"Wojna nadejdzie jutro". Żołnierz Kedywu AK ostrzega
Stanisław Aronson to legenda Armii Krajowej i powojennego podziemia. Bohater walk o niepodległość Izraela. Zwolennik i propagator upamiętnienia Polaków, którzy ratowali Żydów. W książce "Wojna nadejdzie jutro" odpowiada na trudne pytania o wspólną historię obu narodów.
Stanisław Aronson ps. "Rysiek" to Polak i Żyd, który uciekł z transportu do Treblinki, gdzie zginęła cała jego rodzina. Walczył w szeregach Armii Krajowej w oddziale Kedywu AK kierowanym przez Józefa Rybickiego. Była to elitarna jednostka podziemna zajmująca się głównie dywersją i wykonywaniem wyroków śmierci na skazanych przez sądy podziemne. Walczył i został ranny w powstaniu warszawskim.
Po wojnie został aresztowany przez Urząd Bezpieczeństwa. Uciekł kolejnym katom dzięki pomocy żydowskiej organizacji konspiracyjnej. Najpierw znalazł się w II Korpusie Polskim w Bolonii, a potem przeniósł się do Izraela, gdzie walczył w kolejnych wojnach przeciw Arabom, awansując ostatecznie do stopnia podpułkownika armii Izraela.
W szczerym wywiadzie, udzielonym Michałowi Wójcikowi i Emilowi Maratowi i wydanym w formie książki "Wojna nadejdzie jutro. Żołnierz legendarnego Kedywu AK ostrzega" odpowiada na pytania, dlaczego polskie państwo podziemne nie stanęło w obronie swoich żydowskich obywateli? Po co tworzy się mit "żołnierzy wyklętych" ze szkodą dla wspaniałej tradycji AK? Dlaczego manipuluje się historią i umacnia podziały?
- Wasz świat może runąć tak jak kiedyś mój - ostrzega Aronson. Jednocześnie wierzy, że najważniejsze jest to, co ludzi łączy, i jeśli nie damy się zwieść historii opartej na kłamstwie, wciąż mamy szansę na Polskę ludzi wolnych, myślących i dobrych dla innych. Co ma do powiedzenia o polsko-żydowskich relacjach?
Stanisław Aronson: - W Izraelu nastroje antypolskie to jest norma. Niestety. Może będzie lepiej. Ludzie, którzy w latach trzydziestych przyjechali do Palestyny z Polski i tutaj przeżyli wojnę, wyemigrowali także z powodu antysemityzmu. Przecież po śmierci Piłsudskiego Polska zrobiła się nieprzyjemnym krajem. Trudno, żeby oni lubili Polskę.
Potem wojna i to, że w Polsce Żydzi zostali zgładzeni, w dodatku przecież nie tylko polscy Żydzi, ale też ci z Europy... Tutaj, w Izraelu, nikt właściwie nie wiedział o tym, że Polacy też ginęli z rąk Niemców, że była walka, powstanie warszawskie, opór. Nikt tego nie opowiadał.
Z kolei powszechna była wiedza, że prawie wszyscy polscy Żydzi zginęli! To jak to? Jak to było możliwe? Polska nie miała żadnego PR-u, nawet Wałęsa tego nie przełamał, kiedy był w Izraelu w latach dziewięćdziesiątych. Dopiero prezydent Chaim Herzog głośno powiedział, że Polacy też byli ofiarami, że dzielnie walczyli na wszystkich frontach! Kiedy wspominałem o walce Polaków, znajomi pukali się w czoło, że to jakieś bajki.
Więcej: tuż po wojnie ocalali Żydzi z Polski byli tutaj podejrzani. Ich także dotykał ten, powiedzmy, "antypolonizm": przeżyli, czyli może jakoś się dogadali z Niemcami? Może donosili? Może przetrwali za pieniądze płacone Polakom, a nie wiadomo, jak te pieniądze zdobyli? Gdy mówiłem, że wojnę przeżyłem w Polsce i nie byłem w obozie, patrzyli dziwnie. Gdy mówiłem, że byłem w AK, słyszałem: "Antysemita!". I to nie znikło, nie poprawiło się.
- No tak. Część ludzi było zadowolonych, że zniknął sąsiad, którego nie lubili. I to tak "za darmo", bez wysiłku zniknął, a jak przypadkiem wrócił, to nie był dobrze widziany, bo zostawił dom, pierzynę, garnki, ogródek, kamienicę albo sklep. Nikt go nie chciał widzieć, nikt po nim nie płakał.
- Prawie. Ja wiem, że nie można osądzać całego społeczeństwa po zachowaniu jego części. Ale to była większość. Większość Polaków, jak się okazało, traktowała Żydów jak tymczasowych lokatorów w Polsce. Nie jak rodaków. To było wyraźne przed wojną, w czasie wojny i po wojnie. I to jest przykre. To prawda, że duża część Żydów w ogóle się nie czuła Polakami, nie czuła związku z Polską - to też jest oczywiste, ja tego nie neguję.
- Potem ci chłopi podpalali stodoły z Żydami. Ale to akurat może być argument, że to nie była Polska "specjalność", ale ludzka: tego nie robili Polacy, bo byli Polakami, tylko zachłanni, prymitywni ludzie, którzy pożądali tych pierzyn i chałup.
- Ja rozumiem. I ta dyskusja, co Polacy mogli robić, czy mogli pomóc - ona nie jest do rozstrzygnięcia. Dla mnie jest jasne, że mogli nie szkodzić.
- Tak. Ale to mówiliśmy: robili to głównie chłopi, ciemni, prości ludzie.
- Powinniśmy do nich strzelać. AK powinno ich masowo zabijać. Toby ich nie było. A tych chłopów na wsiach partyzanci AK mogli "dyscyplinować". Palcem nie kiwnęli.
- No to co się dziwić, że Żydów nie lubili? A jak w czasie wojny przejęli ich majątki, to później nie czekali na Żydów z otwartymi rękami. Choć ja się tym na początku nie bardzo interesowałem. O tych najstraszniejszych rzeczach nie wiedziałem, ja książkę Grossa "Sąsiedzi" czytałem z otwartymi z przerażenia oczami. Nie wierzyłem. Stach Likiernik nigdy w to Jedwabne nie uwierzył.
- Nie czytałem, nie znam.
(...)
- Ja się nie zgadzam. Polacy nie ponoszą winy za Holocaust. Niemcy to wymyślili. Choć większość polskiego społeczeństwa nie zdała egzaminu: odwracała głowę w inną stronę, los Żydów nie leżał większości Polaków na sercu, część w Zagładzie widziała ekonomiczną korzyść - taki prosty chłopski rachunek. Moje środowisko w Izraelu nie było środowiskiem "holocaustowym", ja nie znałem się blisko z ocalonymi. Ale przecież wiem, że i przed wojną, i w czasie wojny był antysemityzm. Tego zanegować się nie da. Tyle że zawsze podkreślałem, że nie wszyscy byli antysemitami. Broniłem Polski. Próbowałem.