal po śmierć

Jest w Tatrach kilka szczytów, o których ratownicy mawiają, że są najczęściej wybierane przez samobójców. To Giewont, Świnica i niepozorny Nosal. Wszystkie łączy jedno - urwiste ściany, dające gwarancję, że próba będzie skuteczna, a śmierć nadejdzie szybko.

W sierpniu 1949 roku z myślą o popełnieniu samobójstwa udała się na Nosal Maria Jarycht. 22-latka zostawiła w pokoju domu wczasowego “Stamara" list pożegnalny. Na szczęście ktoś na niego szybko trafił i powiadomił TOPR. W stronę szczytu ruszyło trzech ratowników i milicjant. Poszukiwania Pogotowia spełzły na niczym, ale wkrótce trafiono na trop kobiety.

“Marię Jarycht znaleźli funkcjonariusze MO tegoż dnia wieczór nieprzytomną w Jaszczurówce. Samobójczynię, która zażyła większą ilość luminalu, odratowano w szpitalu" - podaje w swej kronice TOPR.

Problem wciąż aktualny

Próby samobójcze w Tatrach nie są historiami z dreszczykiem sprzed dziesięcioleci. Co roku ratownicy interweniują w podobnych przypadkach. Oto kilka zgłoszeń z trzech ostatnich lat:

Czwartek, 14 września 2017 roku. Turystka schodząc z Kondratowej do Kuźnic spotkała 31-letniego mężczyznę, który oświadczył, że zamierza popełnić samobójstwo. Ratownicy spotkali go pod kopułą szczytową Giewontu i przekonali do tego, by zszedł z nimi na dół.

Piątek, 22 czerwca 2018 roku. Dwoje turystów powiadomiło TOPR, że w rejonie słynnej drabinki na Orler Perci znaleźli plecak i ubranie. Szukając ich właściciela dokonali makabrycznego odkrycia - w Żlebie od strony Dolinki Pustej znajdowały się zwłoki rozebranego mężczyzny. Ratownicy przetransportowali ciało helikopterem do Zakopanego. 42-latek zostawił list pożegnalny.

Wtorek, 25 czerwca 2019 roku. Policja zawiadomiła TOPR o 26-latku z Ukrainy, który wyruszył w Tatry popełnić samobójstwo. Rysopis mężczyzny przekazał jego kolega. Powiedział również, gdzie mógł się udać. Poderwano śmigłowiec. Wieczorem w Dolinie Buczynowej zaobserwowano z jego pokładu mężczyznę. Dotarli do niego ratownicy i polecieli na lądowisko do Zakopanego, gdzie Ukraińca przejęła policja. 

Wołanie o pomoc

Kilka powyższych przypadków pokazuje, że wystarczy odrobina empatii, by ocalić kogoś przed śmiercią. Czasem osobę, którą znamy, czasem dziwnie zachowującego się na szlaku nieznajomego.

Samobójstwo zawsze jest ogromną tragedią, wykraczającą daleko poza cierpienie zdesperowanej jednostki. Próba odebrania sobie życia jest też, a może przede wszystkim, co również dało się usłyszeć w komunikatach TOPR, wołaniem o pomoc.

Nie bądźmy na nie obojętni.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: samobójstwo | samobójcy | Tatry
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy